Około trzeciej nad ranem obolałej Tarze udało się dojść do Leycey's Square. Detroit było dużym miastem, ale pomimo to autobusy nie kursowały o tak pòźnych godzinach po przedmieściach. A ja muszę zapieprzać cztery kilometry. Pomyślała wymęczona Tara. Mimo iż ledwo trzymała się na nogach, po zobaczeniu biletu, koniecznie chciała to z Eveline uczcić. Dziewczyna uznała jednak, że nie ma takiej opcji, bo obie ledwo trzymały się na nogach.
Rzeczywiście, wspòlny kawałek drogi przeszły wsparte o siebie, a nieliczni ludzie przechodzący obok nich uznawali je za jakieś zapite w sztok pannice. Eveline miała rozciętą wargę, a rana na skroni splamiła jej blond włosy krwią, ale poza powierzchownymi zadrapaniami wiele więcej jej nie było. Tara prezentowała się nieco gorzej i wiedziała, co nastąpi, jeśli rodzice ją ta zobaczą.
Nie zobaczą. Tara miała zamiar zabawić się dziś w Aniołka Charliego i wśliznąć się do domu niezauważona.
Brzuch i lewe udo dziewczyny rozrywał bòl. Całe jej mięśnie były obolałe i napięte. Odczuwała mocno każdy, nawet najmniejszy ruch.
Stanęła naprzeciwko domu z numerem 22. To nawet nie był dom. To była willa otoczona ogromnym, bogato wyglądającym ogrodem z małą fontanną i paroma sadzawkami. A to wszystko otoczone ozdobnym, podświetlanym, słupkowym ogrodzeniem. Wielu ludzi, łącznie nawet z Evelyn marzyło, by żyć jak Tara. Głupcy. To złota klatka.
Dziewczyna przerzuciła sportową torbę przez płot po czym złapała dłońmi krawędzie słupka płota. Powoli przechodziła przez płot. Dyszała ciężko, ale starała się nie wydawać żadnych innych dźwięków. A już szczególnie nie płakać z powodu nadwyrężonego brzucha. Gdy już prawie udało jej się pokonać przeszkodę, zdradziecki los odwrócił się od niej i dziewczynie powinęła się noga. Pròbowała złapać ròwnowagę, ale nie była w stanie.
Z głośnym pluskiem wpadła do sadzawki. I zaczął się harmider. Alarm zaczął głośno dzwonić, budząc całe osiedle, a ujadanie biegnącego w jej stronę Apolla, nie pomagało. Bernardyn rozpoznał ją już w połowie drogi z budy, co zmieniło jedynie charakter jego szczekania z zawziętego na przyjazny. W domu zapaliły się światła.
Pysznie.
Tara starała się niezdarnie wygrzebać z sadzawki, jednak przerwał jej dźwięk otwieranych z hukiem drzwi.
- Kto tu jest? - zapytała mama, stojąc na ganku w swoim śmiesznym, aksamitnym szlafroku z wałkami na głowie. Szybko jednak sama odpowiedziała sobie na to pytanie. - Tara, dziecko, co ty wyrabiasz? Wchodź natychmiast, bo się zaziębisz!
Tara pogratulowała sobie w myślach zręczności i sprawności, po czym cała mokra podreptała po trawniku w stronę drzwi wejściowych. Sytuacja nie mogła być już gorsza. Nie wiele gorsza. Mama zaraz wszystko zobaczy.
Ech, karma to suka.
Jak Tara myślała, tak się stało. Jak tylko przekroczyła próg przedpokoju i otrzymała od mamy miękki, puszysty ręcznik. Nawet zabiegi manewrowania ręcznikiem dziewczyny nie pomogły, by ukryć przed panią McTudy skazy jej ciała po dzisiejszym starciu.
- Tara, co to ma znaczyć? - zapytała ostrym tonem wpatrując się w cały pierścień fioletowych sińców na brzuchu, zaschniętą krew spływającą z nosa, zdarty z uda kawałek skóry i posklejane brudem i potem włosy. - Znòw byłaś w tej przeklętej knajpie? - Ton jej matki wyrażał wielką dezaprobatę, co nie ułatwiało zadania skròcenia czasu kłótni do minimum.
- Lubię tam chodzić - odparła prosto, wzruszając ramionami. Starała się ominąć mamę i przejść do łazienki, jednak kobieta nie pozwoliła jej na to.
- Ale ja nie lubię, kiedy tam chodzisz. Dziewczynie z rodziny McTudy nie wypada odwiedzać takich szemranych miejsc. Wyobrażasz sobie co pomyśleliby sobie moi lub ojca przyjaciele z pracy?
- Tacy ludzie nie chodzą w takie miejsca - zauważyła Tara odrzucając do tyłu ciemny kosmyk włosów.
- Nie dyskutuj ze mną Tara. Nie pozwalam ci tam więcej chodzić! - mówiła to za każdym razem, gdy Tara wracała pobita z Penumbry, licząc, że może còrka choć raz zechce posłuchać. Dotąd nigdy się nie zdarzyło i Tara nie zmierzała tego zmieniać.
- Jestem już dorosła. Nie masz prawa mi rozkazywać. Sama mogę o sobie decydować - odwarknęła Tara ostentacyjnie ściągając buty tak, żeby narobić jak największego bałaganu w perfekcyjnie uporządkowanym, małym światku McTudych. Jakże ona nie znosiła tej perfekcjonistycznej żyłki u swoich rodzicòw. Szkoda tylko, że ten perfekcjonizm brał się z ciężkiej pracy służących. Odkąd mieszkali w Detroit, mama ani razu nie miała mopa w ręce.
- Dziewiętnaście lat to nie dorosłość. To jedynie pełnoletniość - odparowała mama, nerwowo szarpiąc szlafrok. Zawsze tak robiła, gdy była zdenerwowana. - A pòki mieszkasz pod moim dachem, mam pełne prawo, by o tobie decydować. Co pomyślą twoi przyszli pacjenci, jak dowiedzą się, że swego czasu byłaś stałą bywalczynią takich miejsc?
Tara zacisnęła ręce w pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Znòw rozmowa wpełzała na te nieprzyjemne tereny. Na samą myśl, o oczekiwaniach jej rodzicòw miała ochotę wyrzucić przez okno kino domowe.
- Mamo, mòwiłam Ci, nie będzie żadnych przyszłych pacjentòw! Nie chcę być lekarzem! - Setki razy powtarzane te same sekwencje przestawały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. A dla pani McTudy, nigdy znaczenia nie miały. Tara miała być pokazową laleczką. Taki był zamiar. Miała być chlubą, podziwianą przez przyjaciół rodziny. Plan jednak trochę wymknęły się spod kontroli i mimo wszelkich starań zatuszowania wybryków còrki, Teremunde McTudy dalej była dla społeczeństwa czarną owcą w bogatej, snobskiej rodzinie. I mnie to pasuje.
- Ale miejsce w Yale jest już zarezerwowane. Powiedziałaś, że robisz sobie roczną przerwę pomiędzy liceum a studiami, żeby odpocząć, a potem obiecałaś iść na kardiologię. - Mama walczyła niczym lwica o edukacje (niechcianą edukacje) còrki.
- A co miałam powiedzieć? Nie chcę iść na te studia. Chcę trenować wrestling! - zaprotestowała Tara, ledwo powstrzymując się od zbicia lustra pięścią.
- Zamilcz. Nie chcę o tym słyszeć. Póki mieszkasz w moim domu i nosisz moje nazwisko, nie przyniesiesz hańby tej rodzinie! - Głos mamy był podniesiony. Krzyczała, czym obudziła służbę. - Do pokoju. Już.
Tara wiedziała, że nie ma sensu dłużej się kłócić. Żadne argumenty nie są w stanie dotrzeć do Amandy McTudy, ordynatora chirurgii dziecięcej w najlepszym szpitalu w Detroit. Sztuczne próby zrobienia z Tary jej kopii zawsze spalały na panewce. Tara nie była taka. A je matka nie umiała tego zrozumieć. Chciała mieć còrkę, która przechadzałaby się z nią na obchodzie po szpitalu, popisując się przy jej kompanach nienaganną wiedzą. Niestety, Tara posiadała nienaganna wiedzę tylko w jednym temacie- wrestlingu. A jej mama raczej nie chciałaby, żeby còrka popisywała się tego typu wiedzą. Tara wolała nawet nie myśleć o tym, co by było, gdyby mama dowiedziała się, że swoje kieszonkowe inwestuje w dojo Mickey'a Linney'a.
Z głośnym trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Jej pokòj był duży, ale nie wyrażał nic. Nie miał charakteru, jakby był od wielu lat niezamieszkany. Szaro-fioletowe nienagannie pomalowane ściany zgrywały się idealnie z jasną, dobraną przez projektanta wykładziną sprowadzaną prosto z Chin. Prosty żyrandol i rama łóżka tworzyły piękny modernistyczny obraz pokoju...mnicha.
Prawdziwy charakter pokoju, ukazujący właścicielkę, ukryty był głęboko, ukryty przed nieproszonymi oczyma.
Tara legła na miękki materac. Nie możesz płakać. Mòwiła sobie. Wrestlerzy nie płaczą, pamiętaj o tym.
Całą siłą woli przydusiła łzy w oczach, po czym sięgnęła pod materac. Wyciągnęła spod niego delikatnie zwinięty w rulon papier. Jednym sprawnym ruchem rozwinęła go. Na wierzchu papieru widniały sylwetki dwóch postaci. Shawn Michaels i Edge byli tymi, dzięki którym odkryła co chce w życiu robić. Dzięki nim wciąż walczyła. Będę taka jak oni. Nic mnie nie zatrzyma.
A może jednak? Zbliżał się wrzesień i Tara wiedziała, że nie będzie sobie mogła pozwolić na kolejny rok przerwy od studiów. A rodzice nie mieli zamiaru odpuścić.
Poczuła w kieszeni mały papierek i wiedziała, że to jej bilet na Raw. Jakby znikąd doznała olśnienia i wiedziała już co robić. Nie pozwoli stłamsić swoich marzeń.
Sięgnęła do leżącej na nocnym stoliku komòrki i wystukała najlepiej jej znany numer.
- Boże, Tara, czego ty chcesz o takiej godzinie? - jęknęła przez telefon Eveline. Głos miała zaspany.
- Mam pytanie.
- Słucham? - To słowo Eve wypowiedziała wyraźnie niechętnie. Sto razy bardziej wolałaby teraz spać. I Tara jej się nie dziwiła. Eveline, w przeciwieństwie do niej nie należała do nocnych marków i ku jej nieszczęściu, zawsze była tą osobą, która zasypiała jako pierwsza na każdej imprezie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, co nie? - spytała podekscytowana swoim pomysłem brunetka.
- Nie pierdol, Sherlocku - odparowała już trochę poirytowana tą rozmową Eveline. Tara aż stąd czuła, jak jej mòzg wołał o sen.
A może jednak? Zbliżał się wrzesień i Tara wiedziała, że nie będzie sobie mogła pozwolić na kolejny rok przerwy od studiów. A rodzice nie mieli zamiaru odpuścić.
Poczuła w kieszeni mały papierek i wiedziała, że to jej bilet na Raw. Jakby znikąd doznała olśnienia i wiedziała już co robić. Nie pozwoli stłamsić swoich marzeń.
Sięgnęła do leżącej na nocnym stoliku komòrki i wystukała najlepiej jej znany numer.
- Boże, Tara, czego ty chcesz o takiej godzinie? - jęknęła przez telefon Eveline. Głos miała zaspany.
- Mam pytanie.
- Słucham? - To słowo Eve wypowiedziała wyraźnie niechętnie. Sto razy bardziej wolałaby teraz spać. I Tara jej się nie dziwiła. Eveline, w przeciwieństwie do niej nie należała do nocnych marków i ku jej nieszczęściu, zawsze była tą osobą, która zasypiała jako pierwsza na każdej imprezie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, co nie? - spytała podekscytowana swoim pomysłem brunetka.
- Nie pierdol, Sherlocku - odparowała już trochę poirytowana tą rozmową Eveline. Tara aż stąd czuła, jak jej mòzg wołał o sen.
- Nie będę owijać w bawełnę. Jedziesz ze mną do Chicago? - wydusiła z siebie, chodź wiedziała, że proszenie przyjaciółki o coś takiego to naprawdę dużo. I tego długu może nie być nigdy w stanie spłacić.
- Kiedy?
- Teraz. Natychmiast.
- Ale Raw jest dopiero za dwa dni. - Z miejsca poczuła ożywienie w głosie przyjaciółki. A może to było zdziwienie?
- To co? Muszę się stąd wyrwać. Mam dość moich starych.
- Kiedy?
- Teraz. Natychmiast.
- Ale Raw jest dopiero za dwa dni. - Z miejsca poczuła ożywienie w głosie przyjaciółki. A może to było zdziwienie?
- To co? Muszę się stąd wyrwać. Mam dość moich starych.
- To był zły pomysł - jęknęła Eveline, wysiadając z busa wraz z Tarą.
Oczywiście, że nie. Szkoda tylko, że Tara dopiero teraz na to wpadła. Gdy mama weszła do jej pokoju i ogłosiła, że dostaje areszt domowy wszystko się w niej zagotowało. Nie mogli zabronić jej Raw! To przecież okrutne. Poza tym, na litość boską, miała dziewiętnaście lat. Była już za stara, by dawać jej kary. Tak nie wolno.
Ale właśnie w tym momencie poczuła, że czas jest wszystko zmienić. Mieszkała z rodzicami, nie miała pracy. Czas było to zmienić. Nie mogła siedzieć cały czas na garnuszku u rodziców, a fakt, że tak bardzo nią sterowali mogła zawdzięczać tylko sobie. Nigdy nie pokazała im, że umie sobie radzić bez nich. Musiała zacząć radzić sobie sama i czuła, że Chicago może okazać się dla niej dobrym wyborem. Ostatecznie miała tu ciotkę, u której mogłaby przemieszkać tymczasowo, zanim nie znalazłaby tu żadnej pracy.
To była kwestia chwili, kiedy to sięgnęła swoją torbę sportową, spakowała tam parę koszulek, spodni i kilka par bielizny. Wsadziła do tylnej kieszeni spodni swoje ostatnie sto dolarów i po prostu wyszła z domu. Czuła się wtedy taka wolna, bezproblemowa.
Teraz jednak rzeczywistość spadła na nią, niczym czterotonowy, syzyfowy głaz. Teraz, gdy stąpała już po pięknej ziemi Chicago zrozumiała, że nie wszystko jest takie łatwe, jak jej się wtedy wydawało. Życie nigdy nie wydawało się jej tak skomplikowane. Zazwyczaj każdy problem była w stanie załatwić pieniędzmi swoich rodziców. W tym wypadku, ta opcja odpadała. A Tara pierwszy raz zaczęła wątpić w swoją siłę.
Nie chodziło tu oczywiście o siłę fizyczną, jakże! Chodziło o... hmm... siłę przebicia? Niezależność? Nie wiedziała nawet jak to ująć. Sprawność życiowa byłaby tu chyba najlepszym określeniem. Jeśli na świecie dalej panowałyby zasady dżungli- przetrwają tylko najsilniejsi, wtedy nie miałaby się czego obawiać. Ale tu chodziło o poradność życiową, a w tej materii była wręcz upośledzona. Takie krzywdy zadają bogaci rodzice. Nigdy nie umiała myśleć za siebie czy przewidywać skutków swoich działań, bo nigdy nie musiała tego robić. Nieważne w jak beznadziejne tarapaty by wpadła, rodzice, lub ich portfele zawsze ją z tego wyciągnęli. Dostawała wszystko co chciała i kiedy tylko chciała, w zamian za bycie posłuszną. Czyli dostawanie dobrych ocen. O co nie trudno w szkołach prywatnych. Kupowali jej wszystko od kosmetyków, po drogie kursy językowe. Bardziej przydałby mi się teraz kurs życia. Powiedziała sobie wpatrując się w niemal bezkresne ulice Chicago.
- To co teraz robimy? Gdzie ta twoja ciotka mieszka? - zapytała Eveline, uważnie studiując rozkład jazdy autobusów miejskich.
Było późne popołudnie i pomimo panujących korków, Tara cieszyła się, że dała się namówić Eveline, na spędzenie nocy u niej. Połapanie się w tym mieście było diablo trudne, a wolała nawet nie myśleć, co by było, gdyby wylądowały tu w środku nocy totalnie nie wyspane. Ale Eveline, z czystym sercem przyjmująca obowiązki już dawno zaginionego zdrowego rozsądku Tary, zdołała zapobiec katastrofie.
Tara znała adres ciotki Betthany na pamięć, odkąd dwa lata temu spędziła u niej za karę całe wakacje. Rodzice spodziewali się wtedy, że odcięta od majątku rodziny Tara przemyśli w ciszy i spokoju swoje zachowanie. A tymczasem tylko wepchnęli imprezowiczkę w miasto, które powinno nosić miano jednej, wielkiej balangi.
Teraz jednak nie chciała od razu wybierać się do ciotki. Miała ochotę, na coś zupełnie innego. I wiedziała, że nie przetrwa bez tego dzisiejszej nocy.Ale wiedziała też, że to nie spodoba się Eveline.
- Czy to ważne? Stara, muszę się napić. Lepiej jedźmy do klubu - odpowiedziała koleżance, uważnie się jej przyglądając przez okulary przeciwsłoneczne. Zrezygnowaną minę Deery widać było chyba nawet po drugiej stronie ulicy. Tarze szkoda było Eveline. Stanowczo za wiele się dla niej poświęcała. Pewnie gdyby to Tara była na jej miejscu, nie zrobiłaby dla Eve połowy tych rzeczy, jakie zrobiła dla niej przyjaciółka.
- Kurde, Tara, co ty znowu wymyślasz? Jaki znów klub? Nie dość Ci po wczoraj? Wyglądamy jak siedem nieszczęść. Poza tym musimy być wyspane na jutrzejsze Raw. - Czasem można było odnieść wrażenie, słuchając tak Eveline, że w jej żyłach płynie sama odpowiedzialność i logiczne argumenty. Szkoda tylko, że nigdy nie przemawiające do Tary.
- Wstałyśmy dziś o dwunastej. Myślę, że wystarczająco się wyspałyśmy - odparła Tara, nie dając przemówić sobie do rozsądku. Wiedziała, że będzie tego żałowała. - Chodź.
- Gdzie? - Eveline totalnie opadły ręce. McTudy zdawała sobie jednak sprawę z tego, że niezależnie od tego, jak bardzo nie podobał się jej ten pomysł, przyjaciółka jej nie zostawi. Nigdy nie pozwalała jej robić głupot samej.
- Niedaleko jest bardzo fajny klub. Wiem co mówię. Balowałam w nim cały lipiec.
Eveline wyglądała teraz niczym męczennik. Nie lubiła imprez i gdyby nie Tara, pewnie uczęszczałaby tylko na Sylwestry, ewentualnie przyjęcia halloweenowe.
Po piętnastu minutach marszu zatłoczonymi chodnikami Chicago, dziewczyny dotarły do wielkiego, nieprzyjemnie wyglądającego, klocowatego budynku, wyróżniającego się jedynie ogromnym szyldem, głoszącym tylko jedno słowo: Titatron.
Tara czuła dumę z zaciągnięcia tu Eveline, gdy po wejściu do klubu, mina dziewczyny zmieniła się diametralnie, a szczęka opadła niemal po pas.
- I jak? - spytała Tara, z uśmiechem zamykając przyjaciółce buzię.
- Wow...
Tylko tyle zdołała z siebie wydusić Eveline. Klub Titatron, był naprawdę imponujący, a Tara odkryła to, gdy w czasie wakacji pomyliła go z zewnątrz z supermarketem. Miała iść po mleko i jajka dla cioci i...hmm... jej wizyta w supermarkecie przedłużyła się o całą noc. I przyprowadziła ze sobą coś zgoła innego niż jajka i mleko. Przyprowadziła ze sobą największego kaca, jakiego kiedykolwiek miała.
I dzisiaj miała zamiar zafundować cioci powtórkę z rozrywki. Do Raw zdążę otrzeźwieć, to nie mój pierwszy kac.
Cały klub składał się z jednej, wysokiej sali. Migotliwe światło rzucały tu przeskakujące, różnokolorowe neony, wyglądające imponująco, mieszające się wraz z wypuszczanym z wiatraków sztucznym dymem. Podłoga była mozaiką dużych, kwadratowych płyt wypolerowanych tak mocno, że można tam było dostrzec swoje odbicie. Było tu tłoczno. Niemal każdy skrawek podłogi był zajęty przez wyrwanych z rzeczywistości nastolatków. Wielu z nich pomalowanych było neonowymi farbami, co dawało nieziemski wręcz efekt. Parę metrów nad tańczącym tłumem unosiła się wsparta u sufitu o łańcuchy platforma z DJ'em i jego konsolą.
- Dobra, koniec tego oglądania. Idę się upić - zapowiedziała przyjaciółce Tara i jak powiedziała, tak zrobiła.
Jeden drink, drugi drink. Tyle wystarczyło, żeby wydać tu piętnaście dolarów. Trzeci, czwarty. Tyle potrzebowała, by zgubić w tłumie Eveline. Piąty i szósty rozbudziły w niej imprezowe zwierze, a tym samym, zaczęła tracić kontrolę. Obraz zaczął robić się niewyraźny, na duchu było jej błogo, ale ciało było ociężałe i samowolne. Ale było jej tak przyjemnie. Siódmy i ósmy ktoś jej postawił. Tara nawet nie skupiała się na tym co mówi. Poza tym on również nie wydawał się zbyt trzeźwy, więc po co tego słuchać?
Mimo rozmytego obrazu miała jednak wrażenie, że skądś zna tego faceta. Te rysy były jej znane, jakby już parę razy je widziała. Jednak każda głębsza próba zastanowienia się nad tym, kończyła się okrutnym bólem głowy, więc szybko dała sobie spokój.
Tańcząc ze swoim darczyńcą zauważyła, że i Eveline znalazła sobie kompana. Nie była w stu procentach pewna, że dziewczyna, którą obserwowała, była właśnie jej przyjaciółką, ale z taką ostrością widzenia niczego nie mogła być pewna. Skupiła się jednak na swoim partnerze. Jedyne co wyraźnie widziała, to jego szeroki, czarujący uśmiech i na tym starała się skupiać.
Dziewiąty drink wystarczył, by urwał jej się film.
--*--
HEJ!
Wiem, wiem, miałam dodać notkę w weekend, ale jakoś nie byłam w stanie się do tego zmusić. A w poniedziałek... cóż, w poniedziałek celebrowałam fakt, że DEAN AMBROSE JEST NOWYM WWE WORLD HEAVYWEIGHT CHAMPIONEM! Jezuuuu, ileż ja czekałam, żeby zobaczyć mojego kochanego Lunatyka z tym pasem. Trochę żal mi Romana, ale cóż, coś za coś.
Wiem, że ten rozdział jest meganudny, niespójny i rozczarowujący, ale był konieczny by rozpędzić fabułę.
Odzew pod poprzednim postem był mniejszy, niż pod prologiem, co mnie smuci, ale cóż, my wyznawcy Lunatyka, skazani jesteśmy na samotność :P
Mogę was teraz zapewnić, że już w następnym rozdziale pojawią się pierwsze gwiazdy WWE, i będą to mężczyźni. Dean Ambrose w paczce dla tego, kto zgadnie, jakie to dwie osoby z rosteru pojawią się jako pierwsze !
NIEEEE!!! JAK MOGŁAŚ MI TAK ZASPOJLEROWAĆ?!?! ZABIJĘ CIĘ!
OdpowiedzUsuńA teraz tak na serio. Nie mam najmniejszej ochoty Cię zabić, bo kto wtedy napisałby kolejny cudowny wpis? Dam Ci radę. Nie wstawiaj tak często wpisów, bo większość czytelników nie nadąży z czytaniem. Najlepiej ustal jeden dzień i wrzucaj co tydzień. No, ale mi wysyłaj zaswsze zapasowy rozdział ;)
Masakra! Matka Tary już przyprawia mnie o mdłości. Jest gorsza od zwykłego snoba, bo ona nie ma duszy! Jak można tak bardzo nie kochać swojego dziecka?
Faktycznie, fani Lunatyka skazani są na wieczną samotność *samotny żółwik fanów Deana*
Ambrose w paczce! Chce, chce, chce!! No dobra, więc zgaduję, że jego kompanami będą dawni członkowie The Shield - Regins i Rollins. A jeśli masz trochę więcej oryginalności to może Chris Jericho.
Całuję i do następnego :* (Przez Ciebie nie wytrzymam chyba do soboty. Aaaaa!)
Chris jest za stary stanowczo na takie rzeczy :P Ale niestety, Ambrose'a w paczce dla ciebie nie będzie, bo nie trafiłaś :P
UsuńSerio posądzałaś mnie o aż taką przewidywalność? Ranisz me dziewicze serce XD
Wybacz, nie znam jeszcze Twojego stylu
UsuńWybaczam wszystko :* Jesteś w końcu jedyną żywą duszą, jeśteś więc moim vipem.
UsuńW każdym razie nie trafiłaś niestety :)
Nie chodzi o tematykę, bo do niej pewnie bym się przekonała. Ale czy ty w ogóle przeczytalaś co pisze w mojej zakładce spam? Widziałaś, że nie toleruję spamu?;/
OdpowiedzUsuńSpoko ;)
UsuńBardzo ciekawie, jednak wwe mg oglądać tylko w tv, tutaj jakoś tematyka mi nie podchodzi, ale piszesz fajnie, zwięźle i na temat, nie lejesz wody, podoba mi się :3 Choć na dłużej nie zostaje to Twój blog trafia na mojego bloga do Polecanych :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Kurde, wielka szkoda :( Może powinnam pomyśleć nad fabułą, bo rzeczywiście na razie nie wygląda zbyt ciekawie i rozwija się dość powoli, ale planowałam rozkręcić akcję dopiero, kiedy dziewczyny wejdą do głównego rosteru. No cóż, teraz chyba muszę pomyśleć nad zmianą, bo chyba trochę przynudzam :/
UsuńUwielbiam taką ilość opisów. Taką to znaczy dużą. Poza tym są dobrej jakości, więc to podwójna radość. I teraz mogę stwierdzić, że bliżej mi do Eveline niż do Tary. Nie wiem tylko, czy to dobrze, czy źle. Ale czasem fajnie się tak wyobraźnią wpasować w czyjeś historie... ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż, ja to raczej taka narwana Tara, aniżeli spokojna Eve :)
Usuń"19 lat to nie dorosłość" - normalnie jakbym słyszała swoją rodzicielke. XD
OdpowiedzUsuńA teraz tak na serio. Rodzinę Tary wyobrażam sobie jako bogaczy pozbawionych uczuć. Serio. Nie mogą zaakceptować tego, że córka jest jaka jest?
Chociaż z drugiej strony pewnie się martwią, no bo w końcu może być tak, że Tara już nie wróci...
No to żeś przerwała w ciekawym momencie... Lecę czytać dalej.
Uwielbiam przerywać w takich momentach XD przygotuj się na więcej takich akcji :)
UsuńHejka! :*
OdpowiedzUsuńJestem, jestem, na razie pod drugi rozdzialem, bo nie zdążyłam przeczytać wszystkich,ale obiecuję nadrobić wszystko do końca w najbliższych dniach. :D
Kiedy zaczynałam czytać byłam lekko sceptycznie nastawiona do tematyki, bo nigdy nie interesowałam się wrestlingem, ale już po prologu byłam zachwycona! Ten opis walki, boli dziewczyny... Jej, uwielbiam takie szczegółowe opisy! Jestem ciekawa, kiedy walka z prologu będzie miała miejsce w opowiadaniu, już nie mogę się doczekać. :)
Tak poza tym - dwie bohaterki, bardzo urocze i delikatne z nich dziewczęta haha.:D
Ta ich zażarta walka o bilety, już myślałam, że nie wyjdą z tego żywe. Ja nigdy nie poszłabym w takie miejsce, posikałabym się chyba ze strachu. Xd W każdym razie bardzo fajnie, że dostały to, o co tak zawzięcie walczyły. Jestem bardzo ciekawa jak te RAW im się uda. :)
Przepraszam Cie, że komentarz taki krótki, ale mam sporo do nadrobienia również u innych i u każdego staram się zostawić jakikolwiek ślad. :* Jak już będę czytałam na bieżąco, postaram się bardziej składnie komentować. ^^
W najbliższych dniach wezmę się za pozostałe rozdziały!
Pozdrawiam serdecznie! ♡
Kròtki? Wcale nie jest kròtki! A walka z prologu... uhuuhuu to jeszcze długa droga przed nami ^^
UsuńNie spodziewałam się, że rodzice Tary to tacy bogacze, co tym bardziej mnie ciekawi. Te rozważania na temat życia i dorosłości są nad wyraz dojrzałe i bardzoooo prawdziwe. Rozdział jest świetny, nie nudził nawet przez chwilę, a ja zamiast spać ( właśnie wybiła 0:01 :D ), bo jutro z rana czeka mnie przeprowadzka, to czytam i nie mogę się oderwać.
OdpowiedzUsuńWiszę ci więc jedną nockę? Może umówimy się, że Seth ci ją odda w naturze? 😂😂😂
Usuń