piątek, 14 października 2016

012. And live goes further.

   

   Roman upchnął ciasno ostatnią koszulkę do walizki. Czuł się nieco narcystycznie, zdając sobie sprawę z tego, że zamiast ciuchów z TapOut, których każdy wrestler miał za darmo całe walizki, jego szafę olupowały koszulki z Roman Empire. Głęboko w szafie odkopał nawet koszulkę The Shield, ale nie chcąc na nią patrzeć, wyrzucił ją przez okno.
   Powinien cieszyć się z tego co zaszło. Miesiąc przerwy dobrze mu zrobi. Od dawna prosił Dyrekcję o urlop, ale Vince zawsze go zbywał, mówiąc, że jest teraz zbyt ważny dla federacji, żeby robić sobie przerwy.  
   Ale mimo to w głowie pobrzmiewał mu głos Deana. Roman słyszał w swoim życiu wield monologów, ale żaden nie poruszył go tak, jak to, co powiedział Dean. Dean nie potrafił nigdy ukrywać swoich uczuć i teraz też mu się to nie udało, bo w jego głosie pobrzmiewała tak szczera nienawiść. Roman znowu zawiódł. A miał nadzieję, że chociaż w tej roli dobrze się sprawdza. 
   Zostawił go zupełnie samego i uważał, że przyprowadzenie go pijanego do autobusu po imprezie go szczyt przyjaźni. Jakże był głupi.  Dean pomimo tych wszystkich upokożeń ciągle przy nim trwał i pomagał mu, a Roman nie patrzył w tył, by zobaczyć, czy Dean nadąża... 
   Chcąc nie chcąc, jego umysł sam nasunął ku niemu wspomnienia z The Shield. Najszczęśliwszego okresu jego życia. Nigdy z nikim nie czuł się tak związany jak z nimi. A potem wszystko się popsuło. Gdyby nie Extreme Rules... gdyby nie metalowe krzesło, nadal byliby dominującą stajnią w The Shield. Sialiby postrach na ringu i jak zawsze organizlwaliby najlepsze imprezy. I Dean znów byłby szczęśliwy. 
   W czasie kiedy Roman i Seth znaleźli swoje miejsce i znów byli szczęśliwy w swoich małych światkach,  Dean wciąż żył w cieniu martwej frakcji. Roman wiedział, że w głębi serca Dean jest osobą skrajnie osamotnioną.  Roman i Seth byli jego pierwszymi przyjaciółmi. Zdrada na Setha zadziałała na niegl bardzo mocno. Za mocno. Tamtego dnia, po ataku krzesłem powrócił stary, zdegenerowany Dean. Chłopak ze slumsów, któremu na niczym nie zależy wrócił. I Roman nie był w stanie odegnać z jego duszy tych cieni. Bo nawet nie próbował. Z góry przyjął, że Dean jest tak samo zadowolony ze swojej pozycji jak on i Seth. Ale zapomniał, że Seth zawsze spada na cztery łapy, a on sam był z wielkiego klanu Anoa'i. Sytuacja plasowała się nieco inaczej.
   Usiadł zrezygnowany na łóżku i schował twarz w dłoniach. To wszystko jego wina. Dean mial rację. Seth też. Nie zdradziłby ich gdyby nie żył ciągle w cieniu Siły The Shield, czyli jego. Zawsze musiał wszystko psuć. 
   Wyciągnął z kieszeni telefon. Coś go podkusiło, jakiś głupi masochistyczny instynkt, by obejrzeć coś, czego obiecał sobie nigdy nie oglądać, po tym, co zrobił Seth. Mimo to, puścił nagranie.

    - Cześć i czołem WWE Universe. - Na ekranie pojawiła się twarz Deana. Oprócz paru kolczyków w uszach i długich włosów niemal niczym sie nie różniła od teraźniejszego Deana. - Mamy rok 2007 i zajebałemu debilowi telefon. - Kamera najechała na leżącego na okrytej puszystym kocem sofie Romana. Do teraz Reigns miał ochotę się zabić, patrząc na swetry, jakie wtedy nosił. - Nagrywam to dla naszych fanów w przyszłości. Kiedy już będziemy wszyscy sławni i kochani wtedy to wyjdzie na jaw i wszyscy będą śmiać się z naszych ciuchów i pisać zboczki o tym jak to mieszkaliśmy razem w kawalerce.
A przechodząc do rzeczy: Jestem Jonathan Good, mózg całej zgrai tych debili...
   - Jona, jak zaraz się nie uspokoisz, dostaniesz w papę. Lej Roman! - Kamera przeszła na kanapę naprzeciwko Romana. Na równie sprężynowej, co wieśniackiej żulerskiej sofie, z tak "awangardowym" dywanem zawieszonym na ścianie za jego plecami siedział Seth z kieliszkiem wódki wpół drogi do ust. 
   Bez zarostu, z krótkimi włosami i minus dziewięcioma latami wyglądał jak gówniarz. A twarz miał z takim zastojowym, rozczulającyn wyrazem twarzy, że przypominał Romanowi zakochanego kundelka. Miał na sobie o wiele za luźne ogrodniczki i o trzy rozmiary za dużą koszulę. 
   - To tutaj, to Colby Lopez. Zapewne przejdzie do histori jako źródło gejozy naszej grupy - zaczął Dean, a Seth pijąć właśnie duszkiem kieliszek nie zdołał mu odpowiedzieć. - No spójrzcie na tę twarz. Moja dziewczyna nie jest tak dziewczęca!
    - Pewnie dlatego, że ma sto kilo - zauważył Seth.
   - dziewięćdziesiąt pięć. I nie pyszcz, bo jak wyjdzie, że na tym nagraniu masz szesnaście lat, to rodzice mogą się wkurzyć na swojego Bąbelka - odparł Dean, potrząsając butelką wódki w ręku.
   - Ty też masz! 
   - Ale ja jestem z Cincinnatti.
   - Leati, powiedz coś temu debilowi! 
  Kamera przesunęła się znów ku Romanowi. Chłopak osunął się na kanapę do pozycji leżącej, śmiejąc się do rozpuku z przyjaciół.
   - A to jest nasza siła- Leati Anoa'i. Jego ojciec u was pracuję, więc żyjemy nadzieją, że się nie napracyjemy, a się dostaniemy. Jest tak głupi, że trzymamy go tu tylko za siłę i  nazwisko. 
   - Kurna, Jona, co ty pieprzysz? Ja tu wam wódkę załatwiłem, Dawyne'owi się podstawiałem, ryzykowałem wydaniem do mojego ojca a ty mi tu takie rzeczy ciskasz?
   - Widzicie? Mistrz dramatyzmu. Mogę więc podsumować, że w naszej grupie są dwie baby i jeden pełen mężczyzna.
   - Jona!!! - wrzasnęli równo Roman i Dean.
   - W każdyn razie, McMahonowie, zapowiadam wam, że zwojujemy cała federację... jak tylko wytrzeźwiejemy. Zobaczycie nas jeszcze w głównym obrazku Wrestlemanii! CEBULAKI NA ZAWSZE!
   - CEBULAKI! - wrzasnęli cała trójką i nastała ciemność.

   Romanowi aż łezka zakręciła się w oku. Byli wtedy tacy młodzi. Pełni nadziei i marzeń. Jeszcze nie wiedzieli co ich czekało. Byli tacy szczęśliwi. Zupełnie niezdający sobie sprawy z zasad panujących w WWE.
   Nagranie pochodziło z wakacji, dziewięć lat temu. Cała trójka miała wtedy po szesnascie lat.  A na nagraniu znali się dopiero tydzień, ale już byli nierozłączni. Poznali się na letnich koloniach i już kiedy spotkali się po raz pierwszy w autobusie wyczuli, że są bratnimi duszami. Sethowi i Romanowi kolonię zafundowali bogaci rodzice, ale Dean, który natenczas był już bezdomny, nigdy nie mówił, jak tam się dostał. W każdym razie, jak tylko się zeszli, opiekunki na tej kolonii miały przechlapane. Wszystkie dziwczyny były ich, a wszystkie kłopoty- powodowane przez nich. Złoty czas.
   Co prawda potem wyrzucili ich przedwcześnie z koloni, jak właśniej uwieczniona libacja została odkryta przez jedną z opiekunek. Ale tuż po tym, Dean na następne dziesięć miesięcy zamieszkał u Romana. Nie było to oczywiście dobrowolne, Dean opierał się, nie chcąc przyjąć czyjejś łaski. Ale po tym jak po pijaku przyznał się Romanowi, że jest bezdomny Roman nie był w stanie go tak zostawić. Seth za to, gdy już udobruchał rodziców przyjechał do Samoa, do domu Reignsa na resztę wakacji i tak oto dom rodziny Anoa'i zwariował jeszcze bardziej.
   To były najbardziej szalone wakacje w życiu Romana. Po rozpadzie The Shield Roman i Dean pojechali razem do rodziców Romana na wakacje do Samoa. Ale to już nie było to samo.
   - Fajny sweter - usłyszał za sobą czyjś cichy głos. Głos, który ostatnio za często pojawiał się w jego snach.
   - Widziałaś wszystko? - spytał, odwracając się do Eveline. Jej lśniące blond włosy były dziś rozpuszczone i opadały kaskadami aż do bioder. Dziwne, Roman wcześniej nie zauważył, jakie są długie.
   - Większość. Przepraszam, nie chciałam  podglądać. Punk powiedział mi, że się pakujesz. Chciałam zobaczyć... - dziewczyna wydawała się bardzo zapeszona. Roman postanowił to przerwać.
   - Spokojnie, to nic. To tylko filmik - uspokoił ją. Miał wrażenie, że Deery dalej się go wstydzi.
   - Nie powinieneś tego oglądać, Roman - poradziła śmiertelnie poważnym tonem. Jej wzrok wbity był w leżące na łóżku zdjęcie Romana, Setha, Deana, Sarah i Renee zrobione na Long Island trzy lata temu. O ile Dean wyglądał na nim jakby dostał udaru, o tyle reszta wyszła na nim świetnie. Reigns nie wiedział skąd to zdjęcie się tu wzięło. Musiało wypaść z kieszeni którychś spodni gdy się pakował.
   - To nie tak. Nie wiesz tak naprawdę dużo... - tłumaczył się Roman, ale wiedział, że dziewczyna ma rację.
   - Może i tak, ale nie powinieneś żyć przeszłością. Dean tak robi i spójrz jaki jest zgorzkniały.
   - Tak... nie  będę już tego robić. To nie ma sensu. Te czasy i tak już nie wrócą, nie ważne ile razy bym tego nie oglądał. - odwrócił się plecami do dziewczyny, by zapiąć walizkę.
   - A więc to prawda. Pakujesz się. - W jej głosie pobrzmiewał smutek, na co Romana coś zakuło  w sercu. - Roman, co się stało? - złapała chłopaka za ramię.
   Reigns spojrzał Eveline głeboko w oczy. Historia była zbyt skomplikowana. A poza tym Roman musiał trzymać prawdę w tajemnicy.  A oficjalnej wersji akurat przed tą jedną, wyjątkową dziewczyną się wstydził.
   - Nie mów, że się nie domyślasz - odpowiedział sucho, głosem wypranym z uczuć.
   - Domyślam. Ale nie chcę w to uwierzyć. Nie jesteś taki.
   - Nie będzie mnie tylko miesiąc, daj spokój.
   - Miesiąc w  z a w i e s z e n i u, Roman. Zawieszeniu za substancje niedozwolone. Roman, naprawdę nie chciałam w to uwierzyć. Ty... myślałam, że jesteś inny. - W jej oczach było tylko smutku, że Reigns czuł, jakby ktoś wbił mi nóż w serce.
   - Bo jestem. To nie tak. To skomplikowana sytuacja. - Roman chciał jej wykrzyczeć prawdę w twarz, sprawić, by przestała o nim tak myśleć, ale wiedział, że nie mógł.
  - Nie, Roman. Nie ma nic skomplikowanego w braniu sterydów. Nie jesteś wcale inny. Zawiodłam się na tobie bardzo.
   "Zawiodłam się" te słowa niemal zabiły Romana. Kolejny raz ktoś się na nim zawiódł. Był na świecie jeszcze ktoś, kto się nie  zawiódł się na Romanie Reignsie?
   - Eveline! - zawołał Roman, kiedy dziewczyna odwróciła się do wyjścia. - Zostań. - Złapał ją za nadgarstek i z całej siły przyciągnął do siebie tak, że zetknęli się ze sobą klatkami piersiowymi. - Nie myśl tak o mnie, proszę.
   Roman inaczej wyobrażał sobie dalszy obrót spraw.
   Eveline wyrwała się z uścisku Romana i z impetem wymierzyła chłopakowi policzek. Roman złapał się za twarz, zszokowany jej zachowaniem.
   - To bolało, Roman. Nigdy nie waż się mnie szarpać. Już ktoś to kiedyś robił. I nie próbuj mi wmawiać jakichś ckliwych historyjek mających usprawiedliwić te sterydy, bo ci nie uwierzę - mówiąc to, odwróciła się  na pięcie i wyszła z pokoju.
   - Kurwa mać! - Roman uderzył zaciśniętą pięścią w ścianę busa, aż trochę wygiął blaszaną konstrukcję.
   - Nie będę cię pòźniej składał do kupy, Rom. - Dean wśliznął się do pokoju, rzucając Romanowi bandaż, w odpowiedzi na jego krwawiące kłykcie.
   - Że co? -  Roman zaczął powoli owijać sobie dłoń bandażem, a Dean oparł się o barierkę jednej z pryczy z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Widać dopiero wrócił z joggigu, bo cała jego koszulka była przepocona, a chłopak ciężko dyszał.
   - To, że chyba już zapomniałeś, co było, kiedy Sarah z tobą zerwała. Nie chcę znowu szukać cię po całych Stanach. - Ambrose niepotrzebnie wywoływał wspomnienia Sarah.
   - Przestań wyciągać takie zamierzchłe fakty. Eveline nie jest jak Sarah.
   - Właśnie zauważyłem...
   - Przestań. O czym ty w ogóle gadasz?  Przecież między nami nic nie ma, więc skąd ten cały ból dupy?  A  Sarah nie była zła dziewczyną. Po prostu się nam nie ułożyło.
   - Masz rację, stary. - Dean usiadł na łóżku obok Romana. - Mam ból dupy i jestem zazdrosny o mojego przyjaciela, jak mała dziewczynka.
   - Żaden ze mnie przyjaciel - odparł Roman ze zrezygnowaniem. Docenił mimo wszystko gest Deana, że zdecydował się tutaj w ogóle przyjść.
   - Nie. To ja jestem do dupy. Nie powinienem ci tego wczoraj mówić. Próbowałem zrzucić na ciebie winę za swoją głupotę. Przepraszam.
   - Ja ciebie też, Deano. Powinienem bardziej o ciebie dbać - przyznał Roman i obaj wpadli sobie w ramiona w przyjacielskim uścisku. Roman nawet nie był w stanie powiedzieć, jak bardzo cieszył go fakt pogodzenia się z Deanem.
   - Ale stary, nie uwierzysz co się stało. - Roman spodziewał się jakiegoś shockera, ale to co usłyszał, zbiło go z nóg. - Nic nie wykryli! Rozumiesz? Nic! Czyściutko. Ale w sumie to był tylko jeden raz, a ja dużo ostatnio wypiłem, więc może wywietrzało razem z alkoholem? Mogło tak być, prawda, Roman? Ale ty? Nie spodziewałem się tego. Może to Punk ci coś dosypał? Albo Seth? Jeśli tak, to niech no ja ich dopadnę.
   Ta wypowiedź i całe podekscytowanie Setha utwierdziło Romana w przekonaniu, że jego przyjaciel jest totalnym idiotą. Jak mógł się tego nie domyśleć?  Przecież nawet dziecko poskładałoby te wszystkie poszlaki.
   - Nie, Dean, daj sobie spokój, za miesiąc wrócę i znów skopię ci tyłek o ten pas - odparł z uśmichem Roman, starając się wciaż zamaskować tak ewidentne kłamstwo.
   - Taaa... chciałbyś.
   - Ej, to już jedenasta, muszę się zbierać. Na trzynastą mam samolot na Samoa, a w tym głupim Queen City są straszne korki.
   - To leć, ale za miesiąc masz mi tu wrócić, bo oszaleję.
   - Obiecuję.
   - I pamiętaj, kości zrastają się krótko, ale złamane serce- nie.


   Tym razem to Eve pedałowała na rowerku stacjonarnym jak szalona. Jej zawzięcie było tak wielkie, jakby jechała po mega porcję frytek za darmo. Trochę to Tarę przerażało.  Eve była... nie sobą ostatnimi czasy, a ten katatoniczny, furiodalny trans jaki teraz przeżywała, skłaniał nawet Tarę do stwierdzenia, że WWE źle na nią działa.
   Choć miała miliony teorii na ten temat, starała się trzymać wersji, że Eve po prostu tęski za rodziną. Ona, w przeciwieństwie do Tary, czuła ze swoją rodziną silną więź, a tak się zdarzyło, że już długo ich nie widziała.
   Tara, nie oszukuj się. Upomniała się w myślach. Tak naprawdę wiedziała, co jest grane odkąd tylko zobaczyła Romana wychodzącego z busa z walizkami. I nie była z tego powodu zadowolona. Eveline była osobą, która w związek angażowała się całą sobą. A to oznaczałoby, że Roman jest konkurencją dla ich przyjaźni. Tara dalej pamiętała, że w czasie związku z Joelem ich przyjaźń prawie wygasła, bo Eveline potrafiła zaciągnąć biednego chłopaka ze sobą i Tarą nawet do kosmetyczki.
   A Tara była egoistką i dzielenie się przyjaciółką nie było jej totalnie na rękę w tym momencie.
   - Eve, jesteś pewna, że nic ci nie jest? Zachowujesz się... dziwnie - odezwała się McTudy, udając, że nie zna powodów takiego zachowania Eveline. Ciężka sztanga założona na ramiona niemal ją przeważyła, a widząc dziwne dziwne miny, w jakie wysiłek wpędzał jej twarz czuła się głupio. I bardzo niezgrabnie, zważając na to, że parę metrów obok, elegancko i z gracją ze sztangą radzili sobie Paige i jej chłopak Alberto. Po ostatniej porażce Tara wciąż nie mogła się zmusić, by spojrzeć na Paige.
   - Nie. Skąd - fuknęła wściekle Derry, a jej ton zabrzmiał tak nieprzyjemnie, że Becky aż upuściła z łoskotem ciężar z maszyny na plecy.
   - Przecież widzę, że coś się dzeje - wychrypiała ledwo łapiąc oddech pod ciężarem.
   - Nie, Tara. Ile mam ci powtarzać, że nic mi nie jest?! - Ryk Eve był tak głośny, że tym razem nawet Roman by się tego nie powstydził. Tara była pewna, że pod mocnym głosem Eveline zdębiała połowa siłowni.
   Eveline zaczerwieniła się, zawstydzona zawieszonymi na niej spojrzeniami połowy rosteru. Tara nie mogła na to pozwolić. 
   - Na co się gapicie? - zapytała tuż po odłożeniu sztangi. - Nie macie nic porzytecznego do roboty? - Po tym pytaniu większość wrestlerów rzuciła jej nieprzyjemnie spojrzenie i wróciła do swoich zajęć.
   - Chyba nie trudno zgadnąć, co jej jest, hę? - Jakby znikąd pojawił się obok nich Rollins opierając się o maszynę wdzięcznie nazywaną przez Tarę "ginekologiem".
   Jego włosy były ciasno spięte w kok, ale pomimo to, Tara zauważyła, że Rollins odnowił swoje blond pasemko. Nie miał na sobie koszulki, co jeszcze podkreślało jego narcystyczne podejście i był mocno spocony. Mimo niechęci, Tara musiała przyznać, że ten widok należał raczej do przyjemnych. Oczywiście od szyi w dół. Bo gdy spojrzało się w górę, widziało się wciąż tę samą, nienawistną twarz i usta rozwarte we wrednym uśmieszku. Jednak Tara była prawie pewna, że przeszczep twarzy wystarczyłby, żeby dało się na tego człowieka patrzeć. Jednak na dzień dzisiejszy Seth dalej pozostawał dla Tary ucieleśnieniem łgarstwa i zdrady. 
   Jednak dużo się zmieniło od czasu jej przybycia do WWE. Dawniej była wielką fanką The Shield i miała ochotę obciąć Sethowi Rollinsowi jaja sekatorem za każdym razem, gdy widziała go w telewizji, za jego zdradę wobec Ambrose'a i Reignsa. Tymczasem teraz, kiedy poznała już tego spaczonego hipokrytę- Deana, już nie dziwiła się Rollinsowi aż tak bardzo. Pod koniec niemal każdej rozmowy z rudzielcem miała ochotę zdzielić go takim metalowym krzesełkiem przez łeb. I tak dziwiła się, że Roman tak długo przy nim wytrwał. I takim oto sposobem Tara przestała wielbić The Shield. 
   Przestała mieć też jakąkolwiek nadzieję na ich powrót. Żyjąc z chłopakami w jednym busie wystarczająco się naoglądała, by wiedzieć, że gdyby znów się zeszli, pozabijaliby się już w pierwszej walce. Roman może i by wybaczył Sethowi, bo był raczej dobroduszną osobą, ale problemem okazywał się Ambrose. Nie wybaczyły Sethowi, nawet, jakby byli ostatnimi ludźmi na ziemi, Był chyba nawet bardziej zawzięty niż matka Tary, a o taki wynik nie było łatwo.
   - O co ci chodzi, Seth? - spytała niemiłym tonem Becky, popijając wodę.
   Tara zamknęła mocno powieki. Och, Becky, coś ty zrobiła? Tara miała nadzieję zignorować Rollinsa, z nadzieją, że sobie pójdzie. Bowiem cokolwiek Rollins miał do powiedzenia, Eve z pewnością się to nie spodoba, a Tara nie chciała teraz jeszcze bardziej wyprowadzić blondynki z równowagi. I tak nie najlepiej się dziś trzymała. Teraz jednak, kiedy Seth zdobył już zainteresowanie, sprawa bardzo nieprzyjemnie się ukazywała.
   - Najpierw przypomnijmy, kto sobie ostatnio przyćpał i za to został zawieszony? - Seth uniósł wysoko brwi. - Nasz kochany Romuś. I właśnie dlatego nasza malutka blondyneczka jest taka smutna. Brak jej Romka.
   Eveline zastygła, a w jej oczach zalśniła wściekłość. Wyglądała, jakby chciała rozszarpać Setha na kawałki, potem rzucić te kawałki psu na pożarcie, wyciągnąć je z żołądka i rzucić na pożarcie jeszcze raz. 
   - A śmiem nawet twierdzić, po tym co się między nimi działo, że brakuje im Romka i jego... hmm... - Seth uśmiechnął się szelmowsko - Dzidy (Od autorki: Spear, finiszer Romana tłumaczony na polski znaczy dzida).
   Eve zeskoczyła z rowerka. Tara przytłoczona chamskością tej wypowiedzi, niemal puściła sztangę z rąk. Nigdy nie spodziewała się, że Rollins może okazać się aż takim skurwielem. Ale, w sumie, czemu by nie? Wiele razy udowadniał jak wyprany z uczuć jest.
   - Świnia - jęknęła, ledwie powstrzymując się od wybuchu Eveline, po czym wzięła swoje rzeczy i pobiegła do szatni. W pozostałym towarzystwie zapanowała niezręczna cisza, którą jednocześnie postanowiły przerwać Becky i Tara.
   - Kretyn.
   Seth o dziwo zdawał się szczerze zdziwiony taką reakcją dziewczyn.
   - Ej, ja jestem po prostu szczery, okej? - bronił w się w ten swój zadufany sposób. Tara, pomimo wczoraj spędzonego z nim czasu miała ochotę złamać mu nos. - Daj mi to, złotko, bo się połamiesz - powiedział Rollins, po czym, nie zwracając uwagi na protesty, zabrał z barków Tary sztangę.
   - Za kogo ty się uważasz, Rollins? I nie mów do mnie Złotko. - Tara wściekle skrzyżowała ręce na piersiach. 
   - Za kogoś, kto właśnie uratował twój kręgosłup - odparł. - I oczywiście za Setha Rollinsa. Pierwszego mistrza NXT, dwókrotnego mistrza WWE, dawnego mistera Money in The Bank...
   - ...I największego dupka w federacji - dokończyła za niego Becky, stając z drugiej strony Rollinsa. Teraz Seth został otoczony przez waleczne hetery. - Jak mogłeś jej tak powiedzieć, Seth? Nie widzisz, że i tak ma straszne samopoczucie? Naprawdę musisz wszystkich dobijać?
   - Muszę, od tego tu jestem. Chyba nie sądziłyście, że będę miły, dla dziewczyny zakochanej w Romku? Niedoczekanie wasze... - Rollins nieugięcie trwał przy swoich racjach. Tara była pewna, że zaraz go zabije. - A ty... - wskazał palcem na brunetkę. - wczoraj byłaś milsza.
   Becky zasztyletowała Tarę wzrokiem. Seth, ty dupku, po co o tym wspominałeś? Szybko, Tara, wybroń się jakoś! Historia jej wczorajszego spotkania z Rollinsem brzmiała bardzo głupio, a w praktyce była... jeszcze głupsza.  Tara pewnego wieczora, oglądając z Punkiem i Sethem NBA po prostu pokłóciła się z Rollinsem o galę Money in The Bank. A konkretnie o to, że Seth nie wierzył, że Dean skasowałby swój kontrakt już tej samej nocy, gdyby udało mu się wygrać. Tara była za to święcie przekonana, że ta właśnie Ambrose zrobi. Założyli się o to i Tara jak zwykle wyszła z zakładu obronną ręką. Kara Setha była prosta. Miał pójść na basen i w czasie skoku do wody ściągnąć z siebie bokserki. Ku zdziwieniu Tary, ten idiota właśnie to zrobił. Tara chciała wyżyć się tym wyzwaniem na Rollinsie, jednak nie wiedząc czemu, od tamtego czasu, Rollinsowi wydawało się, że pociąga Tarę. Co miało z prawdą tyle wspólnego, co nic. W ich autobusie tylko jedna osoba była względnie w guście Tary. I nie był nią Seth.
   - Becky, to nie tak. Przegrał zakład i wybrałam się z nim na basen, żeby wykonał zadanie. 
   - Ale chyba między wami nic nie ma? - Becky wydała się przerażona samym zadaniem tego pytania i Tara się jej nie dziwiła. Musiałaby być chora na umyśle, by umówić się na randkę z Sethem Rollinsem.
   - Nie no coś ty! Oszalałaś! - Tara była szczerze wstrząśnięta tym, że Becky w ogóle ją o to podejrzewała. Seth zaczął siać między nimi ziarno niezgody. To bardzo nie podobało się Tarze. Menda, menda, menda, menda!
   - Czemu kłamiesz, złotko? - Seth odwrócił się w stronę Tary, a dziewczyna modliła się, by Becky nie uwierzyła w jakąkolwiek jego prowokację. - Jest coś między nami. Ogromny mur zbudowany z ignorancji Tary wobec mojego ciała.
   - Bezczelny jesteś! Myślisz, że mógłbyś mnie pociągać seksualnie? - Tara z wściekłością cisnęła w Setha butelką. Czemu Bóg tak karał ją towarzystwem debili? Jeden nie dość, że jest rudy, widział ją w bieliźnie, to jeszcze do tego każdą rozmowę z nią kończy kąśliwym komentarzem, drugi jest seksistowskim skurwielem, mających przerost ambicji i za wysokie mniemanie o swoim ciele, trzeci pali jak smok, całe życie jest zdenerwowany i próbuje zabijać wszystkim wzrokiem (nie wspominając nawet o jego nienormalnej żonie), a czwarty jest sterydowcem, który próbuje ukraść jej przyjaciółkę.
   Boże, czy to wszystko kara za zniszczenie mamie tego cadillaca dwa lata temu?
   - Nie myślę, nawet nie chcę tak myśleć. Seks z takim małym krzykaczem jak ty musi być strasznie nieprzyjemny - odparł Seth.
   - Czy ja wiem? Mógłbyś jej włożyć knebel w buzię - pomiędzy Tarą, a Sethem nagle zmaterializował się Dean. - Albo co innego...
   - Wypraszam sobie! - wrzasnęła Tara, coraz bardziej niezadowolona z przebiegu tej rozmowy. Dean był ostatnią osobą, którą prosiłaby o wypowiadanie się na temat jej strefy seksualnej. Swoją drogą już dawno martwej. 
   - Jak chcesz, to sobie ją weź. Ja jej nie chcę. - Seth zaśmiał się wrednie.
   - Raczej ona by ciebie nie chciała. Nikt nie chciałby faceta bez jaj. Nawet jakby ci stanął, to by nic nie poczuła. - Ambrose wydawał się szczerze zadowolony ze swoje pocisku. Tara wiedziała, że z każdą sekundą jest coraz gorzej. Za chwilę sytuacja będzie krytyczna. 
   - Dość tego, Ambrose!- Seth zaczął niebezpiecznie do Ambrose'a, jednak zanim chłopacy zdążyli zetknąć się klatkami piersiowymi, Tara wpełzła szybko pomiędzy nich, zostając niemal zmiażdżona pomiędzy dwójką dawnych Tarczowników. Niebezpieczne spojrzenia wbijane w siebie nawzajem aż zmroziły krew w żyłach Tary. Patrzyli na siebie tak, jakby nienawiść do drugiego płynęła w ich żyłach zamiast krwi. Jak urodzeni zabójcy namierzający swój cel. Atmosfera była już tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
   - Teraz będziesz kozaczył, Seth? Nie ukryjesz się za Kane'em albo Ortonem? - Dean rozejrzał się dookoła. - Och, nie ma ich tu? I co teraz zrobi nasz mały Sethie? Poleci do Stephanie na skargę? - Dean prowokował Setha jak tylko mógł, sprawdzając, ile chłopak wytrzyma. A brązowowłosy widać już powoli wyzbywał się cierpliwości. Becky patrzyła na to wszystko z zapartym tchem, wyraźnie bojąc się wtrącić. A patrząc tak na Setha i Deana, Tara pożałowała pozycji, w jakiej się znalazła.
   - Ty szujo. - Seth chciał dostać się do Ambrose'a, jednak gdy Tara stanęła mu na drodze, odepchnął ją niczym szmacianą lalkę, niestety, Tara wywróciła się o sztangę i upadła prosto na półkę z ciężarkami, głęboko zawodząc, gdy pięciokilowy hantel upadł na jej udo.
   Ambrose niemal natychmiast odwrócił głowę w stronę McTudy. Widząc zaistniałą sytuację, na jego twarzy wykwitła czysta furia. Chłopak nie zastanawiając się długo, uderzył Rollinsa prawym sierpowym. Jego uderzenie było tak silne i szybkie, że Seth poleciał parę kroków do tyłu, odbijając się od jednej z maszyn. Jego warga krwawiła, jednak gdy tylko wstał, zamierzał rzucić się na Ambrose'a.
   Zanim jednak walka rozgorzała na dobre, ku Tarczownikom najszybciej jak mogli doskoczyli Alberto Del Rio i John Cena, całą swoją siłą starając się odciągnąć od siebie chłopaków. Gdy wreszcie Johnowi Cenie udało się odciągnąć Ambrose'a do szatni, zapanował względny spokój.
   - Par de Tarados - rzucił po hiszpańsku Alberto zanim upewnił się jeszcze, że Seth jest już daleko i wrócił do swoich zajęć.
   - Pójdę sprawdzić do Eveline - rzuciła Becky i również szybkim krokiem ruszyła w kierunku szatni.
   Ambrose w tym czasie spojrzał przeciągle w stronę Tary, po czym podszedł do dziewczyny.
   - Nic ci nie jest? - zapytał, klękając przy dziewczynie. Pierwszy raz nie brzmiał jak skończony dupek. 
    Tara nie do końca wiedziała, co powinna powiedzieć. Z jednej strony, jej prawe udo pulsowało bólem, a ze stopy chyba sączyło się nawet trochę krwi, więc czuła się fatalnie, a z drugiej strony nie chciała pokazywać przed Ambrose'em, że coś jej jest. Nie potrzebowała rycerza w lśniącej zbroi. Sama doskonale dawała sobie radę. Poza tym, Ambrose był zbyt życzliwy jak na niego. Coś tu Tarze po prostu śmierdziało. 
   - Nie, chyba nie - odparła szybko, choć miała ochotę powiedzieć co innego. Jej nogę rozrywał potworny ból. Ale hola, hola! Była przecież wrestlerką. Musi być twarda. Poza tym, Ambrose był ostatnią osobą, od której chciałaby pomocy. A zasłona dymna w postaci grania miłego ten jeden raz nie omami Tary. Przecież to jeden z większych dupków, jakich znała.
   - Na pewno? - dopytał się jeszcze.
   - Tak. - odpowiedziała, jednak, gdy próbowała wstać, jej stopę przeszył okrutny ból, przez co dziewczyna upadła prosto na Ambrose'a, któremu w ostatnim momencie udało się ją złapać. 
   - Chyba jednak nie - zauważył Ambrose, uśmiechając się do niej szelmowsko. O nie, nie ma mowy! Nie uśmiechaj się tak do mnie, dupku! - Chodź, odprowadzę cię do szatni. - chłopak przełożył rękę Tary przez swoje ramię. Musiał iść nieco schylony, bo różnica wzrostu między nimi wynosiła trochę ponad trzydzieści centymetrów. - Tego Setha to tylko zajebać...
   Tara parsknęła cicho śmiechem, słysząc słowa Ambrose'a.
   - Co cię tak rozśmieszyło? Mówiłem serio. 
   - No właśnie to mnie rozśmieszyło. Ani trochę nie wątpiłam w prawdziwość twoich słów. Jesteś zawzięty jak mało kto - odpowiedziała mu.
   - No bo to debil - tłumaczył się Dean. - Zobacz, co ci zrobił.
   - Proszę cię, Ambrose, nie wmawiaj mi tu, że nie chciałeś go zabić wcześniej - zaśmiała się Tara. Jak to się stało, że po treningu dalej tak ładnie pachnie? Usz, Tara, idź ty głupia cholero! O czym ty myślisz. Szybko... emm... Dean jest dupkiem, podgląda cię pod prysznicem! O dziwo, nietuzinkowy sposób Tary na odepchnięcie od siebie pozytywnych myśli na temat Ambrose'a podziałał i dziewczyna znów widziała w nim idiotę. Uff.. jak dobrze!
   - Oczywiście, że chciałem. Ale teraz trochę bardziej. Dziewczyn się nie szarpię, nie popycha, ani nie biję i już. No, chyba, że to twoja siostra, wtedy można - odparł jej Dean, a McTudy wywróciła teatralnie oczyma. Spaczone patrzenie na świat. - To trochę dziwnie zabrzmi, ale... broniłem cię. To znaczy w większości zrobiłem to dla Romana i tej jego blondi, ale jak usłyszałem, że zaczyna gadać o tobie to... broniłem cię. Serio.
   - To rzeczywiście dziwnie brzmi. Mówienie o zapychaniu mi ust miało mnie obronić? - zdziwiła się Tara. 
   - Nigdy nie mówiłem, że jestem w tym dobry. Ale pamiętaj, że w większości robiłem to dla Romana i czystej chęci uderzenia Setha. Ty byłaś może dziesiątym powodem. - A przed chwilą był taki miły... Stary, beznadziejny Dean wrócił bardzo szybko. Tarze nawet było to na rękę, bo zaczynała coraz mniej nienawidzić tego nowego, a to prowadziło do katastrofy.
   - Ach, Dean, mistrzem finezji nie zostaniesz - westchnęła Tara, gdy zbliżali się do szatni.
   - Nawet nie wiem, co to znaczy - odpowiedział Dean z uśmiechem, a Tara zachichotała.- Serio, nie wiem. W Cincinnatti nie używało się takich słów.
   - Idiota - mruknęła pod nosem Tara, gdy Dean otwierał drzwi szatni.
   - O, dzięki, już będę wiedział, co znaczy to słowo - odparł entuzjastycznie Dean, sadzając Tarę na ławce niedaleko Becky i Eveline. - Dziewczyny, przyprowadziłem wam zgubę. Zajmiecie się nią? Ja się na tym nie znam. - Dean cofnął się do drzwi.
   - Czekaj, finezja to nie znaczy... a z resztą! - Tara machnęła ręką, gdy tylko Ambrose wyszedł z szatni.
    Spoglądając na Eveline i Becky wiedziała już, że nie jest kolorowo. Eve nie płakała, ale była po prostu mocno wściekła, a Becky sama nie wiedziała, co ma w tej sytuacji zrobić.
   - Tara, co ci się stało? - spytała Becky. - I czemu Dean cię odprowadził? 
   - Chyba coś mi się stało w stopę. Dean mnie odprowadził, bo sama bym nie doszła - odparła Tara. Powoli zdjęła buta tak, by nie naruszyć obolałej stopy, co oczywiście jej się nie udało i jęknęła z bólu. I trochę z obrzydzenia, widząc brzydką, krwawiącą ranę na wierzchniej części stopy.
   - Pokaż to, opatrzę ci - odezwała się w końcu Eveline, odkładając napój izotoniczny na ławkę. Dla Tary był to znak, że powracała stara Eveline. Chciała ją opatrzyć. To dobrze wróżyło. Eve przyjrzała się uważnie ranie. - Becky, jest u gdzieś apteczka?
   - Pewnie.
   - Podasz mi wodę utlenioną i plaster?
   Becky szybko podbiegła do apteczki i podała Eveline o co prosiła.
   - Będę mogła dziś walczyć? - spytała z nadzieją w głosie Tara. Dzisiaj było Smackdown, a Tara chciała dostać swoją szansę na rewanż za przegraną na Raw.
   - Nie radziłabym ci. Do Raw powinnaś dać się swojej stopie zregenerować - odparła Eveline, powoli zakładając plaster, kiedy nagle drzwi szatni otworzyły się i weszła przez nie Natalya.
    Jak zawsze prezentowała się perfekcyjnie. Blond, proste włosy spięte w wysoki kucyk, z którego nie wystawał ani jeden niesforny kosmyk włosów. Tarze nigdy nie udało się osiągnąć takiego efektu. Czarna podkoszulka i czarne, proste sportowe legginsy podkreślały jej kobiecą sylwetkę. Od jej postawy biła siła dynastii Hartów. Na początku zdawała się nie zauważać dziewczyn, jednak wszystko zmieniło się, gdy dostrzegła Becky.
   - O, jest i nasza naiwniara roku - zaśmiała się na widok rudej. 
   - Zostaw mnie w spokoju, Natalya- odparła ostro Becky, nawet nie patrząc na blondynkę.
   - Bo co? Popłaczesz się? - W głosie Natalyi było tyle jadu, że Tara mimowolnie się wzdrygnęła. - Trochę mi was szkoda - powedziała Hartówna, spoglądając na Tarę i Eve. - Macie naprawdę wielki potencjał, a zamiast go wykorzystać, wolicie trzymać się z takim... beztalenciem. Mam nadzieję, że szybko przejrzycie na oczy. - Trzasnęła szafką z impetem i wyszła z szatni.
   - Co za suka! - oburzyła się Tara.
   - Popieram! - dodała Eveline, nie odrywając wzroku od stop Tary, która zaczęła strasznie szczypać pod wpływem wody utlenionej.
   - No i co ja mam z nią zrobić? Ma za sobą Cesaro, TJ'a i Eve Torres. O ile tamci dwaj będą mnie męczyć tylko słownie, o tyle nie ma takiej możliwości na niebie i ziemi, żeby Eve nie wtrąciła się do jakiejkolwiek naszej walki... Tym bardziej teraz, kiedy Natalya nie posunie się przed niczym do zwycięstwa. - Becky westchnęła ciężko.
   - Ach, Becky, Becky... - zaśmiała się Tara. - Naprawdę muszę ci mówić, co masz zrobić?


   Dean siedział na jednej z kanap, popijając proteinowego shake'a i przyglądając się uważnie ekranowi, na którym szybko przelatywały różne obrazki. Dzisiejszy main event na szczęście bronił się bez niego i Dean mógł choć na chwilę odpocząć od walk wieczoru. Był już tym zmęczony. Jeszcze zanim zdobył pas często main evetnował. Dzisiaj jednak The Miz w walce wieczoru miał bronić swojego pasa przeciwko swojemu dawnemu parterowi tag teamowemu- R-Truthowi. Dean nie miał wątpliwości, co do tego, że Miz obroni tytuł. Był piekielnie zdolną bestią, ale przede wszystkim, umiał kantować lepiej niż ktokolwiek inny w federacji.
   Póki co jednak SmackDown się jeszcze nawet nie zaczęło, ale Dean już był gotowy. W jego wyglądzie nie było wiele do poprawki. Włosów nie naoliwiał, nie nosił malunków na twarzy, ani dziwnych kostiumów, więc była to kwestia paru minut.
   Minął zaledwie jeden dzień, ale brak Romana już dawał mu się we znaki. Seth panoszył się po centrum sportu, siłowni i busie niczym wielki pan, a Dean sam nie był w stanie ciągle ucierać mu nosa. Poza tym palący jak smok Punk nie był wymarzonym towarzystwem dla człowieka, który nie chciał umrzeć za parę lat na raka płuc. Dean odczuwał więc lekki dyskomfort z powodu braku przyjaciela.
   - Hej, Dean. - Becky chciała być miła i usiadła obok Ambrose'a na kanapie. Dzisiaj zapowiedziany miała tylko mały segment.
   - Hej - odpowiedział jej obojętnie Ambrose. Becky była życzliwą osobą, ale Dean nie potrzebował jej życzliwości. Doskonale radził sobie sam.
   - Wiem, jak ci teraz musi być ciężko... - zaczęła, ale Dean nie pozwolił jej skończyć.
   - Nie wiem o czym mówisz - odparł szybko i ostro. - To Romana zawiesili, nie mnie. Ja jestem mistrzem!
   Becky westchnęła. Po wyrazie jej twarzy Ambrose doszedł do wniosku, że spodziewała się takiej reakcji.
   - Jesteś niereformowalny - odparła dziewczyna, po czym odeszła nieco przygaszona.
   - Czekaj, a co z tą czarną? - spytał jeszcze na odchodne.
   - Z kim?
   - No tą mała brunetką od ciebie z pokoju - sprecyzował. Dalej miał zamiar dać Sethowi w twarz za tą sytuację na siłowni. Na Battleground się na nim wyżyje. Spierze mu ten uśmieszek z twarzy.
   - Nie walczy dziś - odpowiedziała. - Noga jeszcze się nie zaleczyła.
    I Ambrose już wiedział, że Rollins dostanie podwójny wpierdol.
    Ambrose jeszcze pare minit siedział sam, układając sobie wszystko w głowie. Romana nie było. A on miał ustawiony mecz z Sethem. To oznaczało ich konflikt. Ale to nigdy nie miał być konflikt z Rollinsem. Tylko z The Authority. Był sam, był szaleńcem, ale nie był tak głupi, by nie wiedzieć, że potrzebuje sojuszników. Takich, którzy mogliby mu pomóc, ochronić przed Tha Authority. I Dean właśnie zdał sobie sprawę, że nie ma w tej federacji nikogo oprócz Reignsa, kto by mu pomógł.
   Raw się rozpoczęło. Dean nie znał jego planu i muzyka wejściowa, jaka rozbrzmiała, uderzyła go silną mocą szoku. "IF YOU SMELL!" rozbrzmiało echem po całej Essex Arenie. Pięści Deana mimowolnie się zacisnęły.  Że też on ma jeszcze czelność tu być. The Rock chamsko ogołocił Romana z zasłużonego rewanżu. Dean jako przyjaciel czuł się w obowiąku zapewnić Romanowi ten rewanż. Najgorsze było jednak to, że  Dean nie pomógł Romanowi. Akurat w tym momencie, gdy The Rock zainterweniował w meczu, jego uwagę odwróciła Renee, i Dean zrozumiał co się stało już po fakcie.
   Ach, Renee. Zerwali ze sobą raczej w napięciu jakieś dwa miesiące temu, ale jej nogi wciąż były tak samo zniewalające. Dean wiedział, że ich związek nie był najlepszy i raczej nie będą już przyjaciółmi, ale nie spodziewał się, że Renee postanowi działać wraz z Dyrekcją przeciwko niemu. Tak się nie robi. Dean nigdy nie sądził, że Renee byłaby w stanie tak postąpić. Nie była przecież mściwa.  Co prawda ich związek od początku był iluzją, ale... musi z nią pogadać. Jak tylko ją zobaczy.
   Tymczasem The Rock swoim tempem wszedł już na ring, a w ręku trzymał mikrofon. Dean czuł, co się święci.
   - W końcu The Rock wrócił do WWE! - krzyknął swoim śpiewnym głosem, a publika wręcz oszalała. To był pop nocy. Nie dość, że to był  The Rock, czempion publiczności, to jeszcze był to człowiek, który dopiekł znienawidzonemu Reignsowi. - I w końcu rozprawiłem się z kimś, z kim każdy z nas chciał się rozprawić już dawno!
   Publiczność wybuchła entuzjazmem na te słowa, a na telebimach wyświetlono urywek z wczorajszego meczu Romana, a konkretniej, interwencje The Rocka.
   - Tak, tak, tak, kochani. Nie mogłem dłużej patrzeć na Romana Reignsa. Nie mogłem patrzeć,  jak bezcześci honor mojego rodu. - The Rock miał wyraźną frajdę z tego segmentu. W przeciwieństwie do Deana. - Jak dobrze wiecie, zarówno ja, jak i Roman należymy do rodziny Anoa'i. Rodziny, której najgłębsze korzenie się sięgają tej federacji! Rodziny, która wydawała na świat mistrzów i mistrzynie. Ale Roman Reigns w zaledwie rok zdołał zniszczyć dobre imię tej rodziny. Ale musicie nam wybaczyć, nawet najlepsze stado ma wśród siebie choć jedną czarną owcę. Mogę wam obiecać, że Reigns nie będzie już więcej niszczyć reputacji Anoa'iów, póki ja stoję na straży, nie dotknie już żadnego pasa!
   Od Rocka czuć było niebywałą energię. Tylko on potrafił tak rozgrzać widownię. On i Stone Cold. Ale The Shield rozmawiało kiedyś w podcascię Steve'a Austina i już wtedy zdali sobie sprawę, że Stone Cold nie chce już wracać do ringu.
   I wtedy nagle uderzyła głośna, Rollinsowa muzyka. O ile to było możliwe, publika oszalała jeszcze bardziej.  Gdy Rollins schodził do The Rocka po rampie, Dean wypuścił z sykiem powietrze. Dwaj dręczyciele się spotkali. Dean czuł, że to SmackDown nie będzie nocą face'ów.
   - No proszę! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że choć jedna osoba ma to samo zdanie o tym... tej ludzkiej tragedii - Rollins zaśmiewał się w najlepsze.
   - Ej, ej, ty... nie pamiętam jak się nazywasz, wybacz, The Rock pamięta tylko najważniejsze osobistości. - The Rock wskazał palcem na Rollinsa, a chłopak niemal jak spetryfikowany stanął w połowie drogi do ringu. - Nie myśl sobie, że jestem twoim sprzymierzeńcem. Zrozumcie to wszyscy, The Rocka nie interesują pasy, ani żadne konflikty. The Rocka interesuje tylko honor rodziny Anoa'i, więc, jeśli możesz, usuń się stąd jak najszybciej, bo to czas antenowy The Rocka!
   Dean nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem, widząc, jak bardzo zszokowany takim powitaniem był Rollins. Spodziewał się pewnie, że razem z Dowsonem urządzą sobie kółko wzajemnej adoracji. Ale Seth nigdy nie był zdolny do logicznych osądów. Zawsze wyobrażał sobie przyszłość jako jego własne, osobiste niebo, w którym wszystko będzie się kręciło wokół niego. Na szczęście jego wyobrażenia nie były prawdziwe. To było coś, co zastanawiało Deana i Romana jeszcze za czasów Tarczy. Seth był tym, który próbował każde show uczynić swoim. Zabrać na siebie wszystkie flesze i reflektory. Romanowi nigdy to nie przeszkadzało- światło sławy nie było tym, czego pragnął. Roman po prostu lubił się bić, lubił wrestling, ale popularność nie kręciła go wcale. Wolał siedzieć w domu przed telewizorem, oglądając z Sarah Grę o Tron, niż tak jak Seth, pozować pod ścianką na jakiejś ekskluzywnej gali i udzielać wywiadów plotkarskim szmatławcom. A Deanowi zawsze było obojętne to, czy ktoś się nim interesuje, czy nie. Dlatego w Shield chłopacy odpuszczali mu i Seth dostawał co chciał- popularność. Jednak mimo niedużego parcia na szkło Romana i Deana, Sethowi to nie wystarczyło. Dlatego sięgnął po krzesło.
   - Rock, uwierz mi, że nie znaczysz dla mnie wiele. W moich oczach jesteś tylko przestarzałą gwiazdą, ale mimo to, wczoraj na coś mi się przydałeś. Co prawda, wykonałem sam prawie całą robotę, ale ten sędzia był wyraźnie nieobiektywny, więc twój mały wybryk był mi potrzebny. - Seth starał się robić dobrą minę do złej gry, udając, że konwersacja z The Rockiem wcale nie wymyka się mu spod kontroli.
   - Wykonałeś całą robotę? O, nie, nie. Rock zjawił się po to, by pogrążyć Romana, czyli zrobić coś, czego ty wczoraj nie byłeś w stanie zrobić. Rock zapewnił ci walkę o mistrzostwo. Bo The Rock jest mistrzem publiki i robi to, czego chcą fani! A ty, powinieneś posłuchać The Rocka wcześniej i wrócić do szatni, jak każdy, za kogo trzeba wygrywać pojedynki! - Rock zrównał się spojrzeniami z Sethem, stojąc zaledwie parę centymetrów od niego.
    Stali w ciszy, mierząc się wzrokiem. Dean zauważył Shane'a nerwowo obgryzającego paznokcie. Shane, jako człowiek odpowiedzialny za Raw, nie chciał takich niekontrolowanych kłótni. Głównym feudem tego miesiąca, kończącym się walką na Battleground, miał być feud Setha i Deana o mistrzostwo WWE, nowopowstała kłótnia The Rocka i Setha mogłaby zepsuć wszystkie plany. Dean nie miał jednak zamiaru pozwolić, by ktoś zabrał mu tę przyjemność skopania Sethowi tyłka.
   Wstał i zanim Shane zdążył cokolwiek powiedzieć ruszył na rampę, nie czekając nawet na jego muzykę wejściową. Szedł zamaszystym krokiem, starając się wręcz kipieć wściekłością, by zwrócić na siebie uwagę i przerażenie Setha. Jego zadaniem było przerazić Rollinsa. Brunet miał bać się ich starcia. W ich poprzednim feudzie to Seth był górą. Miał walizkę. Teraz to on jest panem. Ma pas. Napinał dumnie mięśnie ignorując przewagę obu mężczyzna nad nim. Byli lepiej zbudowani, ale to nic. Dean był szaleńcem, pokonałby ich obu.
   - A to kto znów próbuje mi zabrać czas antenowy? - zapytał Rock, charakterystycznie podnosząc do góry prawą brew.
   Widownia oszalała na widok Ambrose'a. Dean przywykł do tych rekcji. Pomimo obrzydliwego charakteru jakim dysponował w realnym życiu, tu, w WWE, na arenie był topowym face'em. Kochali go i nawet powrót tego hollywoodzkiego ważniaka, The Rocka nie zdołał zdusić ich miłości. Choć teraz, rzeczywiście ich głosy były mniej donośne. Dean wiedział czemu. Feud z Sethem nie służył jego face'owej popularności. Seth wrócił do długiej nieobecności i przez ludzi przemawiała tęsknota za nim i jego pizdowatym charakterem, dlatego to pierwszy chyba w solowej karierze Deana w WWE feud, w którym jego przeciwnikowi kibicowano tak mocno, jak jemu.
   - Miło się patrzy na takich dwóch idiotów, jak wy. A podobno to ja nad sobą nie panuje... - Dean przerwał na chwilę, by dać się wszystkim nacieszyć swoim widokiem. - The Rock, ty hollywoodzki dupku, twoja historia ratowania rodu Anoa'i jest tak sztuczna jak twoje nasterydowane mięśnie. Za to, ty, Rollins, naczelny hipokryto, mówisz o Romanie, że jest nieudacznikiem? Człowiek, który sam siebie kontuzjował, mówi o człowieku, który dwa razy z rzędu main eventował Wrestlemanie, że jest nieudacznikiem? Jeśli mieliby stworzyć najbardziej idiotyczny team w federacji, bylibyście na liście jako pierwsi.
    Seth złapała za liny ringu i wychylił się, odgrażając pięścią Ambrose'owi.
   - Mówisz o main eventowani Wrestlemanii, mały człowieczku, a zapomniałeś chyba, że The Rock był main eventem na Największej Scenie ze Wszystkich pięć razy!
   - Tak, pamiętam też ten Main Event ze Stone Coldem, gdzie próbowałeś uciec - zauważył Dean.
   - Ambrose, dalej nie rozumiałeś, co? Nie wchodzi się pomiędzy takie osobistości jak ja i The Rock. Nie jesteś na naszym poziomie, więc lepiej stąd idź - powiedział Seth.
   Wtedy jednak, The Rock szarpnął Setha Rollinsa do tyłu i... niebywałe! Wykonał na Rollinsie Poeple's Elebow! Już po chwili Rollins leżał rozłożony na kawałki na ringu tuż przed The Rockiem.
   - Nikt nie porównuje się do The Rocka! - krzyknął w mikrofon, myśląc, że publiczność zaczęła szaleć na jego punkcie. Prawda była jednak inna. Dean stał tuż za The Rockiem, tylko czekając, aż brunet się obróci. Gdy to zrobił, zareagował natychmiastowo. Blondyn kopnął The Rocka w brzuch i objął ramieniem jego kark. Sekundę zajęło mu wykonanie dirty deeds. The Rock leżał na macie, łapiąc się za obolałą głowę. Akcja była jednak o wiele za szybka. Ktoś szarpnął Deana za rękę i kopnął w brzuch. Ostatnie co zobaczył, były buty Setha, tuż przed tym, jak oberwał od dawnego przyjaciela pedigree...


   - ...nie uważam, by Natalya do końca wiedziała, w co się pakuje, atakując mnie - dokończyła Becky, uśmiechając się szeroko. Siedziała za stołkiem komentatorskim tuż obok Byrona Saxtona. Mogła usiąść z drugiej strony, ale znała JBL'a i jego uwielbienia do Natalyi i rozmowa z kimś takim nie uśmiechała jej się za bardzo.
   Dziś Becky nie walczyła, więc wyjątkowo pozwoliła swojej manikiurzystce mocniej się pomalować, choć już czuła się niekomfortowo, czując na ustach szminkę. To nie było w jej stylu. Ale nie mogła pokazać Natalyi, że brakuje jej kobiecej klasy. W końcu to jej walkę dziś komentowała. 
   Natalya niszczyła na środku ringu Summer Rae, a Becky modliła się, by Summer wreszcie odkuła się i oddała blondynce. Nie zbierało się jednak na to. Nawet długie nogi Summer nie były w stanie pomóc jej w walce z Królową Serc.
   Becky zagryzła wargę, myśląc o wcześniejszej walce. Po segmencie Setha, Deana i Rocka Shane zdecydował, że dziś odbędzie się walka Ambrose'a z The Rockiem. Dean przegrał tę walkę. Bez żadnego kantu, po prostu przegrał. Becky obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, odejdą od pierwotnej wersji feudu o pas. A przecież każdy chciał jak najlepiej dla WWE.
   Najbardziej zastanawiająca była jednak kwestia Tary. Jej mina, kiedy wycieńczony Ambrose wyszedł z ringu, była zastanawiająca. Niemal natychmiast gdy go zobaczyła, oderwała się od rozmowy z Punkiem i Kofim. Becky była prawie na sto procent pewna, że dziewczyna podbiegnie do Deana, jednak ostatecznie nie zrobiła tego.Z dziewczynami ostatnio jakieś dziwne rzeczy się działy. Tara wodziła wzrokiem za Ambrose'em, za każdym razem, gdy ten pojawiał się w zasięgu jej wzroku, za to Eveline non stop była poddenerwowana. Mimo to, starały pomagać sobie nawzajem. 
    Natalya założyła Summer Rae drugi sharpshooter. Teraz Becky już wiedziała, że długonoga nie ma szans wygrać. Tak jak się spodziewała, tak się stało. Już po chwili Summer mocno uderzała ręką o matę, a dzwon obwieścił koniec meczu. 
   Natalya odrzuciła Summer niczym szmacianą lalkę, po czym podeszła do krawędzi ringu naprzeciwko stołka komentatorskiego, rzucając Becky wywyższające spojrzenie. Nie ma się co dziwić, Becky w końcu dawno już nic nie wygrała.  
   Ruda wstała i rzuciła ostre spojrzenie blondynce. Trwały tak kilka sekund, póki Natalya nie uznała, że już wystarczająco dużo pokazała swojej siły i wyszła z ringu, kierując się po rampie na backstage.
   Becky sięgnęła szybko po mikrofon. 
   - Natalya, stój! - zawołała Becky, a blondynka jakby od niechcenia odwróciła się w jej stronę. - Dosyć tego! Wyzywam cię na walkę na Battleground! Żadnych dodatkowych fajerwerków, tylko ty, ja i ten ring!
   Natalya długo wpatrywała się w Becky, jakby zastanawiając się, w co Ruda gra. Jej oczy zwęziły się, a narastające napięcie nie dawało Becky oddychać. Wiedziała, że jeśli Natalya się zgodzi, może mieć problem u McMahonów za nie uzgodnienie z nimi tej decyzji. Ale nie obchodziło jej to.
   - Lepiej pomódl się do swoich irlandzkich bożków, Lynch, bo na Battleground cię zmiażdżę- odparła Kanadyjka, rzucając z impetem mikrofon za ziemię i schodząc na backstage.
   Zobaczymy, kto kogo zgniecie...


   Nie było szans, aby Tara mogła dziś walczyć. Noga bolała ją stanowczo za bardzo. W myślach zwyzywała Setha za to wszystko, bo uwielbiała walczyć. Choć wiedziała również, że w końcu przyszedł czas na Eveline. Ona też musi w końcu zawalczyć. 
   Siedziała w szatni, masując obolałą stopę, tuż obok przebierającej się blondynki. Tara okropnie zazdrościła Eveline jej filigranowej budowy i płaskiego brzucha. Jej brzuch był mocno rozrośnięty mięśniowo i nie wyglądał tak samo powabnie, jak ten Eveline. 
   Nagle do szatni weszła Kelly Kelly wraz z Eve Torres obściskującą się z Zackiem Ryderem. Zack był słodkim chłopcem, dlatego Tara zawsze zastanawiała się, co takiego widzi on w Eve, która do najprzyjemniejszych nie należała. Ale Kelly Kelly nadrabiała to z nawiązką swoim wdziękiem. Obie były już w sumie seniorkami w tej federacji i dywizja kobiet traktowała je trochę jak mentorki, które teraz już rzadko się pojawiają, ale ich obecność i tak jest wszędzie wyczuwalna.
   - Cześć, dziewczyny - przywitał się z nimi Zack. Tara wciąż była mu wdzięczna za tę pomoc w dostaniu się tu. Uśmiechnęła się do Zacka ciepło i odpowiedziała tym samym.
   - Ej, dziewczyny, radzę wam dziś uważać - zagadnęła Kelly, wyciągając z torby sportowej napój izotoniczny. Jej długie, lśniące włosy budziły zachwyt w Tarze. Jej ciemne włosy nigdy tak nie lśniły.
   - Jak to? - spytała Eveline, dopinając spodenki. W WWE, gdzie niemal każdy zawodnik miał na sobie jedynie majtki, a każda kobieta świeciła swym ciałem, przebieranie się przy płci przeciwnej nie było niczym dziwnym, lecz normalnym. Na zwykłych tygodniówkach większość zawodników przebierała się w większych szatniach. Jedynie mistrzowie i gwiazdy pokroju Ortona czy Ceny miały zawsze własne garderoby. Na galach PPV każdy występujący zawodnik dostawał swoją garderobę. Tara aż nie mogła się doczekać tego, aż na którychś z drzwi backstage'u przyklejone zostanie jej imię.
   - Kelly ma rację, słyszałyśmy, że dostałyście dziś segment - odparła Eve. - A dziś boss ma podobno wrócić. To źle dla was, jeśli dalej zamierzacie walczyć z Charlotte.
   Eve uśmiechnęła się konspiracyjnie do Kelly, co nie spodobało się Tarze. Feud z Charlotte miał je porządnie przywitać w głównym rosterze i Tara nie pozwoli nikomu sobie wyrwać tej okazji.
   - Że kto ma wrócić? - spytała Tara, ściągając brwi. Mówiły o Vincencie McMahonie? A może o kimś innym z głównych szefów? Ale co to miałoby wspólnego z nimi i Charlotte.  
   Dziewczyny nie odpowiedziały, a tylko zaśmiały się głupiutko. Tara już zamierzała pokłócić się z dziewczynami o jasną odpowiedź, ale bolesny skurcz w stopie przypomniał jej, że nie jest w stanie teraz walczyć. 
   Eveline zapewne również zamierzała zapytać o coś Eve i Kelly, jednak wtedy drzwi szatni otworzyły się i wpadł przez nie Dolph z różowych legginsach i zmoczonych olejem blond włoskach.
   - Eveline, Tara, zaraz po reklamach wchodzicie, moja walka się skończyła - odparł, po czym ruszył do łazienki pod prysznic. Dolph był czyścioszkiem, w czego właśnie słynął w szatni. Ta cecha często była przedmiotem kpin Ambrose'a. 
   - Dobra, nieważne, lecimy - odparła Eveline i pociągnęła Tarę trochę zbyt gwałtownie za rękę, stawiając ją z impetem na nogi. Stopę Tary przeszył ból.  
   Eveline była jednak tak podekscytowana perspektywą swojej pierwszej walki, że nawet tego nie zauważyła. Stephanie zapowiedziała im, że dziś po ich przemowie, Eve dostanie pierwszego przeciwnika, nie chciała jednak zdradzić kogo. 
   Muzyka dziewczyn zagrała. Reakcja widowni była lepsza niż wczoraj, ale wciąż reagowano nie zbyt mocno. Melodia za plecami Tary denerwowała ją niesamowicie. Sama z autopsji wiedziała, że dobra muzyka wejściowa, to gwarant lepszej reakcji widowni. Tara nie potrafiła zaakceptować takiej reakcji. Bolała ją dusza, kiedy o niej myślała. To znaczyło, że nie była dobrą postacią. Wiedziała, że to niedorzeczne tak myśleć, bo jest w telewizji dopiero drugi raz, ale ona była tak strasznie niecierpliwa... Jej zdaniem dobrze odegrana postać albo musiała zdobywać ogromny pop- jak chociażby Undertaker, albo potężny cheat - jak The Miz, którego, mimo iż nie lubiła, w opór szanowała za genialne zdolności, które robiły z niego natenczas najlepszego heela w federacji. Ona za to nie zbierała żadnej reakcji. To ją dobijało. Shane poinstruował je, że mają być razem z Eveline face'ami, inaczej ich feud z Charlotte nie miałby sensu. Tara jednak czuła, że lepiej odnalazłaby się w roli heela.
    Pomimo rozrywającej duszę chorej ambicji, Tara z wysoko uniesioną brodą mknęła przed siebie, rzucając widowni pewne siebie spojrzenie. Chciała im pokazać, jaką siłę wewnętrzną mam w sobie. Marzyła by epatować taką siłą jak Stephanie McMahon. Kiedyś dopnie swego. Na pewno. Nie ma mowy, żeby się jej nie udało. Tara była zbyt zawzięta, żeby miało jej się nie udać.
   Stanęły obie na ringu. Tara musiała nieźle się wysilać, żeby udawać pewność siebie po takiej reakcji. Ułatwiało jej to jednak to, że dzisiaj tylko Eve miała kostium do walki. Tarze udało uprosić się Cendie, żeby wypuściła ją dziś w jakimś fajnym ciuchu. I tak oto wylądowała w podartych, niebieskich i megadrogich rurkach, zwykłą, obcisłą białą koszulkę o krótkim rękawku i skórzanej kurtce. Wysokie niczym szczudła, czarne zakryte obcasy znacznie utrudniały jej chodzenie, a noga pulsowała jej bólem tak okrutnie, że ledwo powstrzymywała się przed głośnym jękiem.
   - Wczoraj w nocy... - zaczęła, ale postanowiła trochę poczekać, by widownia skupiła się w pełni na niej, a nie na ich kubkach z piwem. - Wczoraj w nocy, Bloody Violence miało mieć swoją pierwszą, zwycięską noc. Jednak przez tchórzostwo Charlotte, tak się nie stało. - Eveline rzuciła Tarze zdziwione spojrzenie, wyraźnie nie wiedząc, co dziewczyna robi. I do czego zmierza. Dla Tary nie było nowością to, że musiała nieco rozgrzewać atmosferę. Eve była tu raczej noścą pokoju. - Tak, tchórzostwo. Charlotte bała się nas, dlatego w najmniej odpowiednim momencie zaatakowała Ev... - ugryzła się w język. Zapomniała, że tu Eveline, wcale nie była tu Eveline. - ... Zoe. Bo bała się, że jeśli wygramy, będziemy wygrywać wciąż i wciąż...
   - Apocalypse trafiła dokładnie w punkt. - Eveline weszła Tarze w słowo. - Przez Danę i Charlotte przemawia czysty strach. Nie jest wam wstyd, za waszą mistrzynie, że boi się dwóch nowicjuszek? 
   Po słowach Eveline tłum zaczął głośnio szantować: Tchórz, tchórz, tchórz! Tara uśmiechnęła się, gdy to usłyszała, jednak w głębi duszy pytała się siebie, czemu to na nią tak nie reagują? Eve była przecież dużo mniej charyzmatyczna. - Ale my nie damy się zastraszyć.
   - Charlotte zniszczyła mój debiut - odezwała się znów Tara. - Nie wybaczę jej tego. Za to, co zrobiły, Bloody Violence zmienią życie jej i Dany w piekło. Bloody Violence pokaże, że ta nazwa nie jest bezpodstawna! Charlotte, idziemy po ciebie i na Batt...!
   Głośna muzyka nie pozwoliła Tarze dokończyć. Tara znała tę melodię. O nie... Pomyślała. Najpierw widać było jej różową czuprynę, przebijającą się przez wszystko inne, a dopiero potem resztę Sashy Banks. Tara zacisnęła powieki, myśląc o odpływającym dopingu widowni. Sasha była tą, którą kochał każdy. Złotym Dzieckiem WWE. A teraz wróciła i pop był jeszcze większy. Tara miała wrażenie, że fani za chwile ze szczęścia oddadzą jej całe swoje majątki. To aż żałosne, jak łzy leciały im na sam jej widok.
   - Hej, Essex! - zawołała w stronę publiki, która, jeśli to możliwe, oszalała jeszcze bardziej. - Wróciłam dziś na backstage po kontuzji, szczęśliwa, że znów mogę występować, że znów zdobędę pas kobiet i wtedy zobaczyłam to... - Banks wskazała na Bloody Violence, a Tara zacisnęła ręce w pięści. Nikt nie będzie mówił na nią per: to. - Byłam mistrzynią NXT, częścią rewolucji div, brałam udział we Wrestlemanii, a teraz wracam i moją szansę na odegranie się od Charlotte mają odebrać dwie dziewczyny, które pojawiły się tu wczoraj? 
   - A dlaczego by nie? - zaczęła Tara, a tłum zaczął buczeć. - Od kiedy to miarę wrestlerki się ocenia po długości jej bycia tu? Poza tym, o ile wiem, na Wrestlemanii  p r z e g r a  ł a ś   Z Charlotte, więc nie wydaje mi się, byś zasługiwała na swoją okazję do odegrania się ot tak, bo sobie tu wróciłaś.
   - Na pewno zasługuję na to bardziej, niż wy. Wczoraj odbyłyście pierwszą walkę, którą  p r z e g r a ł y ś c i e. Więc jakim prawem zasłużyłyście na walkę z mistrzynią? Nie zapracowałyście sobie na nic, a wymagacie wszystkiego.
   Tara spojrzała na Eveline znacząco, a ona pokiwała głową, rozumiejąc już, jakiego przeciwnika Stephanie miała na myśli. 
   - Tak sądzisz? Więc zaraz sobie na to zapracujemy, kiedy pokonam byłą mistrzynię NXT w tym momencie, w tym ringu. - Eveline rzuciła Tarze mikrofon i zdjęła czarną, zamszową kurteczkę, pokazując Sashy, że chce się z nią zmierzyć.
   - Jak sobie chcesz - odparła szybko Sasha i ściągnęła swoją kurtkę, ruszając szybkim krokiem do ringu. 
   Po chwili na ring wszedł sędzia, pokazując Tarze, by zeszła. Tara uściskała Eve na szczęście i zeszła z ringu.
   Ustała pod ringiem, z niecierpliwością oczekując na dzwon, który w końcu zabrzmiał. Eve i Sasha ruszyły do starcia. Przez parę minut dziewczyny się rozkręcały, krążąc niczym drapieżne koty, badając swoje ruchy. Tara zacisnęła ręce w pięści, modląc się, by Eve dała radę. Walkę rozdziewiczyła Sasha, głębokim prawym sierpowym aż posyłając Eveline do lin. Dziewczyna sprytnie jednak odbiła się od lin i próbowała uderzyć clothesline, jednak Sashy udało się uniknąć uderzenia. Sasha zahaczyła ręką o rękę Eve, rzucając dziewczyną o matę. Usiadła na blondynce okrakiem i zaczęła uderzać ją pięściami. Po paru uderzeniach wycieńczona Eve podniosła gwałtownie kolana, spychając z siebie Sashę. Sasha wstała i próbowała zrobić salto, uderzając kolanami w Eveline...
   - Eve, uważaj! - krzyknęła Tara, bojąc się, że ten mecz i dla Eve skończy się przegraną. Wtedy Bloody Violence byłoby zgubione. 
   Deery w ostatnim momencie ocknęła się i przeturlała się parę metrów dalej, sprawiając, że Sasha zaryła mocno kolanami o matę, krzycząc z bólu. Eve oparła się zmęczona o liny i otarła pot z czoła, po czym stała. Przez chwilę przyglądała się ocierającej kolana Sashy, łapiąc oddech, aby następnie podbiec i uderzyć Sashę kolanem w głowę. Sasha padła na plecy jak szmaciana lalka. Eve naskoczyła dziewczynie kolanami na brzuch, a Sasha po krótkim jęku sturlała się ze ringu. Tara chciała podbiec do niej i ją kopnąć, ale gdy już brała zamach sędzia zorientował się i zatrzymał dziewczynę. Cholera jasna! Wrzasnęła w myślach Tara, bojąc się, że jeśli cokolwiek zrobi, Sasha wygra dyskwalifikacją. Tymczasem Sasha skorzystała z zamieszania i gdy Eve schylała się, by do niej iść, złapała blondynkę za włosy i z całej siły ciągnęła, wbijając szyję Eveline na środkową linę. Eve krzyczała tak głośno, że niemal nie słychać było odliczającego do czterech sędziego.
   Sasha puściła Eve, znów mając nad nią przewagę, a wybita przez siłę górnej liny Eve odleciała na sam środek ringu. No nie! Eveline próbowała niepozornie wstać, lecz wtedy Sasha rzuciła się na jej plecy, rzucając ją na brzuch. Banks Statement! Tylko nie to! Sasha wykonała Eveline Banks Statement. Dziewczyna nie mała dokąd iść! Eveline podniosła rękę już jakby chcąc odklepać, ale wtedy nagle wykręciła się pod dziwnym kątem, wyzwalając się z uchwytu. Na twarzy Sashy wykwitło niezadowolenia połączone z szokiem. Mało komu udało się wydostać z jej uchwytu. Nie czekając długo, aż Eveline znów dojdzie do siebie, ustała na narożniku, by zwinnie przejść na górą linę, tuż naprzeciwko Eveline. Tara nie mogła na to pozwolić. Korzystając z chwili nieuwagi sędziego mocno zafalowała liną, przez co Sasha straciła równowagę i z głuchym uderzeniem upadła poza ring.
   - Bierz ją - zawołała brunetka do Eveline, wskazując na leżącą pod ringiem Sashę. Eve najwyraźniej usłyszała ją, bo pokiwała potakująco głową i ześliznęła się z ringu.
    Złapała Sashę za włosy i częstując jeszcze dodatkowym prawym sierpowym, zaciągnęła ją na środek ringu. Sasha leżała rozłożona na plecach, oddychając ciężko. W tym czasie Eve szybko wśliznęła się na szczyt narożnika. Odbiła się mocno nogami i wykonała piękne salto w powietrzu, lądując tułowiem centralnie na Sashy. Potem natychmiastowo przykryła Sashę, podnosząc jej nogę do góry.
    Raz, dwa, trzy i gong. Eve wygrała mecz. I tak oto jej nowym finiszerem zostało Shooting Star Press. 
   Za to wyraz twarzy Sashy jednoznacznie mówił, że dziewczyna nie da o sobie szybko zapomnieć.

--*--
Hejka!
Udało mi się dodać rozdział przed 20 pażdziernika, tak jak obiecywałam! Super! 
Kurde, ale wam znów dowaliłam rozdziałem, co? To chyba znów z 16 stron a4. Za mocno się rozpisuję, przepraszam. Słabo widzę swoje zdolności, skoro nie potrafię nawet napisać wam krótkiego rozdziału, bez rozciągania wszystkiego w nieskończoność. 
A tak w ogóle, widzieliście No Mercy? Ja czekałam na to do 2:00 w nocy. I się nie zawiodłam. Choć już pierwszą walką o WWE World Championship mnie zdenerwowali. Skoro i Dean i John wykonali dźwignię na AJ'u w tym samym czasie, i AJ odklepał, to mecz, owszem, powinien zostać zrestartowany. Ale bez AJ'a! I co to w ogóle ma być, że piętnastokrotny mistrz daje się przypiąć po zwykłym uderzeniem krzesełkiem po plecach (zajechało Sethem :P) ?! Ale walka o IC, poezja! Nigdy tak nie przeżywałam żadnej walki odkąd oglądam WWE. Przecież to była jakaś masakra. Zawał na miejscu. Ile tam poleciało SCF i Superkicków (których w sumie nie wiem czemu nie nazywają Sweet Chin Music, jak za czasów HBK...)? No z pięćset minimum. Main Event mnie zawiódł, ale nic dziwnego. Tak to jest, jak się daje kogoś tak brzydkiego jak Wyatt do oglądania o 4:30 nad ranem... 
Tak w ogóle założyłam nowe opowiadanie, na które możecie zajrzeć tutaj ----> You Will Be Daddy, Seth. Dodam, że też jest o WWE, głównie o The Shield. Ale nie bójcie się, nie zostawiam Draki. To wciąż mój główny projekt, a tamto to tylko 10 rozdziałowe, rzadko aktualizowane, mniej ważne opko. 
W ogóle, dużo tu shippów naruszyłam, jak wam się podobają sfery uczuciowe opowiadania?
A i zaaktualizowałam zakładkę "Battleground", więc możecie obstawiać kolejne walki.
Do następnego,
Sleepka :P
PS: Cameleon ostatnio zwróciła mi uwagę, że przestałam odpowiadać na komentarze. Przepraszam was bardzo, już nie będę tak robić. Na wszystkie już poodpowiadałam, mam nadzieję, że się nie gniewacie. Swoją drogą, mam wolny ten piątek i postanowiłam, że ten weekend poświęcę Wam, i zacznę nadrabiać blogowe zaległości :)

28 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza!
      Dean cudoo!
      AJ choć sie niepojawiła to będzie ciekawie. Powrót Banks to są kłopoty. Roman zachował się jak brat. The Rock niszczy rodzinę Anoa'i. Seth i Tara- ciekawe połączenie. Dean i Tara rozpierdol całej federacji- współczuje im wszystkim. Daj więcej Brooks'ów

      Usuń
    2. W następnym rozdziale będą Brooksi, obiecuję :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsza!
    Dean cudo.
    Tara i Seth dziwne bardzo.
    Roman zachował się jak brat.
    Tara i Dean rozpierdol całej federacji- współczuje wszystkim innym.
    April daj jej więcej!!!!!!!!!!!!!
    Ambrose jest TYLKO MÓJ I NIKOGO WIĘCEJ. KIEDY NASTĘPNY NEXT?

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany, tyle się wydarzyło, że nie wiem od czego zacząć.
    Jak Dean może być tak tępy żeby nie zaczaić, że Roman podmienił jego wyniki.
    Opiekuńczy Dean to coś dziwnego, ale ciekawego.
    Tara i Dean. Całkiem ciekawa mieszanka wybuchowa ;)
    I te ambicje do zostania heel'em. Jestem przekonana, że jej się to uda kiedy rozdzielą ją i Eve w drafcie (o czym jestem prawie przekonana)
    Wow, ta walka na końcu wymiata. A zmienianie pespektywy wprowadza szerokie pole widzenia, jest dobre.
    Czekam na next! Trzymaj się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz już regularnie tyle będzie się dziać :p Dean w tym opku nie będzke grzeszył intelektem. A skąd to przeczucie na temat draftu?
      No perspektywy musiałam zmieniać, inaczej nie mogłabym ująć wszystkiego ;)

      Usuń
    2. Bo kiedyś już o to pytałam i Twoja odpowiedź tak mi podpowiedziała ;)

      Usuń
  5. O matko!
    Najlepszy blog o WWE! (w sumie pierwszy, z którym miałam styczność). Nie powiem zakochałam się w twoim opowadaniu, w którym moi ulubieni przystojniacy urządzają bitwy na krzesła... dosłownie. Masz niezwykły talent pisarski a bohaterowie zostali przedstawieni w sposób realistyczny. Czekam na nexta.
    Ps. Przepraszam za spam
    batgirlpisze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Na pewno zaglądnę w wolnej chwili .

      Usuń
    2. Hej ;)
      A przepadasz za Reyem Mysterio lub Sin Carą (bez tatuaża)?. Ja ich po prostu uwielbiam :3.
      Ps. Zapraszam na prolog

      Usuń
    3. Sin Cary nie lubię, to słaba podróba Reya według mnie. Ale Reya i jego 619 to po prostu ubostiwiam. Gość ma 162 cm a rozwalał sam Lesnara czego nawet Orton nie potrafił dokonać (mehhh).

      Usuń
    4. O matko tym ciosem to koleś wymiata ;).

      Usuń
  6. Kiedy następny next?

    OdpowiedzUsuń
  7. Będzie też Kaitlyn?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej jej nie planuję, aczkolwiel jeśli kiedyś rozwinę wątek AJ Lee to bardzo możliwe, że epizodycznie się pojawi :)

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. Postaram się, ale muszę jeszcze zrobić głupie ściegi na technikę więc spodziewaj się rozdziału góra około 4 w nocy ;p

      Usuń
  9. Daj następny next!

    OdpowiedzUsuń
  10. Po 4 czasu blogowego czy normalnego?

    OdpowiedzUsuń
  11. Jest po 9:30. Kiedy nastepny next?

    OdpowiedzUsuń
  12. Daj następny next....

    OdpowiedzUsuń

Witaj wierny fanie WWE. Jeśli udało Ci się przebrnąć przez moje wypociny, tu możesz wyładować na mnie swoją frustrację za niszczenie tej pięknej dziedziny sztuki jaką jest literatura :)

Template by Elmo