sobota, 19 listopada 2016

014. Apocarose is a SAWFT.

 

   Budzik z mocną muzyką Guns'n'Roses rozbudził chyba cały autobus, choć ewidentnie w zamiarach Becky było rozbudzić tylko siebie, Tarę i Eveline. Here I am, Your Rocket Queen! Usłyszał chyba każdy w promieniu paru kilometrów. Teraz nikomu to raczej nie przeszkadzało, bo autobus sunął szybko po autostradzie. Prędkość była zawrotna, ale amerykańskie drogi tak dobre, a zawieszenie w autobusach idealne, że niemal nie było tego czuć.
   - Wyłącz to! - Seth mocno uderzał pięścią w ścianę swojego pokoju, jakby zapominając, że dzieli ich łazienka. Tara uznała, że musiał naprawdę przypakować na tym crossficie, bo te uderzenia naprawdę było u nich słychać. Teraz jednak jakakolwiek myśl na temat Rollinsa przyprawiała ją o odruch wymiotny i włączała w niej żądzę mordu. Brutalnego, krwistego mordu. Akurat w tej sprawie zapewne dogadałaby się i z Ambrose'em. Ba, może nawet rudy załatwiłby jej kijek do kendo?
   - Już, już! - odkrzyknęła Becky, zszokowana częstotliwością dźwięków, nim jednak zdążyła dobiec do wieży stereofonicznej, do ich pokoju nagle wbiegł Punk, niemal rozwalając swoją śmierdzącą, obutą w grubą skarpetę w kanarki stopę. Tara zdążyła już przywyknąć do niezwykłych, wybieranych przez AJ niezwykłych zestawów piżamowych Punka.
   - But honey you're a bit obscene! - Wydarł się Punk, o dziwo czystą barwą głosu, pomimo papierosa w buzi, kręcąc przy tym biodrami, niczym prawdziwy Axl Rose. Zachowanie to nie uszło uwadze wszystkich w pokoju, co spotkało się z transformacją ich oczu do rozmiarów młodych sów, wpatrujących się w Punka niczym w latającą krowę.
   - Punk, co do hu... - zaczęła Becky, jakby nagle przypominając sobie, że przeklinanie nie jest w jej stylu. Ale, na Boga, była szósta rano! Kto ustawia budzik tak wcześnie? - ...chusteczki.
   - Ej, czemu ściszyłaś?! - zaperzył się Punk, jakby nagle wracając do starego podejścia do życia, znów spuszczając nos na kwintę. - Celebruję fakt, że ktoś w końcu okazał się słuchać dobrej muzyki. Oprócz Romana. On też słucha dobrego, starego rocka, ale tylko na słuchawkach. Nigdy nie daje się namówić, by puścić to na głos, dureń. Za to Dean i Seth teraz non stop mnie katują. Seth ma fioła na punkcie tego całego crossfitu i ćwiczy nawet w autobusie, zamęczając mnie przy tym przebojami typu: Moc, energia, amfetamina ewentualnie: Nie spać, zwiedzać, za-pier-dalać! A jak tamten wybędzie, to wpada Ambrose i puszcza mi jakiegoś Snoop Dogga, Lil Wayna i inną czarną muzykę... Czasem mam zamiar sobie podciąć żyły samym zapisem nutowym tych piosenek. 
   Tara wzdrygnęła się, patrząc na Eveline. Zerowe wyczucie taktu Punka właśnie wypłynęło na wierzch. Roman był tematem tabu od blisko dwóch tygodni w ich towarzystwie, głównie ze względu na to, że Eve nie wiedzieć czemu okrutnie pochmurniała, gdy tylko usłyszała choć wzmiankę o nim. No ba! Ona pochmurniała nawet jak widziała Usosów. Biedni Jay i Jimmy do teraz chodzili za Tarą, pytając się, czy zrobili coś jej koleżance. A biedna Tara nie potrafiła, lub sama nie chciała przyjąć do siebie wiadomości, że głupia Eveline zakochała się w samoańskim koksowniku. Znakomity wybór, Eve! To już dziecięce zadurzenie Tary Johnem Ceną i przyszywanym kuzynem Samem było lepsze, mimo iż Sam był rudy i nie miał duszy. Boże, czy ja właśnie ukradłam tekst Ambrose'owi?! Tylko nie to! Biedna pani Deery, gdyby tylko ujrzała wybranka serca Eveline- dwustusześćdziesięciopięcio funtowego Samoańczyka, o oczach taliba, ubraniu taniego terrorysty z Arabii Saudyjskiej i posturze młodego byka, chyba zeszłaby na zawał. Choć znając miłe przysposobienie taty Eveline do jej chłopaków, on zapewne już pierwszej nocy wychyliłby z nim nalewkę i opowiedział, jakim to Roman jest szczęściarzem, że trafiła mu się jego córka.
   Szkoda, że Tara nie miała takich rodziców. Tak naprawdę, urwali z nią kontakt od pamiętnego spotkania w hotelu. I choć Tara nigdy nie była z rodzicami zżyta, to nie było się co oszukiwać, że jednak zaczynała za nimi tęsknić. Bądź co bądź ją wychowali i z ich powodu raz na jakiś czas nawet pochlipywała w poduszkę, przypominając sobie nieliczne, miło spędzone razem chwile. Wycieczkę do Wielkiego Kanionu, albo biwak w namiotach pod Missisipi. Nikomu jednak nie pozwoliła zobaczyć swoich łez, ukrywając je niczym swoją największą tajemnicę. Parę dni temu nawet próbowała się z nimi skontaktować. Na próżno. Rodzice nie odbierali jej telefonów, nie odpisywali na wiadomości. Udało jej się jednak skontaktować z Berthą Harris, miłą, starszą panią mieszkającą obok nich w małym domku na działce, która z resztą była dla Tary zawsze jedynym promyczkiem nadziei w tym smutnym świecie. Sąsiadka opowiedziała jej wiele ciekawych rzeczy, a przede wszystkim to, że państwo McTudy już od kilku tygodni wypuszczają w okolicę wici, jakoby ich córka wyjechała na medyczne studia. A gdy ktoś waży się zakwestionować to, mówiąc, że widział Tarę w telewizji na kanale wrestlingowym, ucinając temat, usprawiedliwiając się przypadkowym podobieństwem.
   - A pani nie jest zdziwiona tym, gdzie teraz jestem, pani Harris? - Spytała ją wtedy przez telefon.
  - Ależ skąd, złotko! Znam cię tak samo dobrze, jak twoi rodzice. To było oczywiste, że kiedyś tam trafisz! Ring to twój świat, nie sala operacyjna - odpowiedziała z entuzjazmem kobieta, nieco sepleniąc, zapewne przez jej ulubione mordosklejki, które wnuki kupowały jej w drodze powrotnej ze szkoły.
   - Ale Punk, mimo to, jesteś jakiś taki... zbyt szczęśliwy - odparła Tara, podnosząc się z powrotem do pozycji siedzącej.
   - No ba, że jestem! - odparł Punk, przeglądając kolekcje płyt muzycznych Becky, raz na jakiś czas zatrzymując się na jakimś bandzie typu Sex Pistols czy Offspring, jak na prawdziwego Punka przystało. - Ukradłem AJ tabletki antykoncepcyjne i podmieniłem je z witaminą C! - Wyznanie Punka było tak zwyrodniałe, że Tara musiała parę razy przepuścić to przez swój umysł, by w to uwierzyć. 
   - Jesteś idiotą - jęknęła, po czym obróciła się na drugi bok, wciąż próbując zasnąć. Nie miała ochoty wstawać, bo równałoby się to z wcześniejszym lub późniejszym napotkaniem na swojej drodze Ambrose'a i Rollinsa.
   - Punk, tak nie wolno! To jest niehumanitarne! Przecież ona może zajść w ciążę! - oburzyła się mocno Eveline.
   - Naprawdę? - zironizował Punk. - Myślałem, że zmieni się w różowego smoka i odleci na Marsa z Goldustem na plecach. 
   - I naprawdę jesteś tak głupi, by nie pomyśleć, że AJ się zorientuje, że łyka witaminki zamiast środków antykoncepcyjnych? - Becky podeszła do sprawy bardziej sceptycznie od strony logicznej, która w kolejnym złotym planie Punka leżała i umierała w agonii.
   Punk uśmiechnął się do rudej szelmowsko, po czym popukał się palcem w czoło i ostentacyjnie zaśmiał.
   - Po całym potopie wcześniej popełnionych błędów, postanowiłem nie narażać się na kolejne i zrobić to  d o b r z e. Zamieniłem je tak, że nawet ja miałem wątpliwości, które są które... - wybraniał swój intelekt i spryt Punk.
   - Bo przecież jesteś specem od tego typu pigułek... - tym razem to Eve wysiliła się na sarkazm.
   - Mam dość, wy jesteście wredne, idę sobie - odparł Punk, po czym obrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami.
   W pokoju znów zapanował względny spokój.
   Tara zakryła się szczelnie w kokonie zrobionym z kołdry, nie chcąc ani na chwilę wychodzić na powierzchnię. Na ostatnim SmackDown, nie działo się nic ciekawego, głównie dlatego, że Sasha dostała grypy i ich mecz został przełożony na Raw. Tara powinna więc teraz ostro trenować, ale mimo to, jedyne, na co miała ochotę, to zakopać się sześć stóp pod ziemią. To co się stało na ostatniej czerwonej tygodniówce zaowocowało w totalnie niespodziewany dla każdego sposób. Teraz Tara nawet bała się patrzeć na swojego Twittera, bo to, co się tam wyprawiało, przechodziło ludzkie pojęcie. O dziwo, Ambrose nie przejmował się tym w ogóle, jakby ten cały animusz wokoło nich mu nie przeszkadzał. Jego gruboskórność przechodziła wszelkie pojęcie. Był jak skała! Nic go nie ruszało! Jak to możliwe? Tara brała pod uwagę to, że Ambrose z popularnością był już obyty, ale nawet troszeczkę go to nie zirytowało.
   Irytowało go za to coś, co chyba miało teraz najmniejsze znaczenie... Przejmował się Sethem i jego tryumfującym męskim ego! Mimo osobnych pokoi hotelowych i prawie całego tygodnia bez żadnego niemal kontaktu poza tygodniówkami, Ambrose i Rollins i tak niemal się pozabijali. McTudy do teraz zachodziła w głowę, jak to się stało, że tej nocy, kiedy znów wylądowali razem w autobusie, się nie pozabijali. Drący się jednak z pokoju obok Seth, był dowodem na to, że samokontrola Deana wspięła się na nowy poziom. Zobaczymy na jak długo...
   - Tara, wstawaj, czas na śniadanie - zawołała Eveline, ciągnąc za miękką kołdrę Tary. Jej głos mówił sam za siebie, że raczej sama nie wierzy, że uda jej się wyciągnąć przyjaciółkę z łóżka.
   - Idźcie same, ja nie wychodzę - odkrzyknęła, jeszcze wyżej naciągając kołdrę na głowę. Była niedziela, żadnej tygodniówki. Mogła leżeć i obmyślać plany na morderstwo Rollinsa przez cały dzień. Czyż to nie piękne?
   - No chodźże, Tara! Nie możesz leżeć tu cały dzień! - odparła Becky, żywo gestykulując, jak to na nią przystało. Wczoraj Eveline odnawiała jej farbę na włosach i teraz włosy dziewczyny zdawały się naprawdę płonąć.
   - Mogę - ucięła i rzuciła w dziewczyny poduszką. Becky i Eveline rzuciły sobie porozumiewawcze spojrzenia i zaczęły coś do siebie szeptać.
   Tarze było to totalnie obojętnie. Czuła się tak strasznie upokorzona. Pierwszy raz w życiu coś takiego jej się przydarzyło. Wcześniej, w szkole czy w towarzystwie była tą zawadiaką, z którą się po prostu nie zadzierało. Teraz trafiła do świata, w którym zawadiaką był każdy i odkryła, że wcale nie jest tak silna, jak uważała. Ba! Tutaj nawet Eveline, ta Eveline, którą Tara zawsze musiała bronić, radziła sobie lepiej od niej. Bo Tara nie była przygotowana na realną konkurencje, która może zajść jej za skórę. A tu trafiła kosa na kamień.
   - Nie chce wyjść, mówicie? - usłyszała przy otwartych drzwiach męski głos. - Wszystko muszę robić sam...
   Ni stąd, ni zowąd jej talię oraz nogi w zgięciu kolan objęły czyjeś silne ramiona, podnosząc ją do góry. Tara momentalnie otworzyła oczy. Przed sobą widziała znów tą zastygłą w obojętności twarz Ambrose'a. Jego oczy lśniły figlarnie, a nieprzycięty, kilkudniowy zarost nadawał bardziej męskiego wyglądu jego twarzy.
   - Co ty wyprawiasz, Ambrose?! - wrzasnęła Tara, ale miała w sobie za mało energii, by wyrwać się z jego objęć. A może było to tylko wymówką, by w nich dalej tkwić? Pierdolety...
   - Odstawiam cię na śniadanie, bo dziewczyny sobie nie radzą - odpowiedział, po czym podrzucił ją delikatnie, by lepiej ją chwycić. - Choć może powinnaś sobie jednak odpuścić jedzenie... - skrzywił się znacząco.
   Tara wywinęła teatralnie oczyma i zostawiła to bez komentarza. Odkąd Rollins odwalił tą całą manianę na Raw, Dean stał się strasznie nieokiełznany i bezpośredni względem niej. Skrótowo: po prostu robił, co mu się żywnie podoba, trzymając się sloganu, że już gorzej nie będzie. Takie dziwne napady typu branie jej na ręce, oglądanie jej szuflady na bieliznę i sprawdzanie rozmiaru stanika czy łaskotanie dziewczyny na ręce było już codziennością. Tarze ten stan rzeczy totalnie nie odpowiadał. Nie lubiła Ambrose'a i tak obsceniczne zachowania z jego strony tylko ją denerwowały. A ona wiedziała doskonale, że tylko o to mu chodzi. Dziewczyna nie była głupia i widziała, że Ambrose też nie pała do niej jakąś szczególną sympatią, a wszystkie jego działania, są podejmowane tylko i wyłącznie z chęcią wyprowadzenia McTudy z równowagi. Teraz, kiedy Seth triumfował, ten chory lunatyk musiał wyżyć się na kimś innym.
   Upuścił dziewczynę na kanapę, niczym worek kartofli. Tara w odpowiedzi fuknęła na niego groźnie, jednak Ambrose nie szczególnie się tym przejął.
   - Uuu... nie uważasz, że rzucanie jej na łóżko możesz przełożyć na wieczór, Ambrose? Skoro wszyscy już wszystko wiedzą... - Seth stał przy lodówce z sarkastycznym uśmiechem wpatrując się w Deana i Tarę.
   - Wiesz, to, że ty dawno w nikim nie moczyłeś, nie oznacza, że ja nie mogę - odparował mu Ambrose i mimo iż mina Setha trochę zrzedła,  Tarze ta odpowiedź nie bardzo się podobała.
    - No nie! Znów zaczynacie? - westchnęła słabo Becky, zabierając się do swojej bułki z serem.
   - Nie wtrącaj się, rudzielcu - zbył ją Seth.
   - A co ty masz do rudych? - zaperzył się Ambrose, niebezpiecznie zbliżając się do Rollinsa.
 - Widzę, że swój swego broni... - zaśmiał się Seth, wciąż nie odpuszczając, mimo niebezpieczeństwa.
   - Za to ty zaraz będziesz musiał bronić swoich zębów. - Obaj już mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, pusząc się niczym pawie.
   - No, co mi zrobisz, Ambrose? Hę? - prowokował Rollins i prawie doszłoby do rękoczynów, gdyby Punk nagle nie wyszedł z pokoju obok, dzierżąc w dłoniach telefon Setha.
   - Co ty wyrabiasz z moim telefonem, Punk? - zdziwił się Rollins, przerywając nagle kontakt wzrokowy z Ambrose'em.
   - Eee... ktoś do ciebie non stop dzwoni. Dobijał się chyba ze dwadzieścia razy - odparł niezbyt zadowolony z tego faktu Punk, który już w pełni powrócił do swego oryginalnego podejścia do życia.
   - No to trzeba było to zostawić. Nie twoja sprawa! - warknął nerwowo Rollins, lecz gdy spojrzał na wyświetlacz, jego twarz przybrała zdziwiony wyraz.
   - No właśnie... bo, hmm... jakby... ten numer, ma... no z dwadzieścia cyfr jak nic - odparł nieco skonsternowany.
   Zapowiada się ciekawy dzień.
   

   21 20891511 21 11151622 145... Co to może znaczyć? Zachodził w głowę Seth. Od samego rana go to męczyło. Czyj to w ogóle był numer? I czy to w ogóle był numer telefonu? Seth próbował wielokrotnie oddzwonić, ale wtedy numer ten był cały czas zajęty. Seth nawet zaczął podejrzewać, że może mieć to coś wspólnego z pomalowanym busem The Authority, ale to było tak dawno temu, że niemal każdy zdążył o tym zapomnieć, uznając to za jednorazowy wybryk, swoją drogą niezbyt zabawny. A co jeśli to nie był jednorazowy wybryk, a długofalowy plan?
   Jako The Architect słynął z długofalowych planów, z których najświetniejszym było na pewno wybicie się na The Shield. Powinien wiedzieć o takiej strategii wszystko. Ale tego nie rozumiał. To było trochę tak, jakby ktoś chciał zwrócić ich uwagę. Przestraszyć ich. Przestraszyć The Authority. Śmieszne. The Authority było zbyt wielkie, by je tak po prostu przestraszyć. Oni byli  n i e z n i s z c z a l n i.  A reszta musiała się z tym w końcu pogodzić. Walka z ich potęgą, tak jak próbowali to robić Ambrose, Cena czy Roman, bawienie się w małych aliantów nie miała tu wielkiego sensu. Steph była córką Vince'a, a Triple H jego zięciem. Mogli wszystko. Chociaż teraz, gdy do wrogiego obozu rebelii doszedł jeszcze Shane, siły powoli wyrównywały się, choć dalej nie było co mówić o równej walce.
   Seth nie był jednak w stanie skupić się na myśleniu o tym głupim, porannym telefonie. Zastanawiał się, co w ogóle robił w autobusie Stephanie. W czasie postoju, Orton przyszedł do nich do autobusu i  powiedział, że Steph chce się z nim widzieć.
   Z początku Seth nie przejął się tym, z biegiem minut czekania stawał się jednak coraz mniej pewny swego. Atmosfera w tym busie była jakaś taka... cierpka. Jakby cała nienawiść do The Authority reszty rosteru po prostu wlewała się tu drzwiami i oknami. To dusiło Setha, nie pozwalało mu normalnie oddychać. Weźmiesz to krzesło i... W takich chwilach powracał jego koszmar senny. Ogólnie rzecz biorąc, jego życie, umysł utkany był z koszmarów od jakichś dobrych dwóch lat. Samotność otaczała go niczym szczelny kaftan bezpieczeństwa, nie chcąc wypuścić. Jego rozum oczywiście prawił mu wewnętrzne kazania, przekonując, że nie jest sam. Ma Steph, Triple'a, Ortona a nawet Kane'a. Ale serce mówiło mu co innego. Mówiło mu, że nie ma żadnej z tych osób. Że to tylko powierzchowna znajomość wsparta na obopólnym ciągnięciu z tego profitów. The Shield zostało zniszczone, a Seth jako złoty chłopiec mógł wszystko. Szkoda tylko, że relacja ta była tak pusta, totalnie pozbawiona uczuć.
   Ale Seth uparcie trzymał się wersji, że zrobił dobrze. Na uczucia przyjdzie mu czas później. Najpierw musi wykorzystać każdą daną mu okazję, brać z życia jak najwięcej, wznosić swoją karierę na same szczyty. Gdy już uzna, że czas trochę spasować, dać sobie na luz, wtedy będzie mógł pomyśleć o przyjaźniach, a może nawet miłości. Ale teraz, jakiekolwiek głębsze uczucie skończyłoby się źle. Jakakolwiek przyjaźń prowadziłaby niechybnie do zdrady. Bo, można się przecież przyjaźnić z mistrzem, ale ile to potrwa, zanim postanowi się zawalczyć z nim o mistrzostwo? A takie walki niszczyły przyjaźnie na zawsze. Nie wszystkie... Czasem Seth zazdrościł Deanowi i Romanowi. Byli prawdziwymi przyjaciółmi i żaden nigdy drugiego by nie porzucił. Walczyli przeciwko sobie o główny tytuł już dwa razy i mimo obu wygranych Romana, Dean nigdy nie powiedział sobie dość, nie odwrócił się z tego powodu od niego. Seth prawdopodobnie nie powstrzymałby swojego męskiego, pokrzywdzonego w takiej sytuacji ego na wodzy. W sumie, to właśnie przez poczucie równości, jakie miał w The Shield zrobił to, co zrobił. Nie chciał czuć się z nimi równy. Zawsze był od nich lepszy. I właśnie za takiego chciał być uważany.
   Ludzie mogli sobie mówić, że jest szują, sprzedawczykiem, ale każdy z nich wiedział również, że z trójki Tarczowników, to ON lśni najjaśniej.
   - Seth! - Drzwi autobusu otworzyły się gwałtownie, wpuszczając do środka wściekłą Steph. Jej zacięta mina i waleczna postawa w połączeniu z ołówkową, kremową sukienką nadawały jej wygląd prawdziwej walkirii. Seth przełknął ślinę, już czując kłopoty. - Jak mogłeś być tak głupi i nie skonsultować ze mną tego, co zrobiłeś?!
   - Ale o co chodzi, Steph? - zapytał, starając się ignorować to, jak Stephanie wzdrygnęła się, słysząc z jego ust zdrobnienie swojego imienia. Seth na prawdę nie rozumiał wzburzenia brunetki. Każdy jego ruch był dobrze rozpisany i przemyślany, a jego ostatnie posunięcie z tym idiotą, Ambrose'em i tą małą pindą, Apocalypse było przecież strzałem w dziesiątkę!
   - O co chodzi?! Czy ty wiesz, coś ty narobił, pokazując ludziom te zdjęcia Ambrose'a i Apocalypse na ostatnim Raw?! - Steph wciąż wrzeszczała, jakby tym razem niesubordynacja jej podwładnego naprawdę sięgnęła szczytu. A przecież takie porachunki nie były wcale niczym nowym.
   Steph mogła sobie mówić, co chce, ale tak naprawdę Rollins czuł się dumny ze swego zagrania. Przez chwilę udało mu się wyprowadzić z równowagi Ambrose'a, a mała Tara od tego czasu jest tak roztrojona nerwowo, że nie chce w ogóle widzieć się z resztą świata poza swoim pokojem. A Seth... w końcu poprawił swoją pozycję jako heela. Teraz przynajmniej ci bezmózdzy amerykanie mu nie kibicowali, po tym, co powiedział Apocalypse na wizji i na jakiego chama przy tym wyszedł. Choć wcale nie musiał dużo grać. Tara była osobą tak irytującą do potęgi entej, że nie miałby skrupułów powiedzieć jej to i poza wizją.
   - Zrobiłem show. Tak, jak planowałem - odparł z tryumfującym uśmiechem, opierając się o wezgłowie kanapy i zakładając nogę na nogę.
   - Nie. Nie zrobiłeś show, tylko zniszczyłeś wszystkie nasze starania, Seth! - Steph darła się niemiłosiernie, tak, że Seth zaczął zastanawiać się, jak Triple H z nią wytrzymał przez ponad jedną dekadę z wciąż sprawnym słuchem.
   - O czym ty mówisz, Steph? - zdziwił się Rollins.
   Stephanie nie odpowiedziała, sięgnęła z kanapy na przeciwko Setha długi pilot i nacisnęła parę przycisków. Na ekranie zaczęły wyświetlać się różne zawartości. Najpierw przed oczami Setha pojawiła się cała parada fanartów. Wszystkie z Ambrose'em i Apocalypse, podpisane Apocarose. Na prawie każdym z nich narysowani byli jako słodka, zakochana para, lub para świrusów, na jednym nawet Apocalypse podawała Ambrose'owi paliwo do piły mechanicznej, na innym wspólnie przytulali się na gałęzi, do której za stopę, głową w dół pod nimi przywiązany był Seth. Potem doszła grafika komputerowa. Mimo niedużej bazy zdjęć Apocalypse, fani i z tak małego materiału potrafili zrobić niezłe przeróbki photoshopowe, jak to Dean i Tara całowali się, lub stali do siebie przytuleni, czy, jakież to oryginalne, spuszczali Sethowi lanie. Potem było tylko gorzej. Apocalypse wystąpiła na zaledwie trzech w porywach czterech tygodniówkach, ale to w pełni wystarczyło, by Apocarose dorobiła się nawet swoich własnych fan filmików z dziką, lub romantyczną muzyką w tle. Następnie Steph pokazała Sethowi parę nowo utworzonych fanfiction o Apocarose, grup facebookowych o zasnych nazwach Apocarose Forever lub Apocarose is my life. Na dokładkę Steph dorzuciła jeszcze Sethowi parę komentarzy z zeszłotygodniowego Raw, z których większość tyczyła się właśnie Apocarose i brzmiała mniej więcej tak: OMG! Proszę, sprawcie, by to była prawda!, Od dziś to mój ship życia!
    - Widzisz? - Steph wyłączyła ekran i z brutalnością odrzuciła pilot z powrotem na kanapę. - Stworzyłeś jakiś chory kult! To już niemal religia!
   - Ale jak to możliwe? Przecież to się stało zaledwie tydzień temu... - zachodził w głowę Seth. - Poza tym, parringi chodzą po gwiazdach, wiem coś o tym, więc nie wiem, o co się tak wściekasz.
   - O co się wściekam?! Nie rozumiesz?! Chodzi o popularność! To cholerne Apocarose w tydzień powaliło na głowę Seshę Ballins, a nawet cholernego Ambrollinsa! - Setphanie  d o s ł o w n i e  rwała sobie włosy z głowy.
   - No to akurat bardzo dobrze. - umysł Setha do teraz spaczony był internetowym zboczkiem, którego kiedyś na złość przesłał mu Roman, w którym to on i Dean... o Boże, to było dla niego stanowczo zbyt obrzydliwe, żeby nawet o tym wspominać. Seth nie rozumiał też, dlaczego w tych odrażających Ambrollinsach, on zawsze robił za kobietę w tym... związku?
   - Ty chyba naprawdę nic nie rozumiesz, Seth! - Stephanie usiadła na kanapie naprzeciwko chłopaka, piorunując go wzrokiem. - Powiedz mi, jaki jest główny cel The Authority, odkąd przejrzałeś na oczy i dołączyłeś do nas?
   - Zgnieść do końca resztki The Shield... - bąknął Seth pod nosem, spuszczają wzrok na swoje buty.
   - Właśnie. Z Romanem nawet nie musieliśmy się starać. Fani już szczerze go nienawidzą, więc połowę pracy mamy a sobą. Ale Ambrose... próbujemy zepchnąć go na boczny tor od rozpadu The Shield. Na początku nam się udawało i Dean szlajał się po jakichś nieważnych walkach. Ale z czasem, każde nasze próby zgniecenia go w zarodku spełzały na niczym, bo on mimo wszystko zawsze odradzał się jak feniks z popiołów z dwa razy większą popularnością.  A teraz, ty, zamiast go pogrążyć, jeszcze go wylansowałeś! No i tą nową Apocalypse również zaprowadziłeś na szczyt tym wybrykiem, ale to mniej się liczy. Liczy się to, że Apocarose otwiera dla Ambrose'a nowe możliwości, które mogą sprawić, że będziemy mieć tu nowego Stone Colda, a nie tego chcieliśmy!
  - Nie miałem pojęcia, że to tak wyjdzie! - tłumaczył się Seth.
  - No pewnie, bo ty o niczym nie masz pojęcia! Ludzie chcą widzieć Ambrose'a z kimś! Rozpaliłeś w nich iskrę!
   W sumie, Seth nigdy nie zastanawiał się, czy ten romans, który ujawnił był prawdziwy. Patrząc na to, jak swobodnie Ambrose zachowuje się w stosunku do Tary, mógł być. Jednak widząc, jak ona zachowuje się wobec niego, można było w to wątpić. Pomimo to, Seth czuł się nieswojo, patrząc na tę dwójkę. Mimo dzielącej wspólnie między sobą niechęci, oni byli jakby... połączeni jakąś dziwną, magnetyczną energią. Seth znał Ambrose'a jak własną kieszeń i wiedział, co rudy czuje. Z jednej strony rozbierał Tarę wzrokiem, za każdym razem, gdy ją widział. Za to z drugiej strony...jakby go obrzydzała.
   - Triple od początku mi powtarzał, że uda nam się zniszczyć The Shield bez ciebie, ale mu nie wierzyłam i postawiłam na swoim. Później niejednokrotnie powtarzał mi, że powinniśmy cię teraz porzucić, w końcu zrobiłeś, co miałeś zrobić. Roman i Dean i tak by ci już nie zaufali, a my zrzucilibyśmy martwy balast.
   Seth   starał się zachować powagę, ale słowa Stephanie dotknęły go do szczętu. Nigdy nie pomyślałby, że właśnie tak o nim sądzą. Dla tych ludzi zdradził swoich przyjaciół, a oni nie potrafili go docenić. Był jedyny w swoim rodzaju. Najlepszy. Wiedział to, znał swoją wartość. To, że tak nim sponiewierano w The Authority było jakimś kiepskim żartem.
   - Twoja głupota jest nie do przyjęcia! Szkoda, że nie zamieniliśmy cię na Reignsa, on przynajmniej nie robiłby samowolki. Szkoda, że nie wcieliłam w życie rad Huntera! Potrzebowaliśmy cię tylko by zniszczyć tę waszą żałosną zbieraninę. A teraz wynoś się, nie chcę cię już dziś widzieć.
    Seth zamknął mocno pięści.
    - Pierdol się - powiedział lodowatym tonem i trzasnął drzwiami.
   To był ten moment, kiedy w Sethie Rollinsie coś przełamało. Powoli zaczął upadać mur oddzielający dawno zamkniętą w cieniu część jego osobowości. Tym razem Seth obiecał sobie, że nie będzie więcej poniewierany. Poczeka i uderzy w tę maszynę w najmniej spodziewanym momencie. Ale nie zrobi tego sam.

   
   Jonathan z trudem wszedł do mieszkania, niemal potykając się o puste butelki słaniające się po podłodze. Smród, jaki dopadł go od progu był wręcz niewyobrażalny. Nie zrozumcie go źle- w tej części Cincinnatti zapach alkoholu i rzygowiny panował wszędzie, aczkolwiek smród jego mieszkania był specyficzny. To był smród jego zasranego, beznadziejnego życia. Za każdym razem, gdy spoglądał na odrapaną tapetę, odpadający od ścian tynk, podłogę całą w fekaliach i wreszcie, na swoją zachlaną i do granic możliwości zachlaną matkę, miał ochotę wyciągnąć z szuflady spluwę od Szczura i po prostu strzelić sobie w usta. Matka nawet by tego nie zauważyła.
   Wrażenie jego depresji, pogłębiał jeszcze fakt, że chłopak doskonale wiedział, że dla niego nie ma stąd ucieczki. Zdegenerowana matka była jedyną rodziną, a Jonathan nie odznaczał się żadnym szczególnym talentem czy inteligencją, by móc jakkolwiek wyrwać się ze slumsów. Po szkole zawodowej zapewne będzie musiał zacząć kraść, bo nikt normalny nie przyjmie do pracy człowieka o pięciocentrymetrowej grubości aktach policyjnych. Potem zapewne zgarnie go policja za jakiś napad, wymuszanie haradży  czy inne cholerstwo i skończy gwałcony przez współlokatorów w celi więziennej.
   - Co tu się... - matka usłyszała brzdęk uderzających o siebie butelek i powoli zaczęła podnosić się z kanapy.
   - Śpij, mamo - odparł szybko Jonathan, nie chcąc wchodzić z matką w żadną dyskusję. Ostatecznie zawsze wynikało z nich to, że to jego wina, że matka jest w takim stanie, w jakim jest, bo gdyby nie zaszła z nim w ciążę, ojciec by ich nie zostawił.
   - Tak, tak... chyba pójdę spać. - Jej głos brzmiał w miarę trzeźwo, co skłoniło Jonathana do pomyślenia, że może tym razem w jej krwi jest nawet mniej niż jeden promil alkoholu. Ale, na co on liczył? Do wieczora znów będzie nastukana.
   Jonathan ominął ją szerokim łukiem starając się dostać do kuchni, gdzie stał jego ukryty na dwuletnimi wekami słoik ze zdobycznymi w różny amoralny sposób pieniędzmi. Wchodząc do malutkiej, zrujnowanej kuchni, szybko otworzył okno, czując, że nawet ich domowe szczury się tu podusiły.  Chyba dziś znów pójdzie spać do Paula. Choć doskonale wiedział, że Paul ma już dość jego towarzystwa, ale należy pamiętać, że Jonathan w Siekierach był postawiony wyżej i Paul musiał go słuchać. Jonathan był prawą ręką Szczura, mógł wszystko. 
   - Jonathan...- usłyszał z salonu cichy głos matki. Stanął gwałtownie w połowie drogi do wyjścia. Powiedziała jego imię. Nazwała go Jonathan... Kiedy to ostatnio miało miejsce? Choćby nie wiem, jak ze sobą walczył, nie był w stanie się do niej nie odwrócić. - Podejdź do mnie.
   Przez chwilę Jona taksował ją niepewnym spojrzeniem, po kilku sekundach postanowił zgrzeszyć jednak przeciwko swojemu instynktowi samozachowawczemu i podszedł do matki. Ba! Nawet uklęknął przy kanapie. 
   - Mój piękny chłopiec...- Szorstka, zimna dłoń matki dotknęła policzka Jonathana. Teraz Jona był już pewien, że musi się po prostu cofnąć i jak najszybciej wyjść. Ale okazał się głupcem, nie chciał tego robić. Tak bardzo chciał, by to nie był żaden podstęp. - Powiedz mi, gdzie masz swoje pieniążki? Mamusia pilnie potrzebuje leku...
   Jonathan tylko cudem powstrzymał łzy. Chlanie, no jakżeby inaczej...
  - Zapomnij, nic ci nie dam. - Odtrącił mocno dłoń matki. - Nie dostaniesz ode mnie ani grosza na wódę, zapomnij, ty stara pijaczko!
   Wtem blondyn poczuł przerażający, paraliżujący ból w czaszce i zanim się obejrzał, leżał już na brudnym dywanie. W dłoniach jego matki spoczywała pusta, szklana butelka, a po prawej stronie jego głowy spływał ciepły strumień. 
   - Mogłaś mnie zabić! - wrzasnął, uświadamiając sobie, jak niedalekie skroni było uderzenie matki. 
   - Wynoś się z mojego domu, smarkaczu! - odkrzyknęła bez cienia poczucia winy i rzuciła w Jonathana butelką. Tym razem jednak spudłowała.
   Jonathan wstał szybko,nawet nie ocierając krwawiącej rany. Zanim trzasnął za sobą drzwiami, spojrzał jeszcze matce prosto w oczy i pełnym zawodu głosem powiedział:
   - Zgnijesz w piekle, suko.


   Wszyscy rozchodzili się na boki pod ich spojrzeniem. Byli gwiazdami backstage'u. Nawet Jericho nie rzucił żadną kąśliwą uwagą, widząc ich. Może dlatego, że był zbyt zajęty kłótnią z Sin Carą? Nieważne, ważne, że byli na topie. Takie życie to AJ była w stanie zaakceptować.
   Szła, objęta ramieniem przez jej ukochanego Punka, a obok nich, niczym stąpające po ziemi miliony dolarów szli pewnym krokiem Miz i Maryse. Od ostatniego weekendu jej mąż zaczął strasznie dużo czasu spędzać z Mizaninem, co zaskutkowało tym, że i Maryse i AJ złapały trochę bliższego kontaktu. Dalej za sobą nie przepadały, Maryse była stanowczo zbyt zmanierowana, jak na gust AJ.  Jednakże bliższe kontakty ich mężów mogły je bardzo mocno wypromować. Tak samo jak AJ wypromowało samo spotykanie się z Punkiem. W sumie promowanie się związkami i przyjaźniami było specjalnością AJ.
   Ale, nie zrozumcie jej źle. Z Punkiem to było coś zupełnie innego. Na początku rzeczywiście patrzyła na niego jak na Johna Cenę, czy Daniela Bryana. Jak na kogoś, kto ma popchnąć jej karierę do przodu. Punk jednak był tą jedną, wyjątkową osobą, która opierała się AJ. I to długo. Był skrajnie źle i nieprzyjemnie do niej nastawiony. To ją nakręcało. A idąc dalszym ciągiem, AJ stawała się każdego dnia coraz bardziej zafascynowana Brooksem, aż w końcu, ku swemu nieszczęściu, odkryła, że chyba go kocha. Na początku nie była z tego zadowolona, ale kiedy odkryła, że Philip odwzajemnia jej uczucia, poczuła tak ogromne wewnętrzne szczęście, że myślała, że jej małe serduszko wyskoczy jej z piersi.
   - Macie dzisiaj jakiś segment, albo walkę? - spytała AJ, wychylając się zza boku Punka, spoglądając na Miza i Maryse. Miz prawie nie zwracał na nią uwagi, był zbytnio zaaferowany rozmową z Punkiem na temat nowych luchadorów, za to Maryse rzuciła jej krótkie spojrzenie.
   Nie dało się ukryć, że Miz i Maryse mieli klasę. AJ im tego okrutnie zazdrościła. Ona i Punk w parze wyglądają zawsze jak dwójka szalonych popaprańców. Poza tym, AJ miała wygląd piętnastolatki, czego w sobie szczerze nienawidziła. Maryse za to aż tryskała kobiecą dojrzałością i wyrachowaniem. Zestawienie tak różnych dwóch par na pewno musiało wyglądać przedziwnie.
   - Oui! - zaświergotała z francuskim akcentem blondynka. - Miz walczy dziś z Jackiem Swaggerem i Apollo Crewsem razem z twoim mężem.
   - Nie wiem, po co w ogóle ustawiają takie walki, skoro z góry jest wiadome, że wygramy - dopowiedział pyszałkowatym tonem Miz.
   - W końcu jesteśmy najlepsi na świecie, Mike - odparł mu Punk. - I mamy najlepsze kobiety - dodał, całując AJ w policzek.
   Może i ostatnio ich relacje stanowczo się napięły, a wręcz opierały się na samych kłótniach, ale teraz... Coś się zmieniło dziś rano. AJ nie miała pojęcia, co, ale różnica była diametralna. Z samego rana był tak szczęśliwy i pobudzony, że AJ żadnym sposobem nie potrafiła sobie tego wyjaśnić. Och! Jakże on był pobudzony! Przy okazji, AJ w pełni upewniła się, że Punk jej nie zdradza, do czego doszła rozmawiając z Deanem, który na każde jej pytanie odpowiadał: Jesteś głupia.
    Na backu zadzwonił dzwonek, wyrywając AJ z letargu.  Mickie, jeden z pracowników technicznych wywołał Punka, który wchodził na rampę jako pierwszy w akompaniamencie swojego Cult of Personality. Philip pożegnał się z AJ krótkim buziakiem w policzek, a następnie pewnym siebie krokiem, jak przystało na Secound City Sainta wszedł na rampę. Miz i Maryse byli jednak ze swoim pożegnaniem dużo mniej powściągliwi, zachowując się mniej więcej jak dwa ślimaki. AJ aż zrobiło się nie dobrze.
   - Myślisz, że wygrają? - spytała się Maryse, gdy Miz wkroczył już na rampę. Przy Maryse wyglądała jak krasnoludek. Blondynka nie dość, że była wysoka, to jeszcze nosiła nieziemsko ogromne szpilki, na których AJ prawdopodobnie połamałaby sobie od razu swoje krótkie nóżki.
   - Oczywiście! - Maryse prychnęła krótko, jakby dając Lee do zrozumienia, że jej pytanie powinno być retoryczne. - W końcu to nasi mężowie!
   - Że co? - AJ podniosła lewą brew w wyrazie konsternacji. Nie do końca wiedziała, co stan cywilny Punka miałby do jego zwycięskich meczy. Przecież czy z nią, czy bez niej, umiejętności Punka szczególnie się nie zmieniały. On po prostu zawsze był najlepszy w świecie i już.
   - Ach, mon petit, sukcesy męża zależą zawsze od żony - powiedziała z wyższością, jakby to od początku było oczywiste, a AJ była tylko małym nieoduczonym stworzonkiem. - To my ich popychamy do przodu, AJ. To my im mówimy, jacy są cudowni, łechtając ich męskie ego, to my dajemy im okazje to pokazania swojej męskości, to my jesteśmy ich wieczną motywacją. Jestem przekonana, że gdybyśmy teraz od nich odeszły, zaczęli by wszystko przegrywać, bo ich muz, dla których to się starali nie byłoby przy nich.
   AJ chwile zastanawiała się nad słowami kompanki. A może rzeczywiście wszystko zaczynało się od jej nastawienia? Może to wszystko wina AJ? Może, jeśli stanie się taką dominującą, pewną siebie, seksowną kusicielką jak Maryse jej małżeństwo będzie tak szczęśliwe jak Maryse i Miza już zawsze? Nigdy nie zastanawiała się, czy jest dla Punka muzą. Zakładała po prostu, że jeśli chodzi o pracę, to każdy ma swoją i nie potrzebują obupólnego przykładu. A Punk przecież zawsze potrzebował bodźca, by chciało mu się coś wczuwać. No pewnie! W małżeństwie przecież było tak samo! Jak AJ mogła na to nie wpaść?
   - Naprawdę sądzisz, że mam aż tak wielki wpływ na Phila? - spytała jeszcze raz, dalej nie wierząc w to, co mówiła Maryse. Ona była kobietą dominującą. To się na pewno ma inaczej do związku, niż gdy w związku jest taka malutka, niegroźna, eteryczna AJ.
   - AJ, każda kobieta ma wpływ na swojego mężczyznę.
   AJ nie miała czasu pociągnąć rozmowy, bo właśnie w tym momencie Mizowi udało się przypiąć Jacka Swaggera i jego theme song powędrował echem po całej arenie. Przez chwile AJ przyglądała się wspólnej celebracji zwycięstwa Miza i Punka, wyśmiewających się ze Swaggera oraz Apollo Crewsa schodzących na backstage, niczym idących po ścieżce wstydu.  Wtem jednak zauważyła, że do Maryse ruszyła się z miejsca i pokierowała w stronę rampy.
   - Gdzie idziesz? - zdziwiła się AJ.
   - Wygrali jeden mecz. Nasza w tym głowa, by pociągnąć ich dalej. Idziemy - odparła i machnęła pośpieszająco ręką w stronę AJ, by ta szybko do niej dołączyła.
   AJ nigdy nie była w takiej sytuacji, jednak zmotywowana wcześniejszymi słowami blondynki szybko wyszła razem z Maryse na rampę, kierując się do swojego męża. Starała się nie zwracać uwagi na naturę famme fatale wylewającą się z Maryse i grała dalej swoją rolę słodkiej, małek kobietki, w podskokach mknąc w stronę ringu. Rzuciła się Punkowi w ramiona, co wyraźnie mężczyznę zadziwiło, bo, jak widać nie spodziewał się jej tu. Ale, skoro to, co mówiła Maryse było prawdą, to znaczy, że AJ musi wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć rozleniwioną karierę Brooksa do przodu i to właśnie zamierzała zrobić.
   - Mesdames et messieurs, jak podobało się wam kolejne miażdżące zwycięstwo mojego męża? - zaczęła Maryse, a tłum zaczął okropnie buczeć. - Możecie sobie wyrażać swoje zadowolenie do woli, ale prawda jest taka, że mój mąż oraz CM Punk rządzą w tym ringu!
   - Dokładnie! - AJ w końcu udało się uzyskać mikrofon od obsługi technicznej. Maryse wyraźnie się to nie spodobało. Widocznie chciała poprowadzić ten segment sama, nie wiedząc, czego spodziewać się po Lee. - Są najlepsi na świecie, mieliście jakieś wątpliwości, co do wyniku tego meczu? Nonsens, nie mogliście mieć. Przecież nasi mężowie to urodzeni zwycięzcy.
   - AJ trafiła idealnie w sedno - Miz dobrał się do mikrofonu. - Już ja sam jestem żywą cudownością, lecz wraz z CM Punkiem, tworzymy nieskończoną cudowność. A ten Intercontinental Championship temu dowodzi. Co myślicie, że byłoby z tym tytułem, gdyby nie nasza dwójka? Wznieśliśmy go na wyżyny!
   - Czy jest tu w ogóle ktoś, kto może się z nami równać? Ktokolwiek? Tak sądziłem - Punk rzucił mikrofon na ziemię.
   - Mój mąż ma racje. Na tym backstage'u, w tym stanie, ani nawet w tym kraju nie ma nikogo, kto byłby skory zmierzyć się z nim i Mizem na Battleground! - wrzasnęła AJ, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wywołuje wilka z lasu. O to właśnie jej chodziło.
   - AJ, co ty...- wyszeptał jej do ucha wściekły Punk, ale wtedy głośna muzyka znów rozbrzmiała na sali, a na rampie z mikrofonem w ręku pojawił się... Big Show. Osz cholera, co ja narobiłam?
   - Tak się rozpływacie nad swoją cudownością, bo pokonaliście chłopaczka z NXT i powracającego z kontuzji zawodnika? Gratulacje - zaczął, a na twarz Miza i Punka wstąpił strach. - Skoro jesteście tacy cudowni, zmierzcie się ze mną na Battleground. Zobaczymy czy wasza nieskończona cudowność podoła prawie czterystu funtom wagi.
   - Wiesz, Show, bardzo chętnie pokazalibyśmy ci z Mizem, gdzie twoje miejsce - odparł Punk, panicznie chcąc przejąć kontrolę nad sytuacją. - Ale, widzisz, nas jest dwóch, a ty jeden... To by było wyjątkowo haniebne z twojej strony.
   Punk nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielki błąd popełnił tą wypowiedzią. Ku uciesze widowni bowiem, na rampie pojawił się nie kto inny, jak Mark Henry, razem ze swoim ogromnym cielskiem.
   - Nie, Show nie jest sam. Ostatnio właśnie miałem ochotę na przetestowanie wytrzymałości najlepszego na świecie kręgosłupa. - Spojrzał znacząco na Punka.-  Wiec, skoro już tak skaczecie, ja i Show, przeciwko wam dwóm. Wasze panienki mogą sobie postać przy ringu, spojrzeć po raz ostatni na swoich mężów w pełnym kawałku.
   Teraz nie było już odwrotu. Punk widać, że walczył ze sobą, żeby zaraz się nie załamać, a Miz był tak wściekły, że tylko wisząca na nim jak bluszcz Maryse powstrzymywała go przed rzuceniem się na AJ. Te dwie wielkie bestie będą walczyć z Punkiem i Mizem na Battleground. O Chryste panie... przecież obaj chłopcy razem nie ważą tyle, co jeden z nich.
   - Ja cię uduszę - wyszeptał jej do ucha Punk, zanim światła zgasły i segment się zakończył. Rzeczywiście, AJ nie planowała tego tak. Ale na pewno uda im się... wyjść z tego starcia z życiem.
   Tara stała na tle ścianki, czekając, aż pojawi się przy niej Cathy Kelly, reporterka robiąca krótkie wywiady przed walkami. Handicap match The Bloody Violence przeciwko Sashy Banks miał się zacząć już za chwile. Jednak chwilę wcześniej dostały cynk, że mają udzielić krótkiego wywiadu przed walką.
   Tara stała jednak na tle ścianki sama, bowiem Eveline poprosiła ją, by poszła tam w pojedynkę, chcąc przed walką porozmawiać jeszcze z mamą. Tara, która poniekąd mamy już nie miała nie mogła się nie zgodzić. Niech chociaż jedna z nich ma rodzinę.
   Westchnęła, spoglądając na uśmiechniętą Eve machającą do mamy przez kamerkę w telefonie. Wciąż nie czuła się zbyt swobodnie po ostatniej akcji Setha, a listy i maile od ludzi przysyłających jej fanarty Apocarose jeszcze bardziej ją mierzwiły. Poza tym, może to przechodziło w obsesje, jak mówiła jej Eve, ale miała dziwne wrażenie, że ludzie z szatni się z niej po prostu śmieją. W sumie sama perspektywa romansu z Ambrose'em była po prostu śmieszna. Przecież to czubek, ludzie! Sam seks z nim to zadanie dla prawdziwej ryzykantki. Nigdy nie wiadomo, na co taki idiota może wpaść, a co gorsza, znając jego porywczość, to ta ryzykantka miałaby większe szanse by wpaść. Czemu ty myślisz o seksie z Ambrose'em?! Wrzasnęła na siebie w myślach Tara. Przecież jej to nie obchodziło. Strefa seksualna Ambrose'a i jej strefa seksualna były od siebie tak oddalone jak Merkury od Plutona i nie było żadnej możliwości, by kiedykolwiek miały się do siebie zbliżyć.
   Cathy podbiegła do niej z mikrofonem, niechcący stając jej obcasem na stopę. Tara jęknęła krótko.
   - Ojej, przepraszam! - zawołała.
   - Nic nie szkodzi - odparła Tara, nieco zła za tak mocne wyrwanie jej z przyjemnych przemyśleń. Jakich?! Wypluj to słowo! Tak naprawdę była zła na tę niezdarę Cathy, ale wolała i tak nie pogarszać swojej beznadziejnej społecznej sytuacji w pracy.
    - Przygotuj się, zaraz zaczynamy - rzuciła krótko, poprawiając włosy. - Trzy, dwa, jeden. - Delikatne światło padło na nie obie, oświetlając je.
   - Witajcie, WWE Universe, nazywam się Cathy Kelly, a obok mnie jest nie kto inny jak debiutująca parę tygodni temu The Apocalypse z The Bloody Violence.
   Kamera przesunęła się na Tarę, robiąc jej zbliżenie, a tłum zaczął głośno się cieszyć. Nie cieszyliby się tak, gdyby nie zrobili z ciebie pani Ambrose'owej.
   - Apocalypse, za parę minut czeka cię wyczekiwany handicap match z Sashą Banks, powiedz mi jednak, jak odnajdujesz się w nowej rzeczywistości?
   - Nowej? - Tara zaśmiała się wrednie. Nie chciała być uwielbiana przez tę głupią widownię, widzącą w niej kochankę Ambrose'a. - Cathy, ona nie jest dla mnie nowa. Walka jest stałym elementem mojego życia, tak samo, jak robienie show i dawanie ludziom lekcji, których długo nie zapominają. - Zacisnęła mocno pięść, ciesząc się, ze tym razem jej strój został trochę bardziej namaszczony ostrym akcentem.
   - Och, tak, oczywiście, Charlotte zdołała już przyjąć taką lekcję... - Cathy zapewne spodziewała się bardziej pozytywnej odpowiedzi. - Powiedz mi jednak, gdzie twoja tag team partnerka Zoey Crush? Czyżbyście się poróżniły?
    - My? Nie... nikt nie chciałby się ze mną poróżnić, Cathy, uwierz mi. Ona... zajmuje się teraz ważniejszymi sprawami, niż udzielanie bzdurnego wywiadu. The Bloody Violence nie jest jednostajnym bytem. Każda z nas jest też solowym zawodnikiem, radzę o tym pamiętać reszcie rosteru, kiedy z nami zadrą, że same też potrafimy sobie poradzić.
   - Czyżby? - do ich dwójki nagle przyszła Dana Brooke, o dziwo, bez Charlotte. Charlotte zapewne uznała, że nie ma sensu jej się tu pokazywać. Tara zacisnęła pięści. Czemu wszyscy chcą ją dziś wkurzyć? - Och, tak, osobno jesteście bardzo niebezpieczne, szczególnie, kiedy parę tygodni temu przy twoim debiucie ja i Charlotte zajęłyśmy się twoją przyjaciółeczką. Rzeczywiście jest z niej wyjątkowo drapieżna bestia.
   Dana zaśmiała się wrednie.
   - Wiesz, my przynajmniej nie potrzebujemy mieć mistrza wokół siebie, by zaistnieć. Ty za to bez Charlotte nic byś nie znaczyła - odgryzła się Tara.
   - Ależ z ciebie hipokrytka. Mówi to osoba, która jest popularna przez sypianie z miejscowym świrem? - Dana zaśmiała się jeszcze głośniej, tym razem Tara jednak nie wytrzymała i zmyła uśmieszek z jej twarzy prostym, prawym sierpowym. Blondynka niemal natychmiastowo upadła na ziemię, łapiąc się za zaczerwienioną część twarzy.
   Cathy podstawiła jej mikrofon do twarzy, jednak tym razem Tara powstrzymała się od komentarza. Już zrobiła, co do niej należało. Teraz czas było wygrać mecz.
 
   Sasha rozciągała się na backstage'u przed rampą. The Bloody Violence właśnie robiło swoje wejście, ku uciesze wszystkich fanów. Sasha znała to uczucie. Jej domniemane randkowanie z Sethem Rollinsem, o którym plotkowano parę miesięcy temu również przysporzyło jej wielu fanów i ją spopularyzowało.
   U tych dziewczyn sytuacja wyglądała jednak gorzej, bo one jeszcze nic w rosterze nie znaczyły i tyle, że plotki o Seshy Ballins jeszcze dopędziły Sashę, o tyle ta afera niemal stworzyła popularność Tary, a to nie było niczym dobrym. Jednak popularność przez ten tydzień zyskała wielką, to trzeba było jej przyznać. Sasha już teraz nie miała wątpliwości, że Vince nie rzuci w kąt takiej kury złotojajki i Apocalypse i Ambrose trafią do jednego brandu przy splicie.
   To, gdzie trafi ona było jednak dla niej wielką zagadką. By poprowadzić dalej swój program z Charlotte powinna trafić na Raw, bo Stephanie już od paru dni zacierała ręce na mistrzynię kobiet i zapewne upoluje ją pierwsza. Teraz jednak na drodze jej programu stanęły dziewczyny z Bloody Violence, więc w sumie sama nie wiedziała jak to będzie. Niezależnie od tego, do jakiego brandu trafi, jej momentum trwa i nie może tego zmarnować. Ten tytuł kobiecy to jej przeznaczenie. Musi go mieć.
   Nie udawała jednak, że wolałaby trafić do czerwonego brandu. Głównie dlatego, iż prezentował on sobą większy prestiż. Jeszcze pare tygodni temu SD było praktycznie martwe, więc  odbudowanie go nie będzie łatwe. Ale Shane cieszy się teraz chyba największą miłością fanów i dla niego zapewne będzie to możliwe. Poza tym, pozytywna władza, taka jak Shane na pewno lepiej będzie przyciągała widzów, niż okropna, jędzowata Stephanie i jej mąż o niepełnej liczbie hromosomów i ich głupia Dyrekcja. Sasha zdawała sobie sprawę, że jeśli dostałaby się do wymarzonych czerwonych, nie byłoby jej tam łatwo, głównie przez to, że jeszcze na WrestleManii, była człowiekiem Shane'a, którego Steph darzy szczerą pogardą.
   Seth odwiedził ją dziś po południu. W wiadomych intencjach. Jak zawsze był zły. Sasha też go nawiedziła, kiedy to przegrała z tą całą Zoey w jej debiucie, choć nie było to czyste zwycięstwo. W każdym razie, był strasznie brutalny, co mu się zazwyczaj nie zdarzało. Jakiś poddenerwowany. Ale nie chciał nic Sashy zdradzić. Niezadowolenie Banks sięgało Zenitu w takich momentach, bo była okrutnie ciekawską osóbką.  Do tego dochodziła jej niepewna sytuacja w pracy, co sprawiało, że czuła się po prostu okrutnie.
   - Sasha, wychodzisz - zawołał do niej Mickie.
   Banks zdążyła jeszcze szybko poprawić włosy i wyszła na rampę. Ludzie witali ją wiwatam, jak zawsze, teraz jednak trochę mniejszymi. Bloody Violence ściągnęło na siebie trochę uwagi, to pewnie przez to. Sasha, która do teraz miała przyjemność rywalizować ze znienawidzoną przez wszystkich Charlotte. Było łatwo, bo Charlotte samą swoją obecnością sprawiała, że tłum buczał, więc widzowie byliby zadowoleni z każdego, kto miałby ochotę się jej przeciwstawić. Bloody Violence jednak pomimo nazwy było grupą face'ową, co znaczyło, że pozyskanie sympatii widzów będzie trudniejsze. Sasha musiała przyznać, że trochę rozleniwiła się przez tą ułatwioną rywalizację z Charlotte i musiała przypomnieć sobie szybko, jak to było w ciągu feudu z Bayley, gdzie o atencję widzów naprawdę mocno trzeba było zabiegać.
   Sasha ustała na środku ringu, gotowa do walki, myśląc jeszcze raz nad strategią, w czasie kiedy Jillian Garcia wzięła się za przedstawianie ich widowni. W ostatnim momencie przed dzwonkiem Sasha zaczęła mieć wątpliwości, czy ten plan był aby dobry.
   Uznała, że nie może jednak dać się zjeść tym wątpliwościom. Gdy tylko sędzia rozpoczął mecz, rzuciła się na Tarę, wymierzając jej prawy sierpowy, a następnie drugi. Trzeci brunetce udało się skontrować, i zakładając prostą dźwignię na nadgarstek przerzuciła Sashę przez ramię. Sasha jednak wykorzystała to, wymierzając mocnego kopniaka w brzuch Tary, tak, że dziewczyna podleciała do lin. Sasha zamierzała wstać, jednak widząc Apocalypse zamierzającą się do clothesline'u  z odbicia, jeszcze raz kucnęła, unikając uderzenia. Gdy Tara ponownie odbiła się od lin w celu ponownego wymierzenia clothesline'u, Sasha zrobiła szybki unik, i kopiąc dziewczynę delikatnie w kostkę wywróciła ją. Tara zaryła twarzą w matę.
   Sasha szybko wykorzystała sytuację, i zanim dziewczyna się zorientowała, założyła jej banks statement. Eveline krzyczała z narożnika, a Tara krzyczała w ramionach Sashy, z potwornego bólu, jaki zadawała jej Sasha. Dalej, zrób to. Odklep. Mówiła w myślach Sasha, widząc uniesioną do góry rękę Apocalypse jakby przygotowującą się do odklepania. Sasha zacisnęła jeszcze mocniej chwyt, a Tara chyba zaczęła się dusić. Sasha przez chwilę zastnawiała się, czy nie odpuścić, by dziewczynie nie stała się krzywda, jednak szybko uznała, że jeśli miałoby jej się coś stać, odklepałaby. I pewnie za chwilę to zrobi. Wtem Tara, zamiast jak było w planach Sashy odklepać, z całej siły pociągnęła Sashę za włosy, szarpiąc tak mocno, aż Banks puściła chwyt.
    Apocalypce ciężko chrząknęła, nabierając głęboko powietrza, gdy tylko uwolniła się z uchwytu Sashy i wyraźnie dostać się do narożnika, jednak Sasha złapała ją za pięte i zaciągnęła na środek ringu. Tara najwyraźniej odżyła, bowiem podskoczyła i wolną od uścisku Banks nogą uderzyła Sashę w głowę. Różowowłosa upadła z łoskotem na matę, a w tym czasie Tara zrobiła szybki tag do Eveline, po czym sturlała się z ringu. Sasha złapała rozpędzoną Eveline za włosy i mocni cisnęła jej głową w narożnik. Wykorzystała zachwianie blondynki i wykonała szybki roll-up. Raz! Dwa! Eveline udało się wybić, tym samym ratując losy meczu. Sasha wymierzyła kolejny sierpowy, zanim Zoey zdążyła dobrze wstać, znów posyłając ją w narożnik. Z rozpędu próbowała wbiec w blondynkę, ta jednak przerzuciła ją szybko nad górnymi linami, posyłając na zewnętrzną stronę ringu.  Po chwili tuż obok pojawiła się Tara, starając się ściągnąć Sashę w dół, łapiąc ją za stopę. Tym razem jednak Sasha nie zamierzała dać się tak podejść i mocno wybijając się, skoczyła kolanami prosto na twarz dziewczyny, lądując poza ringiem.
   Niestety, ten ruch kosztował ją utratę kontroli nad Eveline, która piekielnie mocno kopnęła ją kolanem w brzuch, a następnie w twarz. Sasha potrzebowała chwili, by dojść do siebie po tych silnych uderzeniach, jednak nie dane jej to było. Eve złapała ją u nasady za włosy i pociągnęła za sobą tuż pod stół komentatorski. O nie... Eveline zmiażdżyła twarz Sashy o stół, a dziewczyna osunęła się na podłogę, ciężko dysząc. Eve postanowiła jednak nie mieć dla Banks litości, zaciągając ją siłą na ring i tam z całej siły okładając pięściami po twarzy. Banks nigdy by nie pomyślała, że ta chudziutka istotka ma tyle siły. Eveline założyła Sashy sleeperhold, bezlitośnie dusząc ją w swoim uścisku. Sasha starała się oddychać jak najrzadziej, by zyskać trochę tlenu na czas uwolnienia się z uścisku.
   Obie zaczęły się siłować. Eveline, jako świeża krew w ringu miała o wiele więcej sił, niż już zmęczona Sasha. Banks spięła jednak wszystkie swe siły witalne i ostatecznie udało jej się poluźnić chwyt choć trochę, a to już wystarczyło, by siłą oporu blondynki wepchnąć ja znów na narożnik. Sasha nabrała kilka głębokich wdechów, po czym zajęła się bezlitosnym kopaniem Eveline po brzuchu. Dziewczyna osunęła się do pozycji siedzącej, jednak Sasha nie przestawała kopać, dopóki sędzia nie doliczył do czterech.
   Eveline podniosła się i starała się uderzyć Sashę, dziewczyna jednak skontrowała to uderzenie, łapiąc dziewczynę za przedramię i mocno napychając na liny. Nie przewidziała jednak tego, że w Eveline mogło jeszcze zostać choć trochę tej energii, by uderzyć w Sashę potężnym, rykoszetowym clothesline'em. W czasie, kiedy Sasha dochodziła do siebie, dziewczyny musiały zrobić tag, bo  w ringu była teraz znów Tara. Dziewczyna wymierzyła Sashy uderzenie z główki, a następnie, przez zamroczony już bólem umysł Sasha poczuła tylko jak jest odrywana od ziemi. Potężny ból w prawym boku poinformował ją o tym, co się łaśnie wydarzyło. F5! Tara właśnie zrobiła jej F5! Widownia musiała szaleć, ale Sasha nie zwracała teraz na nich uwagi. Tara zaprowadziła Sashę do narożnika Bloody Violence, gdzie, stojąc na najniższych linach, zaczęła uderzać dziewczynę w twarz.
   Po chwili Banks usłyszała plask i wiedziała, że to tag. To była je szansa. Gdy tylko Eveline przestała ją kopać, złapała ją za rękę i z całej siły napchnęła na przeciwległy narożnik, Sasha zdołała jednak zatrzymać się w pół drogi i złapać rozpędzoną już Eveline w karku. Reszta była już formalnością. Szast- prast i pięknym banks statement została poczęstowana Eveline. Eve była wyraźniej bardziej odporna na dźwignię niż Tara, dlatego Sasha musiała znacznie wzmocnić chwyt, by zadać blondynce większy ból. Już była pewna, że Eveline odklepie, ale jej nadzieje znów zostały zbrukane, przez nadchodzącą z odsieczą Tarę, która swoim butem przerwała uchwyt. Kopnięta w twarz Sasha zachwiała się na kolanach, a w tym czasie, Tara znów podniosła ją do góry, tym razem, zamierzając wykonać jej powerbomb. Sasha przeskoczyła jednak nad jej głową, unikając bolesnego starcia z podłogą. W ostatnim momencie udało jej się uchylić przed kopniakiem w twarz wymierzonym jej przez Apocalypse, jednak, nieszczęśliwym trafem, przez uskok Banks, kopniak trafił Eveline prosto w brodę, zbijając ją z nóg. Apocalypse była w szoku. Próbowała podnieść swoją partnerkę i przenieść ją do narożnika, jednak Sasha uniemożliwiła jej to, wypychając ją z ringu.  Tara uderzyła mocno w podłogę, tymczasem Sasha szybko przypięła wciąż bolejącą po kopniaku przyjaciółki Eveline. Raz! Dwa! Trzy!
   Dzwonek zabrzmiał, a głośna muzyka wejściowa Sashy znów uderzyła do uszu wszystkich w arenie. Banks wygrała handicap. Tłumy wiwatowały, ciesząc się ze zwycięstwa swojej ulubienicy, a wycieńczona Banks nie miała już siły ma nic innego, jak tylko wstać i pozwolić sędziemu unieść swoją rękę. Obie dziewczyny z Bloody Violence leżały teraz obolałe poza ringiem. Znów udowodniła, że jest najlepsza! Satysfakcja zalewała ją niemal z każdej strony.
   Wtem rozległo się głośne Here comes the money! Shane McMahon we własnej osobie, postanowił nawiedzić ją w trakcie jej celebracji. Odtańczył swój stary numer, po czym uśmiechając się do Sashy powiedział:
   - Brawo, Sasha. Wygrać handicap. To jest coś. I dlatego zostaniesz nagrodzona meczem na Battleground! A zawalczysz nie z kim innym, jak z Bloody Violence! Tym razem jednak nie będzie to handicap match, bowiem masz parę dni, by znaleźć sobie partnerkę, którą przedstawisz nam na niedzielnej gali!
   Tak, to był zdecydowanie dobry dzień dla Sashy.
   Dean nie mógł uwierzyć w to co widział. Sasha właśnie pokonała Tarę i Eveline. Dean wiedział, jak to jest przegrać handicapa i wiedział też, jak to jest oberwać od własnego tag team partnera. O dziwo obie te sytuacje zasmakował dzięku CM Punkowi. Wiedział, co to za upokorzenie przegrać mecz z przewagą liczebną i nawet sobie nie chciał wyobrażać, jakie humorki będzie miała teraz Tara.
   Nie wiedzieć czemu, było mu szkoda dziewczyny. Wyraźnie stresowała się tą całą sytuacją z Apocarose, a przecież nie było potrzeby. Takie parowanie, plotki o romansach były u celebrytów normalne i należało się do nich przyzwyczaić. Jak dla Ambrose'a, mogliby nawet puścić i jego sekstaśmę, a on i tak miałby na to wylane. Uważany był za niezrównoważonego lunatyka, więc nic wielkiego nie mogło zaszkodzić jego gimmickowi. Poza tym, Ambrose już po prostu taki był, że wszystko mu zwisało.
   Nagle poczuł jak kanapa obok porusza się i okazało się, że dosiadł się do niego nie kto inny, jak Triple H. Dean zrobił zdziwioną minę. Tryplak był naprawdę ostatnią osobą, jakiej by się tu teraz spodziewał. Hunter go nie znosił, uważał za idiotę, czerpiącego profity z brawurowych akcji, ale czyż nie tak lansowały się takie gwiazdy jak Mick Foley czy Shane McMahon? Poza tym, całe The Shield opierało się na tak silnej, że wręcz namacalnej brawurze. Dean nie widział więc nic złego w takiej drodze na skróty. Poza tym, nie było się co oszukiwać, że Hunter również nie miałby takiej pozycji, gdyby zmyślnie nie ożenił się ze Stephanie McMahon.
   Dean naprawdę chciał wierzyć, że Steph i Triple się kochają. I patrząc z boku mógł tak nawet pomyśleć. Jednak wystarczyło kilka sekund rozmowy ze Steph, żeby wiedzieć, że taki wariant nie wchodził w grę. Ta kobieta była tak wyrachowana, okrutna i jędzowata... i jeszcze ten jej irytujący głos. Nie, to nie było możliwe, żeby się w niej zakochać. Musiało chodzić o forsę. Triple w końcu ma teraz swoje NXT, a po śmierci Vince'a zapewne razem ze Stephanie razem odziedziczą całą federację. A wtedy świeć panie nad naszymi duszami.
   Zdziwienie Deana stanowczo zmalazło, gdy za Tryplakiem podążyła kamera. No pewnie! Triple chce zrobić segment, po cóż innego miałby przychodzić.
   - Z czego się tak śmiejesz? - spytał Tryplaka, zawiązując swoje bandaże przed jego segmentem z Ambrose Asylum.
   - Czyż to nie zabawne? - Triple ani na chwilę nie przestawał chichotać, wskazując palcem na ekran, gdzie Sasha Banks cieszyła się zwycięstwem. Po chwili na ekranie pojawiła się reklama zbliżających się meczy na niedzielnej gali, a wśród nich, nowiutka perełka The Bloody Violence kontra Sasha Banks i jej tajemnicza parterka oraz CM Miz (cóż za ohydna nazwa) kontra giganci.
   - Co miałoby być takie zabawne? Sasha często wygrywa mecze - odparł Ambrose. - Miałeś ją w NXT, naprawdę nie wiem, co cię tak dziwi.
   Ambrose postanowił zrobić to, co robił najlepiej. Po prostu robić z ludzi debili. Z Tryplem akurat nie trzeba było się szczególnie starać. Był tak głupi, że gdyby nie antyprzemocowa polityka WWE już dawno zainkasowałby pedigree swojej żonie.
   - Dobrze wiesz, o co mi chodzi, Ambrose. Sasha wygrała handicapa z twoją dziewczyneczką. Jak się z tym czujesz, przez pryzmat tego, że tydzień temu ja i The Rock totalnie cię zgnietliśmy?
   - Mam dziewczynę? Serio? Mogę ją poznać? Proszę! - zaczął Ambrose, próbując obrócić to wszystko w żarty. Apocarose cieszyło się taką popularnością, że czuł, że wątek ten będzie mocno naciskany w następnych tygodniówkach. Nie spodziewał się jednak, że będzie AŻ TAK źle. Choć jak wsześniej wspomniał, nie robiło to na nim wrażenia. Nie miał dziewczyny dla której musiałby temu zaprzeczać, a niezaprzeczanie było dobre dla biznesu.
   Dean chciał dodać coś jeszcze, ale wtedy nagle, nawet z backstage'u usłyszał głośne, podniecone krzyki widowni i mimowolnie obrócił się za siebie.  Tuż za nim, z iście hollywoodzkim uśmiechem na twarzy stał nie kto inny, jak jego zeszłotygodniowy rywal- The Rock. Nie było co się oszukiwać, że prezentował się perfekcyjnie. Jak to The Rock. Gdyby Dean był gejem, to  Johnson zapewne byłby w jego typie, na szczęście cieszył się inną orientacją. W każdym razie, na przykładzie Renee wiedział, jak kobiety na niego reagowały. Jego wyrównany, oliwkowy koloryt skóry, męskie rysy twarzy i ostro zarysowane mięśnie sprawiały, że miękły im kolana. Teraz, stojąc tak w swoich czarnych dresach, podkoszulku z wielkim napisem Bring It! i ciemnych okularach wyglądał jak prawdziwy dominator.
   - Hej, hej, hej, chyba się troszkę zapędziłeś, Triple - odezwał się nagle The Rock. - Ja i The Rock totalnie cię zgnietliśmy? O nie, to The Rock zgniótł tydzień temu Ambrose'a, nie ty, Triple. To The People's Champ niszczy swoich przeciwników, bo jeśli czujesz.... co The Rock, ci zgotuje, już nie zdążysz uciec! Ty Triple jedynie zostałeś zgnieciony, przez nikogo innego, jak tego nieudacznika Romana Reignsa na tegorocznej WrestleManii. Co to o tobie świadczy, jako o wrestlerze? I jak śmiesz równać się z The Rockiem, który Romana pokonałby w każdym miejscu o każdej porze?
   Triple wstał, rozprostowując dłońmi delikatnie pogniecioną marynarkę. Widać, że The Rock stanął mu ewidentnie na odcisk, bo jego twarz poczerwieniała. Dean doskonale znał wyrośnięte ego Tryplaka, jednak The Rock miał prawo go nie znać, nie pracował w końcu z Tryplem tyle, co Dean. Rock przychodził tylko raz na parę lat zrobić show i wracał do swojego Hollywood. Zdaniem Deana to było aż zbyt żałosne, żeby to komentować.
   - Widzisz, The Rock, tobie się wydaje, że Roman to tak łatwy przeciwnik, a tak nie jest i mam nadzieję, że kiedyś się o tym przekonasz. I nigdy w życiu nie waż się mnie już obrażać. - Triple zrównał się spojrzeniami z The Rockiem.
   - Reigns jest łatwym przeciwnikiem, a ty po prostu, Tryplaczku, starzejesz się i tacy młodzi tytani wygryzają cię z biznesu. Tak trudno się przyznać, że już pewnie co rano łupie cię w krzyżu, a w kościach czujesz nadchodzące burze?
   - Skoro tak prosto byłoby ci pokonać Romana, to... - Dean wstał, wchodząc pomiędzy Triple'a i The Rocka.
   - Zamilcz, Ambrose. Ciebie już pokonałem, udowadniając wszystkim, ile warci są przyjaciele tego nędznego psa, Romana - odparł Rock, nawet nie spoglądając na Deana. Teraz Dean naprawdę się zdenerwował. Najeżdżanie na jego jedynego przyjaciela i ich wspólną relacje nie mogło mu ujść na sucho.
   - No szkoda, bo chciałem, żebyś stanął ze mną jutro do walki o mistrzostwo. Zobaczylibyśmy ile są warci przyjaciele Romana, a ile reszta rodziny Anoa'i...- The Rock i Triple natychmiastowo obrócili głowy w strony Deana. Nie takiego czegoś się spodziewali.
   - Nie ma takiej opcji! - Do całej trójki wepchnął się teraz jeszcze Seth. - Jesteś mi winien rewanż za ten pas, to ja jestem pierwszym pretendentem, nie ten hollywoodzki błazen!
   - Nie do ciebie mówiłem, łajzo, tylko do tego hollywoodzkiego błazna. - Dean rzucił Sethowi wściekłe spojrzenie. Dziwnym było jednak to, że Seth nie odwzajemniał tego spojrzenia.
   - The Rock nie potrzebuje twojego złota, Ambrose. The Rock miał go już więcej, niż możesz sobie w tej swojej małej, ograniczonej głowie wyobrazić. - The Rock zaśmiał się Deanowi w twarz.
   - Ograniczonej?! - Dean miał już dość humorów The Rocka. Odmówienie walki o pas mistrzowi było niczym splunięcie mu w twarz, a Dean nie miał zamiaru dawać się tak upokorzyć.
   Był pewien swojego zwycięstwa nad The Rockiem, bo przejrzał już jego styl gry tydzień temu. Jednak fakt, że The Rock odrzucił jego propozycję był wręcz miażdżący. Troszkę zaczynał The Rocka rozumieć, bo przecież zapewne już po swoim feudzie z Romanem będzie chciał wracać do hollywood, a z mistrzowskim pasem byłoby to niemożliwe, ale mimo to, był to rażący brak szacunku do najważniejszej osoby w rosterze ze strony The Rocka.
   - Cisza! - Triple szybko rozdzielił, niebezpiecznie się do siebie zbliżających Rocka i Deana. - Ja tu ustalam reguły i właśnie mówię jak będzie. Jutro odbywa się wielki draft. Z tej okazji, ty, Dean, skoro śpieszy ci się tak z obroną tytułu, zawalczysz z Sethem Rollinsem o MISTRZOSTWO. Niezależnie od wyniku meczu, wasza walka na Battleground się odbędzie. Za to ty, Rock, już jutro poznasz swojego rywala na niedzielną galę. Tak zdecydowałem i tak ma być!
   Triple odszedł sprzed kamery, zostawiając całą czwórkę z wyrazem konsternacji i totalnego zdziwienia na twarzach.

--*--
Witam po długiej nieobecności! 
I przepraszam... przepraszam, że ten rozdział jest tak beznadziejny. Serio, jest megadługi, bo pewnie z piętnaście stron wam znów dowaliłam, ale jest po prostu beznadziejny. Chyba wychodzę z formy, bo co rozdział, to mi się wydaję, że gorszy.
Cóż, chyba powinnam usprawiedliwiać moją nieobecność, ale nie będę wam kłamać. Czasu miałam dużo, weny też. Po prostu kiedy siadałam na arkuszem, to nie byłam w stanie nic z siebie wycisąć. Ostrzegałam, że The Miz się pojawi i się pojawił :P Wg to, co teraz odwalając na SmackDown z interkontynentalnym to jest jakaś kpina, co chwila zmienia właściciela :P Ale ostatnio był Edge, więc jestem zadowolona.
Ktoś oprócz mnie tak bardzo wyczekuje tegorocznego Survivor Series? Przez ten miesiąc pojawiło się tyle spotów związanych z The Shield, że nie możliwe, żeby nie miało być comebacku w 2017 :D Całe te mecze eliminacyjne bardzo ciekawie się zapowiadają. Jedyne czego jestem pewna, to że wygrają kobiety z Raw, reszta to zagadka. 
Mam do was jeszcze dwie sprawy na odchodne. Pierwsza tyczy się rozdziałów. Wolelibyście, żebym dodawała krótkie, jednosegmentowe rozdziały, a często, czy raczej wolicie je w takiej formie rzadko pojawiających się, długaśnych kilkusegmentówek?  Chciałabym, by każdy się opowiedział, bo ja tam się dostosuję :)
A druga, to tak sobie wpadłam na pomysł...a co jakby tak za 1985093774939002847 rozdziałów dodać nasze dziewczęta do Total Divas? Co wy na to? No i koniecznie chcę wiedzieć, czy podobają wam się retrospekcje i czy chcecie poznać resztę historii Deana, bo zapewniam, że nie jest to wesoła historia :/
W zakładce BG są już nowe walki do obstawiania, więc zapraszam :)
Do następnego,
Sleepka :)
  

8 komentarzy:

  1. Mi bardziej by pasowały częstsze, a krótsze posty.
    Total Divas jak najbardziej, jeśli będzie Paige!
    Apocarose! To brzmi genialnie! Co za szaleństwo fanów i wgl! Masakra! No i zachowanie Ambrose'a też powala.
    Retrospekcje są super, poznajemy Ambrose'a od podstaw, jego pochodzenie. Jestem jak najbardziej za!
    O rany, nareszcie dojdzie do Draftu! Jestem go BARDZO ciekawa! Już nie mogę się doczekać!
    CM Miz? To brzmi słabo, Y2AJ nie najgorzej, ale to? Co prawda ten tag team jest mocny, jednak z olbrzymami nie mają szans.
    Rozdział nie wyszedł źle, podova mi się ta mozaika perspektyw, przez to historia nabiera super-wielowątkowości. To jest genialne!
    Co jeszcze? Rany, te rozdziały są dla mnie za długie, zapominam co napisać. Ale wrażenie jest dobre, uwielbiam Twoje rozdziały! Są elektryzujące i są ciekawą alternatywą dla WWE widzianego w TV.
    Do zobaczenia przy następnym wpisie. Przytulaski xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cam, ledwo cię poznałam!
      Mówisz i masz, będą krótsze rozdziały. Dwu-trzysegowe będą ok? Myślałam o tym, żeby rozdzielić rozdziały, tak, żeby w jednym było pokazane to co się dzieje poza tygodniówkami, a w innych to co na tygodniówkach.
      Paige nie planowałam, ale lubię się dostosowywać na fanów, więc jeśli ci na tym zależy, to czemu nie :P
      Retrospekcji Ambrose'a będzie jeszcze z dziesięć- piętnaście, bo jego historia będzie mocno rozwinięta.
      Draft już tuż tuż! Choć ja się bardziej ekscytuje BG, bo po nim już prosta do wydarzeń podraftowych. Ps: zawsze obstawiałaś walki, więc zapraszam, może nawet zacznę ci punkty podliczać jak w typerze XD
      CM Miz miał brzmieć słabo, to zamierzone działanie. Myślałam jeszcze o Awesome Straight Edge, albo Second Mizanin Saint, ale uznałam, że CM Miz będzie najbardziej oklepane.
      Oj, ta wielowątkowość to czasem masakra, ale ja po prostu nie potrafię napisać nic jednowątkowego :P
      Dziękuję, twoje rozdziały zawsze dodają mi mega dużo weny!
      Całuski i poinformuj mnie, jak otworzysz Erę Gadów, bo chętnie się za to wezmę :*

      Usuń
  2. Dwayne <3<3<3
    A tak w ogóle to czytam xD jestem gdzieś na 2-3 i niebawem postaram się wyskrobać jakiś komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam 3 prośby:
    1. Daj szybciej next'a
    2. Daj więcej Ambrose'a
    3. I ostatnia Na BOGA DAJ WIĘCEJ AJ LEE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, czekam dziś do 2.00 na galę PPV, więc pojawi siè już dziś :)

      Usuń
  4. Dasz szybciej next

    OdpowiedzUsuń

Witaj wierny fanie WWE. Jeśli udało Ci się przebrnąć przez moje wypociny, tu możesz wyładować na mnie swoją frustrację za niszczenie tej pięknej dziedziny sztuki jaką jest literatura :)

Template by Elmo