Tara. Pomyślała od razu. Któż inny mógłby rzucać w nią kamykami z podjazdu w środku nocy? I co najlepsze, kto trafiłby tak idealnie? Eveline pewnie z dołu nie trafiłaby nawet w okno jej pokoju. Nie miała jednak wątpliwości co do tego, że Tara wcale nie celowała, po prostu jakimś cudem zawsze trafiała ją tymi kamykami w głowę, mimo iż, gdy grały w darta w Pubie pod Latającym Osłem, nie umiała trafić nawet w tarczę z odległości trzech metrów.
Gdy kolejny kamień zbombardował łóżko Eveline, dziewczyna już wiedziała, że udawanie, że jej nie ma, niewiele pomoże. Wstała i leniwym ruchem wychyliła się zza otwartego okna i zrzuciła z parapetu linową drabinę.
Wbrew pozorom, była normalną nastolatką, a fakt, że trzymała w pokoju linową drabinę i spuszczała ją prawie każdej nocy swojej przyjaciółce z trzeciego piętra, był wpływem Tary. Tsaa.. były chwilę, w których najchętniej robiłaby pannie McTudy głowę o parapet okna. Jednak jako, iż rolę impulsywnego maniaka w tej relacji miała w posiadaniu Tara, jej zostało tylko wyobrażanie sobie, jak pięknym byłoby jej życie, gdyby miała normalną koleżankę. Ale Bóg nie był dla niej tak łaskaw i miała tylko Tarę.
By nie budzić sąsiadów dziewczyna bezgłośnie zaczęła wspinać się po drabinie. Jeszcze kiedy miały po dwanaście lat Eve bała się, że Tara spadnie. Teraz jednak bardziej bała się, iż Tarze znów odbije i dziewczyna po prostu zeskoczy.
Gdy Tara niezgrabnie przeszła przez parapet do pokoju Eveline Deery, po raz kolejny wprowadzając właścicielkę pokoju w białą gorączkę, totalnie bezczelnie przechodząc butami po jej pościeli, Eveline szybko wciągnęła drabinkę z powrotem do pokoju, by ciekawscy sąsiedzi znów nie zainteresowali się sytuacją, tak, jak robili to regularnie od kilku lat.
- Eveline, co to ma znaczyć?!- wrzeszczał tata znów zaalarmowany interwencją sąsiadów. - Słyszeliśmy, że ktoś Cię w nocy odwiedza! Jak tak można, bez zgody rodziców spraszać na noc chłopaków do siebie? Masz szlaban do odwołania!
Krzaczaste wąsy pana Deery aż nastraszały się ze złości, gdy rozmowa z córkami schodziła na tematy takie jak płeć męska, we wszelkim tego słowa znaczeniu. "Chłopaka będziesz mogła sobie znaleźć najszybciej na moim pogrzebie. Wcześniej ci na to nie pozwolę", mówił zawsze, gdy Eveline choć półgębkiem wspominała o nowo poznanym w szkole koledze.
Z jednej strony apodyktyczny tata, z drugiej nienormalna koleżanka. To się nazywa niesprzyjające położenie.
- Eee... Hej? Też się cieszę, że cię widzę? - zironizowała Eve, a jej szare komórki pracowały na pełnych obrotach, próbując wymyślić, co właśnie wyprawia Tara.
Dziewczyna bowiem, ani bez żadnego cześć, ani pocałuj mnie w dupę po prostu ruszyła w stronę szafy Eveline i zaczęła żywiołowo grzebać w jej szufladzie z bielizną.
Tajemnica dziwnego zachowania Tary rozwiązała się, gdy na twarzy Eveline wylądował jej świecący, niebieski, poprzeszywany przezroczystym materiałem kombinezon, ukrywany przed rodzicami wraz z bielizną.
- Stara, ubieraj się - powiedziała Tara, a na jej twarzy wykwitł ten dziwny wyraz, w którym nie wiedziałeś, czy masz się cieszyć razem z nią, czy może uciekać na drugi koniec Stanów Zjednoczonych.
- Że co? - zapytała z głupią miną Eveline, ściągając z twarzy swój kostium. Nie używała go zazwyczaj. Trenowała w zwykłych dresach. Ten używała tylko do wyjątkowych okazji.
- No ubieraj się, Stara. I to w trybie natychmiastowym. Felix dał mi cynk, że właściciel Penumbry ma dwa wolne bilety na Monday Night Raw w Chicago, dla tych którzy po niego przyjdą - wytłumaczyła koleżance Tara, po czym otworzyła swoją sportową torbę i zaczęła się przebierać.
Innym mogło to się wydawać trochę dziwne, ale w ich przyjaźni nie było taboo i etap wstydu przebierania się obok siebie nawzajem miały dawno za sobą.
- Felix Ci to powiedział? I ty mu wierzysz? Przecież on Cię nie znosi, nie powiedziałby Ci nic bez powodu - Eve zaczęła ujawniać swoje podejrzenia przed przyjaciółką, z niechęcią wkładając na siebie strój.
- Miał powód. Obiecałam mu, że jak mi wszystko powie, to się z nim umówisz. - Tara czasem zasługiwała sobie na wyrżnięcie głową w parapet i Eveline coraz częściej dochodziła do tego wniosku. Bardziej delikatny od panny McTudy był chyba nawet papier ścierny.
Eveline zacisnęła ręce w pięści. To coś, to tak jakby twoja siostra. Rodziny się nie bije. Powtarzała sobie w myślach, skrupulatnie pomijając fakt, że nawet jakby zdecydowała się zaatakować swoją przyjaciółkę, to raczej ona wyszłaby z tego starcia bez zębów. Ale McTudy i Deery łączyła ze sobą dziwna, wręcz męska przyjaźń, sprawiająca, że pomimo wszystkich podbitych sobie nawzajem oczu już po kilku minutach po walce, znów były najlepszymi przyjaciółkami. To było w równym stopniu dla Eve piękne, co przerażające.
- Tara! - wrzasnęła ściszonym głosem Eveline, rzucając w przyjaciółkę poduszką, która to trafiła ją prosto w twarz.
- Nie budź lwa, bo lew to ja. - Głos Tary był cichy, ale niebezpieczny, ale Eveline znała tę śpiewkę niemal na pamięć. Można to było nawet nazwać swoistym motto Tary, którym to próbowała zastraszyć przeciwników. By ich zastraszyć nie musiała jednak dużo robić. Wystarczył jeden rzut oka na jej rozbudowane ramiona i oczy psychopatycznego taliba, żeby wpaść w popłoch. - No, a co miałam mu powiedzieć? Fizyczna perswazja już do niego nie przemawia.
Eveline aż wzdrygnęła się na myśl o samej rozmowie w cztery oczy z seksualnie niewyżytym, bezczelnym, potraktowanym zbyt dużą ilością samoopalacza Feliksie i jego okropnych, brokatowych kamizelkach.
- Bo za często jej używałaś - zauważyła całkiem słusznie Deery.
- Czy to w ogóle ma znaczenie? I tak się z nim nie umówisz, więc o co te nerwy? - Tara, królowa łgarzy. - A my mamy szansę zgarnąć bilety na Raw. - Widząc wciąż nieprzekonaną twarz Eveline, dłoń Tary spoczęła na wielkim plakacie przedstawiającym Randy'ego Ortona i Johna Cene. - Daj spokój, zawsze chciałaś ich zobaczyć na żywo.
- No... niby tak, ale... nic Ci tu nie śmierdzi? Ten stary pierdziel, O'Leary miałby tak po prostu oddać podwójny bilet na Monday Night Raw? Przecież to sadysta. Zrobi wszystko, byleby lała się krew - powiedziała Eveline. Uczęszczała do podziemnego klubu wrestlingowego Penumbra, od kilku lat wraz z McTudy. I już po kilku dniach zrozumiała, że Devan O'Leary, właściciel klubu nie cofnie się przed niczym by zaciągnąć do siebie jak najwięcej ludzi spragnionych wrażeń i adrenaliny.
- Naprawdę uważasz mnie za taką idiotkę? Oj, chyba się pogniewamy - odparła z uśmiechem Tara, zapinając swoją nabitą ćwiekami, niedosięgającą nawet do pępka i mocno obciskającą skórzaną kurtkę. - Nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że nasz kochany Pan Sadysta odda te bilety ot tak. Myślisz, że dlaczego przebieramy się w te kostiumy? Idziemy na mordobicie, kochana. I coś mi się wydaję, że ty tak samo jak ja pomimo ryzyka, się na to piszesz.
Przez chwilę Eveline miała zamiar odmówić, ale wtedy w jej umyślę, rozbrzmiała głośna muzyka trąb. You can't see me.
- Dobra, ale jakby coś, płacisz za moją protezę zębów- powiedziała do przyjaciółki, po czym odwróciła głowę w stronę ogromnego plakatu. - John, robię to tylko dla ciebie.
Klub Penumbra śmierdział jak zawsze mieszanką krwi, potu i oddechów podchmielonych klubowiczów. Eveline nie lubiła tego zapachu, ale jakoś nauczyła się z nim żyć, tak jak zaczęła się identyfikować z tym obskurnym miejscem.
Widząc Eveline na ulicy, nikt nie byłby w stanie powiązać jej z tym miejscem. Ściany były tu obłożone starą, brzydką, odlepiającą się tapetą, miejscami zarzyganą czy okrwawioną. Powietrze było gęste i ciężkie, bo jedynie małe, piwniczne okna dostarczały tu świeżego powietrza. Było tak mętne, że nawet żarówki słabo przebijały się przez nie. Ale ciemność w klubie można było też przypisać słabym, najtańszym w klubie żarówkom, choć Felix często zapewniał, że to zamierzone działanie, by nadać miejscu klimatu. Klimat był tu niezaprzeczalnie. Klub przypominał bowiem te obskurne knajpy z filmów z lat sześćdziesiątych, gdzie to najgorsi zwyrodnialcy topili swe smutki.
I w sumie dużo się od takiegoż pubu nie różnił, oprócz tego, że tu złoczyńcy zamiast topić smutki w alkoholi, topili je w krwi przeciwników. Penumbra nie bez powodu nazywana była "Królową Detroidskiej Sceny Niezależnej". Tu człowiek mógł się nauczyć więcej o prawdziwym bólu niż na jakiejkolwiek gali WWE.
Na samym środku niskiego, sprawiające wrażenie nieco klaustrofobicznego mimo dość dużej przestrzeni pomieszczenia stał ring. Jedyne miejsce, w którym Eveline pozwalała sobie odpocząć od rezolutności i odpowiedzialności. Jedyne miejsce, w którym wyzbywała się swojej empatii. Był mniejszy niż te telewizyjne ringi, a stara, podarta mata nie była tak mocno amortyzująca, jak te wszystkie obserwowane na oficjalnych galach, przez co upadki były o wiele boleśniejsze, a walka- bardziej emocjonująca. Liny były grube i szorstkie, a Eveline nie potrafiła zliczyć ile razy zostawiły na jej ciele ślady widoczne przez wiele tygodni. Każdy element ringu reprezentował dla niej inne rany, inny rodzaj bólu, a mimo to uwielbiała ten mały odizolowany od świata kawałek maty jak żadne inne miejsce.
Dzisiaj ring, jak zawsze zachlapany był krwią, a jeden z ochroniarzy zwlekał za nogi krwawiącego śmiałka, który jeszcze przed chwilą próbował zmierzyć się z dotychczasowym mistrzem Tylerem Slayerem, który to dumnie wypinał się wraz ze swoim pasem na narożniku.
Eveline znała każdego występującego tu śmiałka (w Penumbrze określenie wrestler nie istniało, walczących, nazywano śmiałkami), ale nie była w stanie rozpoznać, któż to doznał tak nieprzyjemnego spotkania z mistrzem. Jego twarz wyraźnie za wiele razy spotkała się z pięścią Slayera, by była w stanie to stwierdzić.
- Dużo ludzi - warknęła z poirytowaniem Tara, która wyjątkowo nie lubiła, jak coś było nie po jej myśli. A duży tłum, to duża konkurencja.
- Faktycznie. - Eveline zauważyła ten przesyt już wcześniej. Widać Felix wydał się dużo większej ilości osób, niż ktokolwiek by się spodziewał, bo takich tłumów Eveline nie widziała tu od pamiętnej nocy, gdy na żywo można było obejrzeć tu Wrestlemanię 30. Cała strefa kibica zmieniła się jednak w mordobicie, gdy pewna inwazyjna grupa Nowozelandczyków zorientowała się, że nie wszyscy zgadzają się z ich stwierdzeniem, iż to Batista wyjdzie z gali z tytułem Mistrza Wagi Ciężkiej. Walka tak pochłonęła całą widownię, że nawet nie zorientowali się, gdy gala dobiegła końca. To była kolejna z tych nocy, w której nieskora do poza ringowych walk Eveline musiała odciągać ogarniętą dzikim szałem Tarę od tłumu rozwścieczonych mężczyzn, posturą przypominających Bray'a Wyatta.
Ludzie stali pod ringiem, krzyczeli, a w paru miejscach trwały nawet bójki. Jednak atmosfera wypełniona była oczekiwaniem. Wszyscy przyszli tu po te cholerne bilety, z dala sobie szybko sprawę blondynka.
- Przepchnijmy się pod ring. Będziemy miały większe szanse.
Eveline nie wiedziała, skąd Tara wysnuła ten śmiały wniosek, ale nie przypominała sobie momentów, w których intuicja McTudy źle je poprowadziła. No, może oprócz tej pół setki razy, kiedy tak się stało.
Przeciskając się przez tłumy dziewczyny prześliznęły się obok zbyt erotycznie wodzących za nimi wzrokiem grupy Irlandczykòw i, co wynikało z krwistoczerwonych włosów, wielkich fanów Sheamusa. Eve widziała w oczach przyjaciółki, że ta chętnie palnęłaby jednego z nich w pysk, dlatego złapała Tarę za przedramię i zaczęła sama torować im drogę do ringu.
Z pozytywnym zdziwieniem musiała przyznać, że nawet kobiet było tu dziś więcej niż zazwyczaj, kiedy to na jedną kobietę przypadało tu około ośmiu napalonych, ociekających testosteronem śmiałków.
Zanim zdążyły jeszcze dojść tuż po ring, na matę wkroczył, wraz ze swym nienagannie wyprasowanym garniturem i świecąca w świetle żarówki łysiną na czubku głowy sam O'Leary z czarnym neseserem w ręce.
- Witajcie, wierni bywalcy naszej Krainy Rozpusty - zaczął, ale dla Eve każde jego słowo brzmiało, jakby mòwił: "dajcie mi waszą forsę". - Dzisiaj czeka was wyjątkowa okazja, dla której nawet ja postanowiłem wstąpić na ten obrzydliwy ring.
Eveline zaśmiała się cicho. Śmieszny był dla niej fakt niekomfortowego położenia drogich lakierek O'Leary'ego w samym środku kałuży krwi.
- Każdy z was przybył tu zapewne zachęcony możliwością zdobycia podwójnego biletu na Monday Night Raw w Chicago? - Eveline od razu wyczuła, że coś tu jest nie tak. Ten stary pierdziel coś kombinuje...- Nie zawiodę was, posiadam taki i mam zamiar dziś oddać go któremuś z was. Ale to los zdecyduje, któremu.
O'Leary otworzył neseser i wyciągnął z niego całą stertę białych kopert.
- W jednej z tych kopert, jest bilet. Ten, kto zdobędzie odpowiednią kopertę, jedzie na galę - powiedział z chytrym uśmieszkiem. - A teraz, DAJCIE MI KREW. - Rzucił wszystkie koperty wysoko w tłum.
Zaledwie w ciągu jednej sekundy rozpętało się piekło. Ludzie zaczęli przeskakiwać przez stoły, wyskakiwać z zza baru, a około dwudziestu osób zaczęło walczyć na ringu o jedną, pozostałą tam kopertę.
Instynkt samozachowawczy podpowiedział Eve, że nie może stać w miejscu. Zdążyła już zgubić Tarę, która pewnie już od paru sekund trwała w wirze walk.
Eveline postanowiła pomyśleć logicznie. Korzystając z zamieszania na ringu, w kilka sekund wspięła się na najwyższą z lin. Przy prawej ścianie dostrzegła aż trzy osoby skupione w zwartej grupie, każda dzierżyła kopertę. Uznała to za najlepsze miejsce do uderzenia.
Wybiła się na linie i niemal wzleciała parę metrów nad ziemię, opadając na zwartą grupę i rozbijając ją. Chudy chłopak stojący na lewo oberwał najbardziej gdy łokieć Eve podczas lotu wbił mu się w zęby. Flying Elbow. Eveline kochała ten ruch.
Po tym zderzeniu jej łokieć pulsował bólem, ale zdawała się tym nie przejmować, a przynajmniej nie chciała dać po sobie poznać, że czuje teraz ból. Szybko odparowała cios dziewczyny, która zdążyła wstać i by bronić swej koperty, rzucić się na nią. Po krótkim potraktowaniu jej prawym sierpowym podniosła chwilowo ogłuszoną dziewczynę i jednym, sprawnym ruchem wykonała Powerbomb, rzucając ją na trzeciego, chwiejnie próbującego wstać chłopaka.
Póki dwójka kompanów zorientowała się, co się dzieje, Eve wyrwała im koperty, jednak gdy chciała zabrać trzecią, zauważyła, że koleś potraktowany przez nią łokciem zdążył zniknąć.
Oddaliła się parę kroków i schowała za barem. Coś jej mówiło, że powinna otworzyć koperty tutaj.
Szybko rozdarła papier pierwszej koperty. Cholera. Była kompletnie pusta. Eve nawet nie próbowała ukryć rozczarowania. Gdy jednak chciała otworzyć drugą kopertę, ktoś zza lady baru złapał ją mocno za kołnierz i zaciągając z zaskoczenia na bar zaczął uderzać.
Na początku Eveline nie wiedziała co się dzieje. Widok zaczął jej się co chwila urywać. Dopiero po chwili, gdy poczuła przeszywający jej twarz ból zrozumiała, że ktoś perfidnie uderzał ją non stop pięścią po twarzy.
Eve próbowała się bronić, ale napastnik był silniejszy a ból rozrywał jej twarz do tego stopnia, że zaczął rozprzestrzeniać się po całym ciele. Przestał dopiero, gdy Eve poczuła spływający do niej gdzieś z wyższych partii twarzy rdzawy smak krwi. W jej dłoni nie było już koperty.
Potrzebowała paru sekund by wziąć się w garść, jednak wiedziała, że tyle nie będzie jej dane.
Gdy tuż pod jej nosem rozpętała się kolejna walka zmusiła resztkami sił swoje zmęczone mięśnie do wstania.
Stojąc tak na szczycie baru i przygotowując się do kolejnego skoku z Flying Elbow, zupełnie zapomniała, że walka rozgrywa się wszędzie wokoło.
Przypomniała sobie dopiero gdy rwący, lecz krótki ból odbierający świadomość przeszył jej czaszkę. Ktoś ją kopnął. To był drop kick. Piękny, ale piekielnie bolesny.
Eve po czymś takim nie miała sił utrzymać się na nogach. Spadła z baru, z impetem uderzając o upstrzoną potłuczonymi butelkami podłogę.
To uderzenie nawet mocno nie bolało. No, może przez pierwsze parę sekund. Ono odbierało świadomość.
Eve nie liczyła ile tak leżała pod barem, zastanawiając się co się w ogóle dzieje.
Ach, jakież było jej zdziwienie, gdy nagle ocknęła się i zaledwie kilkanaście centymetrów od jej twarzy znajdowała się koperta.
Najszybszym ruchem na jaki było ją stać porwała kopertę i rozdarła ją długimi paznokciami.
Niemożliwe. Pomyślała, zaglądając do środka. Muszę to schować. Tara, gdzie Tara?!
Dziewczyna ustała na czworakach i wychynęła delikatnie spod lady. Szybko jednak uznała, że delikatność na nic się tu zda, spoglądając się na dziejące się wokół mordobicie.
Wstała i pobiegła znów do ringu. Po drodze zrobiła kilka sprawnych uników kosztujących ją wiele bólu w podziurawionym szkłem prawym boku. Weszła na ring, lecz dalej nie dostrzegała Tary.
Ktoś złapał ją za nogę i szybko pociągnął, przez co wyrżnęła twarzą w narożnik. Zaczęła brutalnie kopać przeciwnika w głowę, by wyrwać nogę z uścisku. Muszę wygrać i wytrwać. Znaleźć Tarę.
Jej przeciwnik nagle puścił jej nogę, gdy jeden z wcześniej widzianych Irlandczyków rzucił się na niego.
Eve skulgała się z ringu i w tym momencie jakby na zawołanie, zobaczyła Tarę. Dziewczyna miotała się na czworakach, co rusz obrywając ciężkim, wojskowym butem w brzuch. Stróżka krwi skapywała z jej rozdartej wargi.
Eveline stała szybko i zaatakowała jedną osòb stojących w tłumie, bijących Tarę. Złapała wysokiego, łysego faceta w zamszowej kurtce i wykręciła mu ręce i zanim zdążył się wyrwać się z uścisku dużo słabszej dziewczyny, ta podskoczyła i podrzuciła go delikatnie do gòry i nabiła kark faceta z całej siły na swe kolano.
Facet skulił się jednak szybko został jednak porwany w wir walki przez innych, zdziczałych walczących.
Trzech kolegów mężczyzny jeszcze przed chwilą męczących Tarę teraz rzuciło się na Eve, w obronie honoru przyjaciela. Jeden złapał ją w talii a dwaj kolejni uderzali e brzuch tak długo, aż jeden z nich oberwał w głowę rzuconym na oślep kuflem od piwa. Ze skroni popłynęła krew, a jego kompan szybko złapał krwawiącego już mocno mężczyznę i ruszył ku wyjściowym drzwiom.
Mężczyzna, który trzymał Eve w talii teraz przesunął swoją masywna rękę wyżej i zaczął dusić dziewczynę. Eveline próbowała się wyrwać, ale nie była w stanie. Charczała jak zepsuty motor, a przed oczami zaczęły tańczyć jej mroczki.
Gdy Eve powoli zaczęła tracić ostatnie resztki sił, usłyszała głuche uderzenie. Uścisk mężczyzny rozluźnił się, a sam agresor upadł głucho na ziemię. Eveline wzięła głęboki oddech i odwróciła się.
Tuż za nią ze stalowym krzesłem w dłoni stała tara. Cały jej brzuch pokrywały siniaki.
- No co? Miałam pozwolić cię udusić? - zapytała z ironią w głosie, ale jej głos się zrywał, a oddech był płytki.
- Nieważne - jęknęła przez swój własny urywany oddech i złapała Tarę za łokieć. - Wychodzimy, już. - Wskazała palcem na rozbite, małe okno piwniczne.
- Ale nie mamy biletu! Nie znalazłam go - protestowała Tara, próbując wyrwać się z uścisku koleżanki. Ledwo żyła, a dalej chciała walczyć. Cała Tara.
- Chodź, natychmiast! - wrzasnęła Eveline i napchnęła brunetkę na okno. - Właź!
- Ale... - zaczęła Tara.
- WŁAŹ!
Brunetka z niechęcią wymalowaną na twarzy wspięła się na okno i wyczołgała się z klubu. Tuż za nią ruszyła Eveline.
Gdy tylko udało im się wydostać z klubu, Eveline dziękowała Bogu za świeże powietrze, ktòre ich teraz poraczyło.
- Co to miało być?! - wrzasnęła rozwścieczona Tara po czym popchnęła Eveline w krzaki. Dziewczyna ledwo złapała ròwnowagę.
- Uspokòj się, wariatko! - odwrzasnęła Eveline, łapiąc koleżankę za ramiona. - Pojedziemy na to Raw!
- Jak to? - Na twarzy Tary zawitało szczere zdziwienie.
Eveline westchnęła, po czym sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Tak to- odpowiedziała sprezentowując przed panną McTudy, piękny, zdrukowany na śliskim papierze bilet na Raw. - Kochana, zbieraj się. Jedziemy na Raw!
--*--
Ha! To znòw ja, po dość krótkiej przerwie serwuje wam kompletny pierwszy rozdzialik. Historia mogła się potoczyć inczej niż się tego spodziewaliście, ale mam nadzieję, że i tak wam się podoba. Nie ma jeszcze nikogo z The Shield, ale obiecuję, że już niedługo się pojawią.
Do następnego,
Sleepka ^^
Ps: wiem, że w niektòrych momentach nie ma kursywy, ale postaram się to jak najszybciej poprawić.
A Ty byłaś kiedyś na Raw?
OdpowiedzUsuńNo wow, ja już się utorzsamiam z Tarą. Eve też jest super. Bohaterki są świetnie wykreowane, uzupełniają się tak jak ja i moja kumpela.
Już jestem ciekawa, co też takiego wymyślą dziewczyny na tym Raw.
Kiedy następny wpis? :)
Nie byłam, ale niedługo przeprowadzam się do USA i wtedy mam zamiar być i na Raw i na Smackdown i na NXT (Finnnn <3)
UsuńKolejny wpis dodam jak najszybciej. Na pewno pojawi się w ten weekend. W szkole mam luz, mogę wkęc zarzucić szybkie tempo :)
Trochę się działo, nie powiem, że nie. Dziewczyny są świetnym duetem, ale jakoś z żadną się nie mogę utożsamiać, przynajmniej na tą chwilę. Zobaczymy, jak to będzie dalej.
OdpowiedzUsuńJest dobrze, choć ja ze swoim dziwnym gustem opisom walki mówię nie, choć jeśli chodzi o całokształt to są dobrze napisane. Ale, po prostu, ich nie lubię.
Cóż, opisów walki trochę będzie, jak dziewczyny wejdą do rosteru, sorry, no tak już musi być :/
UsuńPierwszy raz czytam opowiadanie o tematyce wwe. O.o jak narazie bardzo mi się podoba. :D
OdpowiedzUsuńTak wgl to zaintrygowała mnie nazwa Twojego innego bloga: Bimber, Hogwart... " jestem Potterhead, więc napewno zajrzę. 😂
Co do głównych bohaterek Tary i Eve. Od razu spodobała mi się Tara (rzucanie kamieniem. Mega pomysł xd)
To coś, to tak jakby twoja siostra. Rodziny się nie bije. - Ee tam. Czasem można zrobić wyjątek. W szczególności jak taka siostra, lub brat meega Ciebie wkurzają. Wtedy reguła "rodziny się nie bije" nie ma znaczenia. 😂 trzeba ukarać i tyle 😂
Lecę do następnego rozdziału! :D
Tsaaa.... na chwilę obecną jestem chyba jedyna z tą tematyką na blogspocie :/
UsuńKurwa! ( sory za słowo ) KOCHAM TARĘ! No cała ja, jakieś pięć, cztery lata temu :D Zakochał się w opowiadaniu, od dziś jestem Twoją największą fanką :"D
OdpowiedzUsuńTara to cała ja więc jesteśmy do siebie podobne ;)
Usuń