Od jedenastej kisił się w letniej wodzie basenu sportowego. Miło było w końcu odpocząć od ciasnego autobusu. Wyjątkowo w tym tygodniu zarówno Raw, Smackdown i WWE Live Event organizowane były w Nowym Jorku, choć każda z tych gal znajdowała się w innej jego części. Nowy Jork był naprawdę ogromnym miastem.
Wczoraj wieczorem tu dojechali, a Stephanie poinformowała ich, że zakwaterowanie na cały tydzień mają w hotelu Caliptus. Dean nie mógł czuć się lepiej, gdy zobaczył przed sobą czterogwiazdkowy hotel. W końcu duże, miękkie łóżko! Jak cudownie. Gdy tylko zobaczył puszysty materac, legł na niego ja długi i w trzy minuty zasnął.
Rano, gdy tylko zorientował się, że oprócz darmowego dostępu do barku z Bourbonem, mają również darmowy dostęp do piwnicznego, oświetlanego neonami basenu, wyciągnął Punka z łóżka i zaciągnął wraz z nim na basen, mimo głośnych sprzeciwów Brooksa.
Punk nie był idealnym kompanem. Ale teraz, gdy nie było Romana, i taki był lepszy, niż żaden. Punk był opryskliwy, wredny, lubił uderzać ludzi w czułe punkty i wszystko mu przeszkadzało. Ale mimo to, samotność była czymś, czego Dean nie był w stanie znieść. Cieszenie się chlorowaną wodą o idealnej temperaturze samemu, gdy wokoło pełno było wesołych, rozbawionych ludzi raczej by się nie powiodło. Minęły trzy dni, a mimo to Deanowi Romana brakowało tak piekielnie, jak nigdy. Przy okazji zaczął się nieco załamywać, bowiem zdał sobie sprawę ze swojej ignorancji wobec związków zwanymi przyjaźnią. Jeśli twoim jedynym przyjacielem był studwudziestokilogramowy, znienawidzony przez całą publikę, piekielnie niebezpieczny i nieporadny uczuciowo Samoańczyk, to znaczy, że coś złego dzieje się z twoim życiem.
- Uważaj, bo się podniecę - odparł bez entuzjazmu Punk, spoglądając na siedzącego na krawędzi basenu, z nogami w wodzie Deana.
Dean nie zwracał jednak na niego w ogóle uwagi. Jego wzrok przykuła wchodząca do hali basenowej Tara. Nie spodziewał się jej tu zobaczyć, bo ostatnimi czasy zauważył, jak bardzo dziewczyna ubolewa nad swoim ciałem, więc mało prawdopodobnym było to, by pokazała się przed wszystkimi znajomymi z pracy w stroju kąpielowym. Patrząc tak na nią, odnosił wrażenie, że dziewczyna miała zwykłe urojenia, bo naprawdę nie miała się czego wstydzić.
Dean totalnie nie zwracał uwagi na jej strategicznie dobrany strój kąpielowy , Wolał skupiać się na całej reszcie. Jego uwagę przyciągnęły bardzo kobiece kształty dziewczyny. Owszem, nie było to szablonowe dziewięćdziesiąt sześćdziesiąt dziewięćdziesiąt, a raczej jakieś sto siedemdziesiąt pięć sto, ale ideały zdaniem Deana były oklepane. Lekka oponka w oczach mężczyzn znikała całkowicie na tle pełnych, okrągłych piersi i apetycznych, szerokich bioder. Ten typ figury nie przypadłby do gustu Romanowi, który to wolał smukłe, cienkie, filigranowe dziewczęta gabarytów AJ Lee, ale Dean miał inny gust.
Gdyby nie charakter Tary, Dean miałby na nią piekielną ochotę. Tymczasem, pomimo wyglądu dziewczyny, który był wyjątkowo zachęcający w jego oczach, było coś w tej dziewczynie, czego nie lubił. Było w niej coś, co sprawiało, że za każdym razem, gdy ją widział, miał ochotę rzucać w jej stronę wredne i uszczypliwe uwagi. Było coś, co irytowało Deana tak okrutnie. Sam nie był w stanie powiedzieć, co. Może jej krzykliwy charakter. Może skłonności do brawury. Mało kobiece, brutalne podejście do sprawy. Zbytnia nerwowość. Ale było to coś, co zarówno go do niej przyciągało i odpychało. To było dziwne uczucie. Od zawieszenia Romana grało w jego umyśle pierwsze skrzypce. Było węzłem wiążącym wciąż jego i WWE w jednym.
- Odwal się, ty masz AJ - odparł Dean, kiwając głową w stronę rozćwierkotanej AJ, mączącej się w Jacuzzi wraz z Paige i Taminą. Ambrose przyuważył, że już od dawna nie miała tak dobrego humoru.
- A no mam - Punk uśmiechnął się znacząco. On też od rana miał najlepszy humor od kilku miesięcy. To wciąż oznaczało, że był narcystyczny, opryskliwy i perfidny, ale troszkę mniej. I, na Boga, on się uśmiechał. Szczerze uśmiechał. Niewymuszonym i niewrednym uśmiechem! Świat zwariował... Dean podejrzewał czym spowodowany był tak dobry humor Brooksów. Pierwszy raz od paru tygodni w busie dostali wspólny pokój hotelowy. Dean był zadziwiony tym, co jedna ostra noc zrobiła z tak dwoma spokojnymi inaczej ludźmi. - A ty masz prawą rękę.
Dean rzucił Punkowi wściekłe spojrzenie. Poruszanie tematów jego życia seksualnego, zakończonego z własnego wyboru na prawej ręce nie było dobrym pomysłem. W Shield każdy miał swoją rolę do odegrania. Nawet w życiu seksualnym. Seth był tym, co to wyrywał z tłumu fanki na jednorazowy numerek, Roman był zwolennikiem stałych związków, w które bardzo się angażował, a Dean... był po prostu mizoginem. Nie chciał mieć kobiety. Nie chciał nawet o tym słyszeć. Ostatni raz spróbował z Renee, ale ten związek nigdy nie był udany. Dean miał wrażenie, że zarówno on jak i Renee są ze sobą z obowiązku i dlatego, że wypada kogoś w tym wieku mieć.
- Może w końcu da mi syna! - ekscytował się Punk, aż rozchlapując wodę na wyjątkowo z tego niezadowolonych Fandango i Tylera Breeza, zemszczących Brooksa za zniszczenie ich idealnych fryzur. Hola! Hola! Stop. Punk podekscytowany? Matko Boska, co tu się wyprawia...
- A sprawdziłeś, czy brała tabletki? - spytał ze sceptyzmem w głosie Ambrose, z powrotem wpadając do basenu, cały czas ukradkiem obserwując Tarę. Dopiero teraz zorientował się, że w otoczeniu Tary nikogo nie było. Eveline widać wciąż była nie w sosie.
- Nosz kurde! - Punk uderzył się otwartą dłoniącw czoło z głośnym plaskiem. - Wiedziałem, że o czymś zapomniałem!
- Jesteś debilem. - Zrezygnowanie w głosie Deana było wręcz namacalne. Dlaczego musiał przebywać z takimi ludźmi? Bóg wystawiał go na próbę.
- Lecę się jej zapytać! - Punk szybko wynurzył się z wody i pobiegł w stronę jacuzzi. Dean wywinął teatralnie oczyma.
- Żyję z niedorozwojami...- westchnął sam do siebie.
- Mam nadzieję, że nie mówisz o mnie. - Czyjś cień pojawił się przed nim. Uniósł głowę powoli do góry.
Nogi Tary od dołu wydawały się o wiele dłuższe niż w rzeczywistości. Wzrok Deana bezczelnie wbił się w część ciała bezczelnie zasłoniętą przez majtki. Co za okropne działanie tego materiału! Dean był mizogonem, ale tylko w sensie psychicznym. Fizycznie kragłe, kobiece kształty wciąż były dla niego kuszące.
- A co jeśli? - Dean uniósł szelmowsko brwi, a Tara kucnęła, by móc spojrzeć mu w twarz. Nie.wiedzieć czemu, coś pociągnęło Ambrose'a do tego, żeby złapać dziewczynę za kostkę.
- Wtedy się wkurzę - odparła Tara, mocno ściskając dłoń Deana spoczywającą na jej kostce i boleśnie ją wykręcając, przerwała kontakt dotykowy.
- Uuu... mam się bać? A gdzie twoja przyjaciółeczka? Ją też już wykurzyłaś? - zapytał Ambrose z sarkazmem w głosie.
W sumie jeszcze pamiętał, jak przed debiutem dziewczyny były ze sobą zżyte. Teraz już nie były. Dean zauważył to już kilka dni temu. Eveline coraz mniej czasu spędzała z Tarą. Znalazła wspólny język z Becky. Za to brunetka nie była taka, jak one. Była straszną zawadiaką, co często dziewczynom przeszkadzało. Możliwe, że Eveline wstępując do WWE, odkryła, że są dla niej na świecie inni ludzie, niż Tara i że czas jej uwiązania do narwanej przyjaciółki minął. Tara za to, na razie była samotnym wilkiem, choć często spędzała czas z Eve i Becky, to, gdy akurat ich nie było, zostawała osamotniona.
- Przyjaciółeczka poszła pobiegać - odparła Tara, choć wyraźnie spoważniała na wspomnienie o Eveline. Dean też natychmiastowo się spinał, gdy ktoś pytał się go o Romana.
- Czyżby nasza mała chupacabra została sama? - Dean zapytał zgryźliwie, z boku słysząc już kłótnię AJ i Punka. Czyli wzięła tabletki... Ach, ci Brooksowie. Aż cud, że jeszcze nie roznieśli całego WWE. Choć, jeśli kiedyś zdarzt się tak, że AJ zajdzie w ciążę, a jej hormony zaczną szaleć jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, wtedy będzie do niechybny koniec tej federacji.
- Chupacabra? To najgorsza ksywka jaką kiedykolwiek miałam - odparła mu Tara, zatapiając nogi w ciepłej wodzie. - I nie, nie jestem sama. Jest ze mną mój ogromny intelekt.
- Pozwolisz, że tego nie skomentuję... - Dean zachichotał cicho.
- Pozwolę. - Tara wstała i zaczęła kierować się w kierunku jednego z korytarzy. Dean w sumie nie miał wciąż dość przekomarzania się z nią, dlatego postanowił zawołać.
- Ej, gdzie idziesz?!
- Eee...- Tara chyba przez chwilę zastanawiała się, czy to było do niej. I czy Dean się nie pomylił. Perspektywa Ambrose'a, chcącego się z nią gdzieś wybrać była równie dziwna co... przerażająca. Dean doskonale wiedział, co brunetka o nim myśli. Nie było trudno do tego dojść. Myślała o nim to, co myśleli wszyscy. Sądziła, że jest zwykłym lunatykiem. Nienormalną, egoistyczną świnią. W sumie wiele się nie myliła, ale mimo to, trochę Deana denerwowało to, że tak sądziła. Choć wiedział, że sam sobie swoim zachowaniem na tę opinię zapracował. - Do sauny.
- Idę z tobą - rzucił jak gdyby nigdy nic. Teraz, jak Punk i AJ darli ze sobą koty, a Randy Orton razem z Jericho i Ceną postanowili urządzić sobie małe zapasy w wodzie i tak nie miałby nawet z kim gadać, a aż nie mógł się opanować, gdy myślał o wyprowadzaniu McTudy z równowagi.
- Do tej sauny wchodzi się nago, Ambrose - powiedziała sceptycznie Tara, wyraźnie dając do zrozumienia, że nagość, sauna i Ambrose nie jest jej wymarzoną mieszanką.
- Nie przeszkadza mi to - odpowiedział wrednie Dean, a perspektywa wspólnego pobytu w saunie z nagą McTudy działała stymulująco na niektóre części jego ciała. Popatrzeć zawsze można, szkoda tylko, że psychicznie wciąż jest zwykłą, beznadziejną, kobietą. Jak każda. Wszystkie są tak samo do niczego. Tak samo jak te całe miłości. Kto to kupuje? Tania bajeczka...
- Ale mnie przeszkadza. - Tara obdarowała go piorunowym spojrzeniem. - Poza tym, tam się wchodzi w parach, a ja idę z... - rozejrzała się nerwowo dookoła. - Z Paige! - krzyknęła, jakby dziękując Bogu, za chlapiącą się z chłopakiem w basenie obok, ciemnowłosą angielkę.
- Że co? - Paige wydawała się usłyszeć swoje imię i ze zdziwieniem odwróciła się w stronę McTudy. Jej meksykański byczek- Alberto Del Rio, wydawał się równie zdziwiony potokiem spraw, jak ona.
- No chodźże, Paige. - Tara uśmiechnęła się sztucznie, po czym wyciągnęła za łokieć z basenu czarnowłosą, nie tyle nie stawiającą oporu, co po prostu nie orientującą się w tym co się dzieje. - Przecież miałyśmy iść do sauny. - Brunetka objęła Paige ramieniem, tak mocno, jakby bała się, że Brytyjka ucieknie jej z powrotem do basenu. Dean nie był w stanie powstrzymać śmiechu na widok improwizacji Tary.
- Miałyśmy? - Paige podniosła lewą brew.
- No przecież! A teraz chodź, bo Miz i Maryse zajmą nam miejsca - odparła i szybko pociągnęła Paige za sobą w stronę szatni.
- Hola! Seniorita! Co tu się dzieje? - zawołał jeszcze za nimi Alberto Del Rio, orientując się, że McTudy zabrała jego ulubioną zabaweczkę, ale obie dziewczyny zignorowały go, znikając za drzwiami szatni sauny.
A Dean tymczasem zaśmiewał się w najlepsze. Ach, prowokacja się udała. Ambrose nie do końca planował zrobić z tego prowokację, przez chwilę naprawdę chciał iść z Tarą do sauny. Ale potem, widząc jak zabawnie brunetka plącze się w zeznaniach, nie mógł się opanować, by nie pociągnąć tego dalej. Tara była naprawdę zabawna, nawet, gdy sama nie zdawała sobie z tego sprawy.
Ale wtedy z szatni wyszła kolejna osoba. Osoba, której Dean nie widział od pamiętnego Raw, dwa tygodnie temu. W jednoczęściowym, prostym, czarnym stroju, który Dean dobrze pamiętał z włosami spiętymi w schludny kucyk, w kierunku jacuzzi zbliżała się Renee. Dean niemal natychmiast wyskoczył z basenu. Długo nie miał okazji jej zobaczyć, a co za tym idzie, pogadać. A Dean nie mógł spokojnie spać, dopóki nie wyjaśni z nią tej sytuacji, która zaszła na main eventowym meczu Romana.
Dlatego też teraz, ignorując wszystkie przepisy BHP pobiegł po śliskich płytkach tuż do Renee, stając blondynce na drodze.
- Renee, zaczekaj - zaczął, nim dziewczyna zdołała cokolwiek powiedzieć. - Możemy chwilę pogadać?
- A o czym chcesz gadać? - Stosunki jego i Renee, od rozstania nie były najlepsze, ale na pewno nie były też tak fatalne jak chociażby stosunki Summer Rae z Rusevem, lub AJ Lee z Johnem Ceną. Były raczej... neutralne. Ale przyjaciółmi na pewno nigdy nie będą.
Dean złapał Renee za nadgarstek i pociągnął za jedną z wielkich, wypełnionych fluorescencyjnym, fioletowym płynem kolumn, by oddzielić się od ciekawskich spojrzeń.
- Słuchaj, chodzi o tą sytuację na Raw. Chciałem wiedzieć... zrobiłaś to specjalnie? Specjalnie odwróciłaś wtedy moją uwagę, żebym nie mógł pomóc Romanowi? - spytał, starając się się, by nie brzmiało to oskarżycielsko. Nie chciał kłócić się z Renee. Teraz, kiedy nie miał przy sobie swojej samoańskiej tarczy, nie chciał wstępować w żadne niepotrzebne konflikty.
- Tak, Dean, zrobiłam to specjalnie. - Renee powiedziała to tak obojętnie, jakby to nic nie znaczyło. To było bardzo z jej strony szokujące. Renee pomimo wszystko zawsze była kobietą z klasą. Powabną, elegancką. Takie zachowanie do niej nie pasowało.
- Co? Dlaczego? - Dean nie wierzył w to, co usłyszał. Życie nie przestawało go zaskakiwać. O dziwo, ton Renee nie był wredny, jak powinno być przy tego typu odpowiedzi.
- Stephanie mnie o to prosiła.
To było jak nóż w serce. Kolejna osoba z jego otoczenia kupiona przez The Authority. Stephanie się rozpędzała, nie ma co. A Dean stał w miejscu. Jego koniec jest bliski, skoro udało jej się przeciągnąć na swoją stronę osóbkę tak poczciwą, jak Renee.
- Boże, Renee. Przez ciebie Roman nie dostanie swojego rewanżu. Byliśmy kiedyś tak blisko, wiesz, jak bardzo nienawidzę Steph. Jak mogłaś się na to zgodzić? - Dean wyrzucił z siebie wszystkie emocje, co jak na introwertyka przystało, zdarzało mu się rzadko.
- Słuchaj, Dean, nie mam do ciebie żalu, wciąż zostało mi trochę sentymentalizmu po tym, jak byliśmy razem, więc gdyby Stephanie prosiła mnie o coś, czym zaszkodziłabym tobie, nigdy bym się nie zgodziła. Ale Roman nie jest nawet moim znajomym. A Stephanie obiecała mi, że dostanę nowy talk show, jeśli im pomogę.
- Nie rozumiesz, że ona cię wykorzystuję? Że przeszłaś na złą stronę mocy? Nie robi się paktów ze Stephanie i Tryplem! To pierwsza zasada jasnej strony mocy! Nie pomyślałaś choć przez chwilę o mnie i o tym jak ja się będę z tym czuł? Mogłaś odmówić, chociażby ze względu na moje dawne uczucia do ciebie.
- Uczucia do mnie? - Renee wydawała się rozbawiona. - Dean, ty nigdy nic do mnie nie czułeś, po co owijać w bawełnę. Byłeś ze mną ot tak. Ale nie łączyło cię ze mną żadne uczucie. Ty nie umiesz kochać.
Dean przymknął na chwilę powieki, po czym, uderzony prawdziwością tych słów odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę szatni, zostawiając Young samą sobie.
Był wietrzny dzień, ale Jonathanowi nie przeszkadzało to, by siedzieć na parapecie przy otwartym oknie, popalając najtańszego papierosa. Wiatr ochładzał lewą część jego ciała. Dym papierosowy wypełniał płuca. Idealnie. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że to ostatni papieros i za chwilę znów będzie musiał buchnąć komuś kasę.
Dziś rano miał jeszcze pomysł, by wziąć kasę na fajki od matki. Jednak przychodząc o szóstej rano do domu i widząc ją zarzyganą na kanapie, otoczoną pustymi butelkami po wódce, szybko zrezygnował z tego pomysłu. Poza tym, cały jej portfel był oblepiony spermą jej obrzydliwych, pijackich kochanków, którym to dawała za pół litra w centrum ich zaszczanego salonu.
Na jej widok Jonathana dopadały mdłości. Na samą myśl, że ta żałosna kobieta była jego matką, miał ochotę rzucić się z dachu swojej zawodówki. Nienawidził jej. Patrząc na poranną panoramę ich salonu, nie zamierzał siedzieć tam ani chwili dłużej i po prostu wybiegł stamtąd tak szybko, jak tylko się dało.
Niestety, na ulicach slumsów widoki wcale nie były ładniejsze. Cincinnatti zawsze było szemranym, gangsterskim miastem, ale to, co działo się na ulicach slumsów przechodziło ludzkie pojęcie. Jonathan dziś rano pobił prawie do nieprzytomności pewnego chuderlawego hindusa i skroił go z kasy razem z kolegami, żeby mieć za co kupić jedzenie. Warto dodać, że zrobili to na samym środku ulicy i totalnie nikt nie zareagował. Choć zapewne zabrali go w końcu z ulicy na chodnik, żeby go nie przejechano, choć samochody nie były częstym zjawiskiem w tej części slumsów.
Wczoraj całą szkołą wstrząsnęły plotki o śmierci Penny Lou. Oficjalnie nikt nic nie widział. Gdy przyjechały psy, by ich przesłuchać, każdy zgodnie przyznawał, że nie miał pojęcia co mogło się wydarzyć. Ale tak naprawdę, cała szkolna społeczność, razem z nauczycielami wiedziała, co miało miejsce. Zabił ją jej chłopak, Blade. Z resztą, Jon się mu nie dziwił. Penny była najładniejszą laską w szkolę. I najbardziej puszczalską. Spała chyba ze wszystkimi chłopakami ze szkoły, a i z niektórymi dziewczynami. Dwa tygodnie temu kolejna plotka na temat Lou rozchodziła się po szkole. Wszyscy mówili, że blondynka ma kiłę. Dean wraz z resztą kolegów z gangu Siekier od razu ruszył w stronę szpitala, by zrobić testy na obecność chorób wenerycznych. Parę dni temu otrzymał odpowiedź. Był czysty, jemu udało się uchować. Ale Blade nie miał tyle szczęścia i po otrzymaniu wyników, w okrutnym szale po prostu zabił Penny.
Nikt nie był jednak wstrząśnięty tą sytuacją. Dajcie spokój, nie pierwszy raz ktoś ląduje tu w piachu przez prywatne porachunki. Dlatego Jonathan starał się nie mieszać w tego typu sprawy. Raz na jakiś czas kogoś pobił, okradł, raz na jakiś czas bzyknął jakąś łatwą laskę ze szkoły, ale na tym koniec. Choć w gangu Siekier, gdzie nie był Jonathanem Goodem, a po prostu Lunatykiem, robił rzeczy dużo gorsze.
- Umrzesz na raka płuc - usłyszał z boku nieznany głos, wyrywający go z letargu. Szybko odwrócił głowę w stronę schodów.
Na przedostatnim stopniu, z paroma książkami w dłoniach stała niziutka, czerwonowłosa dziewczyna. Jonathan dałby sobie rękę uciąć za to, że nie była stąd. Musiała być z bogatszych dzielnic. Wskazywał na to jej strój. Idealnie wyprasowana spódniczka w kratkę, do tego markowy, czerwony sweterek dopełniały się z jej piwnymi oczami i idealnie ułożonymi włosami. Była zbyt idealna, by mieszkać w slumsach. Tylko, co do cholery, taki aniołek robi w slumsowej zawodówce?
- Złego diabli nie biorą - odparł Jon, zaciągając się potężnie. Trochę paprochów upadło na podłogę.
- Nie wydaję mi się, żebyś był zły - powiedziała, podchodząc nieco bliżej. Ta odpowiedz była tak dziwna, że Jonathan przez chwilę sam nie wiedział, co powiedzieć.
Dziewczyna nie bała się go. Ciągle się uśmiechała. Nie przerażał jej chłopak wyglądający jak siedem nieszczęść, w brudnych ciuchach, śmierdzący fajami.
- Widać, że nie znasz się na ludziach. - Dziewczyna zirytowała Gooda, podważając jego charakter i nie czując zagrożenia z jego strony. A wystarczyłby jeden telefon do Grubego, by załatwić tabletkę gwałtu... Nie takie rzeczy już Jonathan robił.
- Gdybyś był zły, rzuciłbyś mi na starcie jakimś przekleństwem. - Dziewczyna mówiła tak, jakby naprawdę wiedziała co mówi. - Poza tym, ja wierzę, że na świecie nie ma złych ludzi. Są tylko zagubieni.
- To radzę ci przejść się trochę po bocznych ulicach, to zobaczysz pełno zagubionych ludzi. - Teoria dziewczyny była tak wielkim nonsensem, że Jonathan niemal od razu uznał ją za wariatkę.
- Nie wierzysz w dobro, co?
- Nie. Ono nie istnieje. Nie tutaj. Ale wierzę w sprawiedliwość. Anarchistyczną sprawiedliwość - odpowiedział, czując się trochę jakby ktoś przeprowadzał z nim wywiad.
- To bardzo ciekawe poglądy. Interesujący z ciebie człowiek. - Teraz Jonathan był już pewien, że ta dziewczyna się z choinki urwała. - Mam na imię Lully, a ty?
Jonathan rzucił papierosa pod nogi i zgniótł go. Spojrzał dziewczynie prosto w piwne, okrągłe oczy.
- Nie twój zasrany interes - odparł. Ku jego zdziwieniu, na twarzy dziewczyny zalśnił przyjazny uśmiech...
Dean uparcie suszył ręcznikiem swoje wilgotne włosy. Wspomnienie Lully boleśnie wbiło szpilę w jego sercu, wypuszczając z zamkniętej głęboko w podświadomości skrytki te najboleśniejsze wspomnienia. Dean rzucił mocno ręcznik na ławkę. Musiał znów zamknąć wszystkie uczucia głęboko i tym razem, na dobre.
Wypił trochę wody, po czym wziął torbę i ruszył z powrotem do pokoju hotelowego. Miał ochotę runąć na łóżko. Chciał przestać myśleć o tym wszystkim. Cała ta perspektywa wyraźnie mu nie pasowała. Życie było prostsze jeszcze przed Money in The Bank. Bardzo chciałby się do nich cofnąć.
Nigdy by tego nie przyznał, ale chciał jak niczego innego cofnąć się do czasu Extreme Rules 2013. Apogeum potęgi The Shield. Szczyt ich braterstwa. Miał prawdziwych przyjaciół. Był mistrzem USA. Był z Renee. Miał wszystko, czego zawsze pragnął. A teraz... nie chciał nawet myśleć o tym, jak puste było jego życie.
Skręcał właśnie korytarzem i był niedaleko drzwi swojego pokoju, kiedy z pokoju obok, należącego do Taminy, wyszła AJ, na jego widok wesoło podskakując i machając. Przez chwilę Dean zastanawiał się, czy nie stoi za nim Punk, lub wyzwolona z okowów sauny Paige, gdy jednak odwrócił się, okazało się, że w korytarzu stoi tylko on i AJ. Nie do końca wiedząc jak zareagować na tak dobrą reakcję Lee na jego osobę, odmachał jej nieśmiało. Starał się też uśmiechnąć, ale wyszedł z tego dziwny grymas.
- Hej, Dean! - zawołała wesoło i podbiegła w jego stronę.
- Eee... cześć, AJ, widzieliśmy się już...- Dean zaczął się bać. AJ nie była normalną osobą. Zawsze taki jej ton oznaczał coś złego. Deanowi intuicja mówiła, że źle się to skończy...
- Och, naprawdę? Na śmierć zapomniałam! Ale nie szkodzi przywitać się jeszcze raz, prawda? W końcu jesteśmy takimi dobrymi przyjaciółmi!
Teraz Dean był już pewien, że AJ czegoś od niego chce. Całe stosunki The Shield z AJ Lee była raczej dziwna. AJ w sumie nie była dla nich ostentacyjnie wredna, nie była ich wrogiem, ale mimo to, obie strony nie przepadały za sobą nawzajem. AJ nie lubiła chłopaków, bo uważała, że demoralizują jej cudownego, grzecznego, straight-edge'owego męża. Co oczywiście nie było prawdą, nawet jeśliby chcieli, Punk zbyt wierny był swoim zasadom. Nie pił, nie ćpał, nie zdradzał. Teoretycznie nie powinien też palić, ale co do papierosów Punk miał wyjątkową słabość. Jako człowiek wyjątkowo znerwicowany, potrzebował chwili relaksu z papierosem w buzi.
- Eee... AJ, ty mnie nie lubisz- przypomniał jej Ambrose.
- No niby tak, ale przyjaciele mojego męża, to moi przyjaciele! - odparła, uśmiechając się wesoło, choć kokieteryjnie.
- Ale Punk nie jest moim przyjacielem - Dean zdementował błędne myślenie Lee. Dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę, jednak już po chwili znów się uśmiechała.
- Ale spędzasz z nim dużo czasu ostatnio - zauważyła. - Więc mam do ciebie prośbę. Nie musisz potwierdzać, wiem, że zrobisz to dla dobra Philipa. Dziękuję. Tak więc, mam coś dla ciebie. - Zanim Dean zdołał odmówić, wyciągnęła z kieszeni żółtawą kopertę i wcisnęła ją Deanowi w ręce. - Masz, to ma ci pomóc, żeby wydobyć z Philipa to, co przede mną ukrywa.
- Ale co?
- Dowiedz się, czy mnie zdradza! - zawołała i już po chwili biegła w stronę windy. Dean był tak skołowany, że nie zdążył zapytać jej o nic więcej.
Kręcąc przecząco głową, nie wierząc w wydarzenia rozgrywające się wokoło. Ze zrezygnowaniem otworzył kopertę, którą dostał od AJ. Osz, kurwa. Pomyślał, patrząc na oryginalne, portorykańskie zioło.
- Nosz kurde! - Punk uderzył się otwartą dłoniącw czoło z głośnym plaskiem. - Wiedziałem, że o czymś zapomniałem!
- Jesteś debilem. - Zrezygnowanie w głosie Deana było wręcz namacalne. Dlaczego musiał przebywać z takimi ludźmi? Bóg wystawiał go na próbę.
- Lecę się jej zapytać! - Punk szybko wynurzył się z wody i pobiegł w stronę jacuzzi. Dean wywinął teatralnie oczyma.
- Żyję z niedorozwojami...- westchnął sam do siebie.
- Mam nadzieję, że nie mówisz o mnie. - Czyjś cień pojawił się przed nim. Uniósł głowę powoli do góry.
Nogi Tary od dołu wydawały się o wiele dłuższe niż w rzeczywistości. Wzrok Deana bezczelnie wbił się w część ciała bezczelnie zasłoniętą przez majtki. Co za okropne działanie tego materiału! Dean był mizogonem, ale tylko w sensie psychicznym. Fizycznie kragłe, kobiece kształty wciąż były dla niego kuszące.
- A co jeśli? - Dean uniósł szelmowsko brwi, a Tara kucnęła, by móc spojrzeć mu w twarz. Nie.wiedzieć czemu, coś pociągnęło Ambrose'a do tego, żeby złapać dziewczynę za kostkę.
- Wtedy się wkurzę - odparła Tara, mocno ściskając dłoń Deana spoczywającą na jej kostce i boleśnie ją wykręcając, przerwała kontakt dotykowy.
- Uuu... mam się bać? A gdzie twoja przyjaciółeczka? Ją też już wykurzyłaś? - zapytał Ambrose z sarkazmem w głosie.
W sumie jeszcze pamiętał, jak przed debiutem dziewczyny były ze sobą zżyte. Teraz już nie były. Dean zauważył to już kilka dni temu. Eveline coraz mniej czasu spędzała z Tarą. Znalazła wspólny język z Becky. Za to brunetka nie była taka, jak one. Była straszną zawadiaką, co często dziewczynom przeszkadzało. Możliwe, że Eveline wstępując do WWE, odkryła, że są dla niej na świecie inni ludzie, niż Tara i że czas jej uwiązania do narwanej przyjaciółki minął. Tara za to, na razie była samotnym wilkiem, choć często spędzała czas z Eve i Becky, to, gdy akurat ich nie było, zostawała osamotniona.
- Przyjaciółeczka poszła pobiegać - odparła Tara, choć wyraźnie spoważniała na wspomnienie o Eveline. Dean też natychmiastowo się spinał, gdy ktoś pytał się go o Romana.
- Czyżby nasza mała chupacabra została sama? - Dean zapytał zgryźliwie, z boku słysząc już kłótnię AJ i Punka. Czyli wzięła tabletki... Ach, ci Brooksowie. Aż cud, że jeszcze nie roznieśli całego WWE. Choć, jeśli kiedyś zdarzt się tak, że AJ zajdzie w ciążę, a jej hormony zaczną szaleć jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, wtedy będzie do niechybny koniec tej federacji.
- Chupacabra? To najgorsza ksywka jaką kiedykolwiek miałam - odparła mu Tara, zatapiając nogi w ciepłej wodzie. - I nie, nie jestem sama. Jest ze mną mój ogromny intelekt.
- Pozwolisz, że tego nie skomentuję... - Dean zachichotał cicho.
- Pozwolę. - Tara wstała i zaczęła kierować się w kierunku jednego z korytarzy. Dean w sumie nie miał wciąż dość przekomarzania się z nią, dlatego postanowił zawołać.
- Ej, gdzie idziesz?!
- Eee...- Tara chyba przez chwilę zastanawiała się, czy to było do niej. I czy Dean się nie pomylił. Perspektywa Ambrose'a, chcącego się z nią gdzieś wybrać była równie dziwna co... przerażająca. Dean doskonale wiedział, co brunetka o nim myśli. Nie było trudno do tego dojść. Myślała o nim to, co myśleli wszyscy. Sądziła, że jest zwykłym lunatykiem. Nienormalną, egoistyczną świnią. W sumie wiele się nie myliła, ale mimo to, trochę Deana denerwowało to, że tak sądziła. Choć wiedział, że sam sobie swoim zachowaniem na tę opinię zapracował. - Do sauny.
- Idę z tobą - rzucił jak gdyby nigdy nic. Teraz, jak Punk i AJ darli ze sobą koty, a Randy Orton razem z Jericho i Ceną postanowili urządzić sobie małe zapasy w wodzie i tak nie miałby nawet z kim gadać, a aż nie mógł się opanować, gdy myślał o wyprowadzaniu McTudy z równowagi.
- Do tej sauny wchodzi się nago, Ambrose - powiedziała sceptycznie Tara, wyraźnie dając do zrozumienia, że nagość, sauna i Ambrose nie jest jej wymarzoną mieszanką.
- Nie przeszkadza mi to - odpowiedział wrednie Dean, a perspektywa wspólnego pobytu w saunie z nagą McTudy działała stymulująco na niektóre części jego ciała. Popatrzeć zawsze można, szkoda tylko, że psychicznie wciąż jest zwykłą, beznadziejną, kobietą. Jak każda. Wszystkie są tak samo do niczego. Tak samo jak te całe miłości. Kto to kupuje? Tania bajeczka...
- Ale mnie przeszkadza. - Tara obdarowała go piorunowym spojrzeniem. - Poza tym, tam się wchodzi w parach, a ja idę z... - rozejrzała się nerwowo dookoła. - Z Paige! - krzyknęła, jakby dziękując Bogu, za chlapiącą się z chłopakiem w basenie obok, ciemnowłosą angielkę.
- Że co? - Paige wydawała się usłyszeć swoje imię i ze zdziwieniem odwróciła się w stronę McTudy. Jej meksykański byczek- Alberto Del Rio, wydawał się równie zdziwiony potokiem spraw, jak ona.
- No chodźże, Paige. - Tara uśmiechnęła się sztucznie, po czym wyciągnęła za łokieć z basenu czarnowłosą, nie tyle nie stawiającą oporu, co po prostu nie orientującą się w tym co się dzieje. - Przecież miałyśmy iść do sauny. - Brunetka objęła Paige ramieniem, tak mocno, jakby bała się, że Brytyjka ucieknie jej z powrotem do basenu. Dean nie był w stanie powstrzymać śmiechu na widok improwizacji Tary.
- Miałyśmy? - Paige podniosła lewą brew.
- No przecież! A teraz chodź, bo Miz i Maryse zajmą nam miejsca - odparła i szybko pociągnęła Paige za sobą w stronę szatni.
- Hola! Seniorita! Co tu się dzieje? - zawołał jeszcze za nimi Alberto Del Rio, orientując się, że McTudy zabrała jego ulubioną zabaweczkę, ale obie dziewczyny zignorowały go, znikając za drzwiami szatni sauny.
A Dean tymczasem zaśmiewał się w najlepsze. Ach, prowokacja się udała. Ambrose nie do końca planował zrobić z tego prowokację, przez chwilę naprawdę chciał iść z Tarą do sauny. Ale potem, widząc jak zabawnie brunetka plącze się w zeznaniach, nie mógł się opanować, by nie pociągnąć tego dalej. Tara była naprawdę zabawna, nawet, gdy sama nie zdawała sobie z tego sprawy.
Ale wtedy z szatni wyszła kolejna osoba. Osoba, której Dean nie widział od pamiętnego Raw, dwa tygodnie temu. W jednoczęściowym, prostym, czarnym stroju, który Dean dobrze pamiętał z włosami spiętymi w schludny kucyk, w kierunku jacuzzi zbliżała się Renee. Dean niemal natychmiast wyskoczył z basenu. Długo nie miał okazji jej zobaczyć, a co za tym idzie, pogadać. A Dean nie mógł spokojnie spać, dopóki nie wyjaśni z nią tej sytuacji, która zaszła na main eventowym meczu Romana.
Dlatego też teraz, ignorując wszystkie przepisy BHP pobiegł po śliskich płytkach tuż do Renee, stając blondynce na drodze.
- Renee, zaczekaj - zaczął, nim dziewczyna zdołała cokolwiek powiedzieć. - Możemy chwilę pogadać?
- A o czym chcesz gadać? - Stosunki jego i Renee, od rozstania nie były najlepsze, ale na pewno nie były też tak fatalne jak chociażby stosunki Summer Rae z Rusevem, lub AJ Lee z Johnem Ceną. Były raczej... neutralne. Ale przyjaciółmi na pewno nigdy nie będą.
Dean złapał Renee za nadgarstek i pociągnął za jedną z wielkich, wypełnionych fluorescencyjnym, fioletowym płynem kolumn, by oddzielić się od ciekawskich spojrzeń.
- Słuchaj, chodzi o tą sytuację na Raw. Chciałem wiedzieć... zrobiłaś to specjalnie? Specjalnie odwróciłaś wtedy moją uwagę, żebym nie mógł pomóc Romanowi? - spytał, starając się się, by nie brzmiało to oskarżycielsko. Nie chciał kłócić się z Renee. Teraz, kiedy nie miał przy sobie swojej samoańskiej tarczy, nie chciał wstępować w żadne niepotrzebne konflikty.
- Tak, Dean, zrobiłam to specjalnie. - Renee powiedziała to tak obojętnie, jakby to nic nie znaczyło. To było bardzo z jej strony szokujące. Renee pomimo wszystko zawsze była kobietą z klasą. Powabną, elegancką. Takie zachowanie do niej nie pasowało.
- Co? Dlaczego? - Dean nie wierzył w to, co usłyszał. Życie nie przestawało go zaskakiwać. O dziwo, ton Renee nie był wredny, jak powinno być przy tego typu odpowiedzi.
- Stephanie mnie o to prosiła.
To było jak nóż w serce. Kolejna osoba z jego otoczenia kupiona przez The Authority. Stephanie się rozpędzała, nie ma co. A Dean stał w miejscu. Jego koniec jest bliski, skoro udało jej się przeciągnąć na swoją stronę osóbkę tak poczciwą, jak Renee.
- Boże, Renee. Przez ciebie Roman nie dostanie swojego rewanżu. Byliśmy kiedyś tak blisko, wiesz, jak bardzo nienawidzę Steph. Jak mogłaś się na to zgodzić? - Dean wyrzucił z siebie wszystkie emocje, co jak na introwertyka przystało, zdarzało mu się rzadko.
- Słuchaj, Dean, nie mam do ciebie żalu, wciąż zostało mi trochę sentymentalizmu po tym, jak byliśmy razem, więc gdyby Stephanie prosiła mnie o coś, czym zaszkodziłabym tobie, nigdy bym się nie zgodziła. Ale Roman nie jest nawet moim znajomym. A Stephanie obiecała mi, że dostanę nowy talk show, jeśli im pomogę.
- Nie rozumiesz, że ona cię wykorzystuję? Że przeszłaś na złą stronę mocy? Nie robi się paktów ze Stephanie i Tryplem! To pierwsza zasada jasnej strony mocy! Nie pomyślałaś choć przez chwilę o mnie i o tym jak ja się będę z tym czuł? Mogłaś odmówić, chociażby ze względu na moje dawne uczucia do ciebie.
- Uczucia do mnie? - Renee wydawała się rozbawiona. - Dean, ty nigdy nic do mnie nie czułeś, po co owijać w bawełnę. Byłeś ze mną ot tak. Ale nie łączyło cię ze mną żadne uczucie. Ty nie umiesz kochać.
Dean przymknął na chwilę powieki, po czym, uderzony prawdziwością tych słów odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę szatni, zostawiając Young samą sobie.
Był wietrzny dzień, ale Jonathanowi nie przeszkadzało to, by siedzieć na parapecie przy otwartym oknie, popalając najtańszego papierosa. Wiatr ochładzał lewą część jego ciała. Dym papierosowy wypełniał płuca. Idealnie. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że to ostatni papieros i za chwilę znów będzie musiał buchnąć komuś kasę.
Dziś rano miał jeszcze pomysł, by wziąć kasę na fajki od matki. Jednak przychodząc o szóstej rano do domu i widząc ją zarzyganą na kanapie, otoczoną pustymi butelkami po wódce, szybko zrezygnował z tego pomysłu. Poza tym, cały jej portfel był oblepiony spermą jej obrzydliwych, pijackich kochanków, którym to dawała za pół litra w centrum ich zaszczanego salonu.
Na jej widok Jonathana dopadały mdłości. Na samą myśl, że ta żałosna kobieta była jego matką, miał ochotę rzucić się z dachu swojej zawodówki. Nienawidził jej. Patrząc na poranną panoramę ich salonu, nie zamierzał siedzieć tam ani chwili dłużej i po prostu wybiegł stamtąd tak szybko, jak tylko się dało.
Niestety, na ulicach slumsów widoki wcale nie były ładniejsze. Cincinnatti zawsze było szemranym, gangsterskim miastem, ale to, co działo się na ulicach slumsów przechodziło ludzkie pojęcie. Jonathan dziś rano pobił prawie do nieprzytomności pewnego chuderlawego hindusa i skroił go z kasy razem z kolegami, żeby mieć za co kupić jedzenie. Warto dodać, że zrobili to na samym środku ulicy i totalnie nikt nie zareagował. Choć zapewne zabrali go w końcu z ulicy na chodnik, żeby go nie przejechano, choć samochody nie były częstym zjawiskiem w tej części slumsów.
Wczoraj całą szkołą wstrząsnęły plotki o śmierci Penny Lou. Oficjalnie nikt nic nie widział. Gdy przyjechały psy, by ich przesłuchać, każdy zgodnie przyznawał, że nie miał pojęcia co mogło się wydarzyć. Ale tak naprawdę, cała szkolna społeczność, razem z nauczycielami wiedziała, co miało miejsce. Zabił ją jej chłopak, Blade. Z resztą, Jon się mu nie dziwił. Penny była najładniejszą laską w szkolę. I najbardziej puszczalską. Spała chyba ze wszystkimi chłopakami ze szkoły, a i z niektórymi dziewczynami. Dwa tygodnie temu kolejna plotka na temat Lou rozchodziła się po szkole. Wszyscy mówili, że blondynka ma kiłę. Dean wraz z resztą kolegów z gangu Siekier od razu ruszył w stronę szpitala, by zrobić testy na obecność chorób wenerycznych. Parę dni temu otrzymał odpowiedź. Był czysty, jemu udało się uchować. Ale Blade nie miał tyle szczęścia i po otrzymaniu wyników, w okrutnym szale po prostu zabił Penny.
Nikt nie był jednak wstrząśnięty tą sytuacją. Dajcie spokój, nie pierwszy raz ktoś ląduje tu w piachu przez prywatne porachunki. Dlatego Jonathan starał się nie mieszać w tego typu sprawy. Raz na jakiś czas kogoś pobił, okradł, raz na jakiś czas bzyknął jakąś łatwą laskę ze szkoły, ale na tym koniec. Choć w gangu Siekier, gdzie nie był Jonathanem Goodem, a po prostu Lunatykiem, robił rzeczy dużo gorsze.
- Umrzesz na raka płuc - usłyszał z boku nieznany głos, wyrywający go z letargu. Szybko odwrócił głowę w stronę schodów.
Na przedostatnim stopniu, z paroma książkami w dłoniach stała niziutka, czerwonowłosa dziewczyna. Jonathan dałby sobie rękę uciąć za to, że nie była stąd. Musiała być z bogatszych dzielnic. Wskazywał na to jej strój. Idealnie wyprasowana spódniczka w kratkę, do tego markowy, czerwony sweterek dopełniały się z jej piwnymi oczami i idealnie ułożonymi włosami. Była zbyt idealna, by mieszkać w slumsach. Tylko, co do cholery, taki aniołek robi w slumsowej zawodówce?
- Złego diabli nie biorą - odparł Jon, zaciągając się potężnie. Trochę paprochów upadło na podłogę.
- Nie wydaję mi się, żebyś był zły - powiedziała, podchodząc nieco bliżej. Ta odpowiedz była tak dziwna, że Jonathan przez chwilę sam nie wiedział, co powiedzieć.
Dziewczyna nie bała się go. Ciągle się uśmiechała. Nie przerażał jej chłopak wyglądający jak siedem nieszczęść, w brudnych ciuchach, śmierdzący fajami.
- Widać, że nie znasz się na ludziach. - Dziewczyna zirytowała Gooda, podważając jego charakter i nie czując zagrożenia z jego strony. A wystarczyłby jeden telefon do Grubego, by załatwić tabletkę gwałtu... Nie takie rzeczy już Jonathan robił.
- Gdybyś był zły, rzuciłbyś mi na starcie jakimś przekleństwem. - Dziewczyna mówiła tak, jakby naprawdę wiedziała co mówi. - Poza tym, ja wierzę, że na świecie nie ma złych ludzi. Są tylko zagubieni.
- To radzę ci przejść się trochę po bocznych ulicach, to zobaczysz pełno zagubionych ludzi. - Teoria dziewczyny była tak wielkim nonsensem, że Jonathan niemal od razu uznał ją za wariatkę.
- Nie wierzysz w dobro, co?
- Nie. Ono nie istnieje. Nie tutaj. Ale wierzę w sprawiedliwość. Anarchistyczną sprawiedliwość - odpowiedział, czując się trochę jakby ktoś przeprowadzał z nim wywiad.
- To bardzo ciekawe poglądy. Interesujący z ciebie człowiek. - Teraz Jonathan był już pewien, że ta dziewczyna się z choinki urwała. - Mam na imię Lully, a ty?
Jonathan rzucił papierosa pod nogi i zgniótł go. Spojrzał dziewczynie prosto w piwne, okrągłe oczy.
- Nie twój zasrany interes - odparł. Ku jego zdziwieniu, na twarzy dziewczyny zalśnił przyjazny uśmiech...
Dean uparcie suszył ręcznikiem swoje wilgotne włosy. Wspomnienie Lully boleśnie wbiło szpilę w jego sercu, wypuszczając z zamkniętej głęboko w podświadomości skrytki te najboleśniejsze wspomnienia. Dean rzucił mocno ręcznik na ławkę. Musiał znów zamknąć wszystkie uczucia głęboko i tym razem, na dobre.
Wypił trochę wody, po czym wziął torbę i ruszył z powrotem do pokoju hotelowego. Miał ochotę runąć na łóżko. Chciał przestać myśleć o tym wszystkim. Cała ta perspektywa wyraźnie mu nie pasowała. Życie było prostsze jeszcze przed Money in The Bank. Bardzo chciałby się do nich cofnąć.
Nigdy by tego nie przyznał, ale chciał jak niczego innego cofnąć się do czasu Extreme Rules 2013. Apogeum potęgi The Shield. Szczyt ich braterstwa. Miał prawdziwych przyjaciół. Był mistrzem USA. Był z Renee. Miał wszystko, czego zawsze pragnął. A teraz... nie chciał nawet myśleć o tym, jak puste było jego życie.
Skręcał właśnie korytarzem i był niedaleko drzwi swojego pokoju, kiedy z pokoju obok, należącego do Taminy, wyszła AJ, na jego widok wesoło podskakując i machając. Przez chwilę Dean zastanawiał się, czy nie stoi za nim Punk, lub wyzwolona z okowów sauny Paige, gdy jednak odwrócił się, okazało się, że w korytarzu stoi tylko on i AJ. Nie do końca wiedząc jak zareagować na tak dobrą reakcję Lee na jego osobę, odmachał jej nieśmiało. Starał się też uśmiechnąć, ale wyszedł z tego dziwny grymas.
- Hej, Dean! - zawołała wesoło i podbiegła w jego stronę.
- Eee... cześć, AJ, widzieliśmy się już...- Dean zaczął się bać. AJ nie była normalną osobą. Zawsze taki jej ton oznaczał coś złego. Deanowi intuicja mówiła, że źle się to skończy...
- Och, naprawdę? Na śmierć zapomniałam! Ale nie szkodzi przywitać się jeszcze raz, prawda? W końcu jesteśmy takimi dobrymi przyjaciółmi!
Teraz Dean był już pewien, że AJ czegoś od niego chce. Całe stosunki The Shield z AJ Lee była raczej dziwna. AJ w sumie nie była dla nich ostentacyjnie wredna, nie była ich wrogiem, ale mimo to, obie strony nie przepadały za sobą nawzajem. AJ nie lubiła chłopaków, bo uważała, że demoralizują jej cudownego, grzecznego, straight-edge'owego męża. Co oczywiście nie było prawdą, nawet jeśliby chcieli, Punk zbyt wierny był swoim zasadom. Nie pił, nie ćpał, nie zdradzał. Teoretycznie nie powinien też palić, ale co do papierosów Punk miał wyjątkową słabość. Jako człowiek wyjątkowo znerwicowany, potrzebował chwili relaksu z papierosem w buzi.
- Eee... AJ, ty mnie nie lubisz- przypomniał jej Ambrose.
- No niby tak, ale przyjaciele mojego męża, to moi przyjaciele! - odparła, uśmiechając się wesoło, choć kokieteryjnie.
- Ale Punk nie jest moim przyjacielem - Dean zdementował błędne myślenie Lee. Dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę, jednak już po chwili znów się uśmiechała.
- Ale spędzasz z nim dużo czasu ostatnio - zauważyła. - Więc mam do ciebie prośbę. Nie musisz potwierdzać, wiem, że zrobisz to dla dobra Philipa. Dziękuję. Tak więc, mam coś dla ciebie. - Zanim Dean zdołał odmówić, wyciągnęła z kieszeni żółtawą kopertę i wcisnęła ją Deanowi w ręce. - Masz, to ma ci pomóc, żeby wydobyć z Philipa to, co przede mną ukrywa.
- Ale co?
- Dowiedz się, czy mnie zdradza! - zawołała i już po chwili biegła w stronę windy. Dean był tak skołowany, że nie zdążył zapytać jej o nic więcej.
Kręcąc przecząco głową, nie wierząc w wydarzenia rozgrywające się wokoło. Ze zrezygnowaniem otworzył kopertę, którą dostał od AJ. Osz, kurwa. Pomyślał, patrząc na oryginalne, portorykańskie zioło.
Punk zaciągnął się mocno, czując jak potęga Portoryko atakuje jego płuca. Och, tak, mały, daj mi kopa myślał, patrząc na skręta. Tego mu było trzeba. Potrzebował się odprężyć, rozluźnić wszystkie spięte mięśnie. Kłótnie z AJ doprowadzały go do granic możliwości. Bardzo kochał swoją żonę, ale nie zmieniało to faktu, że czasem była nie do zniesienia.
Dean nie był na szczycie listy osób, z którymi chciał spędzić wolny miesiąc, ale dwa pachnące, wypchane po brzegi skręty podniosły go do pierwszej trójki, dlatego siedział teraz w pokoju Deana na wykładzinie, opierając się o futrynę łóżka. Ach, jakże przyjemnie czuł się w tych zadymionych czterech kątach. Nawet porozrzucane wszędzie chusteczki posklejane podejrzaną cieczą nie psuły mu teraz humoru.
Dla Punka jasnym było, że dla Deana jest tylko tymczasowym zastępstwem za Romana, ale lepsze to, niż nic. Odkąd Kofi stał się tag team championem wraz z Big E i Xavierem Woodsem, prawie nie pamiętał już o Punku. Wpadał do niego raz na tydzień uciąć krótką pogawędkę i znikał. A Punk wciąż pamiętał te lata temu kiedy wspólnie pokonywali trasy na wszystkie gale i eventy. Piękne czasy.
Dean wrócił na chwilę na basen, bo najwyraźniej zostawił tam swój telefon, zostawiając Punka samego z cudnymi skrętami.
Nagle drzwi otworzyły się, a Punk odpalił drugiego skręta spodziewając się, że to Ambrose. Do pokoju wpadł jednak Miz.
- Rollins, słuchaj... - zaczął i stanął jak słup, widząc Punka z jednym skrętem w pysku, a drugim w dłoni.
- Pokój obok - poinstruował Punk, ignorując zdziwienie na twarzy Miza. Kiedyś bardzo się lubili, a potem Miz ożenił się z Maryse, a Punk z AJ, a z uwagi na niesnaski dwóch pań, ich kontakty stanowczo zesztywniały.
- Ooo... co ja widzę, trawka. - Miz zatarł ręce z podejrzaną miną, a jego przeciwsłoneczne okulary zsunęły się z grzywki z powrotem na nos.
- Nie dla ciebie. - Punk przytulił do siebie trawkę, niczym swój największy skarb, modląc się, by Ambrose już wrócił i wygonił Miza. Choć w sumie mógłby zostać. Przecież to miły gość, no nie? Tak samo jak Ambrose. Na pewno się dogadają. - A w sumie, masz, sztachnij się. - wyciągnął powoli skręt w stronę Punka.
Miz delikatnie chwycił go i przez chwilę uważnie mu się przyglądał, a nawet wąchał. Aż w końcu odważył się wziąć ogromnego macha, od którego jego pierś powędrowała wysoko do góry, a okulary spadł z nosa, odsłaniając oczy, które prawie wyszły z orbit.
- Oooo... na implatny Maryse! - jęknął, padając na podłogę obok Punka. - Skąd ty to masz?! - Miz zaciągnął się jeszcze raz, jeszcze potężniej, niż poprzednio. Punk chciał mu zabrać skręta, bo bał się, jak to się w takim tempie skończy, jednak Miz dzielnie bronił portorykańskiego skarbu. Punk nawet nie myślał w tym momencie co zrobiłyby ich żony, gdyby ich tak zobaczyły. W sumie nawet nie pamiętał już, gdzie jest teraz AJ.
- To nie moje, Ambrose'a - odparł, wydychając dym. - Maryse serio ma implanty? - spytał powolnie, wyobrażając sobie Maryse bez implantów.
- Nooo... totalnie... to pułapka, stary, nie daj się. Ja też się dałem na to nabrać... - odparł, już po trzecim machu. Oczy Mizanina powoli zaczęły robić się mętne.
Ciało Punka zaczęło coraz bardziej wylewać się od wewnątrz. Wszystko było takie ociężałe. A świat taki kolorowy i piękny...
- Eeee... AJ nie stawia pułapek... nawet tych na myszy. Jest w naturalna - odpowiedział Punk śmiejąc się głośno. Ta żarówka tak śmiesznie się paliła!
- Każda kobieta stawia pułapki, Punk. To ich domena. - Po czwartym zaciągnięciu się i Miz zaczął się śmiać. Śmiali się w tym samym czasie. Jakie to zabawne!
- Nie, AJ nie jest taka - mówił przez śmiech, czując, że za chwile padnie mu przepona. Miz w tym czasie zaczął polować w szafach Ambrose'a na słodycze. Znalazł nawet jedną czekoladę z orzechami, z której jednym gryzem odgryzł pół tabliczki. Ambrose na pewno nie będzie zły. Przecież to tylko czekolada.
- Taa... peeewnieee... Tylko, że ona.. miała już z dziesięciu facetów z rosteru, to nie świadczy o niej... - Miz zgubił słowo i nie dokończył wypowiedzi, upadając z kolan na plecy, lądując na jednej z walających się po podłodze koszul Ambrose'a. Punk w tym czasie postanowił zawalczyć z grawitacją, wstając powoli i z wielkimi oporami. Grawitacja nigdy nie była dla niego taka złośliwa. Pewnie miała zły dzień...
- Chcesz ty mówić, że ona jest puszczalska? - spytał, podchodząc z wielkim trudem do Mizanina, kładąc mu rękę na ramieniu. - Ale to twoja żona wygląda... jakby przyjechała z Tajlandii.
- Co ty chcesz od mojej żony?! - wybuchł Miz, wciąż się śmiejąc. - Moja przynajmniej nie całowała się ze wszystkimi facetami w okręgu kilometra.
Punk właśnie miał zamiar coś powiedzieć, kiedy oporne, uciążliwe myślenie przerwał mu donośmy głos Ambrose'a.
- Co tu się, do chuja, dzieje?! Punk, miałeś nikogo nie wpuszczać - Ambrose wyglądał na... zmartwionego. Ale czemu? Przecież tak fajnie się bawili...
- Hej, Shane, Shane! Zaczekaj! - zawołała Tara widząc oddalającego się powoli w stronę swojego biura Shane'a McMahona. Eveline stała obok swojej ciemnowłosej tagowej partnerki, zastanawiając się, na jak głupi pomysł Tara tym razem wpadła.
Prawie cały tydzień, kiedy byli zakwaterowani w hotelu spędziła na joggingu z Becky, raz na jakiś czas wychodząc na siłownię z Tarą. Przez te parę tygodni spędzonych w federacji, zdążyła odzwyczaić się od krzykliwego charakteru McTudy. Miała z tego powodu niemałe wyrzuty sumienia. Nie powinna była tak olewać Tary. Jakby nie było, przed brawurowym wtargnięciem do rosteru, ona i Tara były nierozłączne przez prawie dziesięć lat. Ale co Eve mogła poradzić na to, że w końcu znalazła bratnią duszę? Becky była niemal jej lustrzanym odbiciem, no, może trochę bardziej energicznym. A odpoczynek od wiecznych kłopotów związanych z Tarą należał jej się już dawno.
Choć Tara zdawała się od ostatnich dni być ciągle zajęta, Deery znała ją nie od dziś i wiedziała, że tak naprawdę dziewczyna nie miała co robić i tylko sprawiała pozory zapracowanej. Tara ostatnimi czasy żyła tylko tygodniówkami, nie zwracając uwagi na jej życie dziejące się pomiędzy nimi. To już dawno zaczęło martwić Eveline. Tara nie zawierała nowych znajomości, z nikim się nie spotykała. Tak, jakby te nieszczęsne Raw oraz SmackDown było jedynym, co w życiu miała. W sumie, może to i racja. W końcu jej rodzina się jej wyparła. A charakter i sposób bycia Tary skutecznie był w stanie odpychać nowopoznanych ludzi.
Choć nie można było powiedzieć, że Tara totalnie zamykała się na świat. Co może się wydać dziwne, przez ten tydzień w hotelu bardzo wiele wolnego czasu spędzała wraz z Enzo i Cassem, lecz pomimo ich ekstrawertyczności i chęci poznawania coraz to nowych ludzi, ona raczej trzymała się z tyłu.
Ta znajomość z resztą dalej Eveline zadziwiała. Tara stanowczo bardziej przeżywała ich noc w hotelu z chłopakami, może też dlatego, że sama nic nie pamiętała, w przeciwieństwie do Eve. Jednak teraz jakby już zapomniała o tym wszystkich, traktując Enzo i Cassa jak zwykłych kumpli. A Eve nawet nie wiedziała, czy słusznie. W końcu to, co wydarzyło się wtedy pomiędzy nią a Enzo w hotelu wciąż pozostawało tajemnicą i nią pozostanie.
- Co ty wyrabiasz? - syknęła Tarze do ucha, bojąc się, że jednak rozmowa kulturalnego dżentelmena takiego jak Shane z Tarą może się skończyć ich zwolnieniem. Nawet nie chciała myśleć o tym, jaką satysfakcje z tego miałaby Sasha.
W telewizji, prywatnie Eveline zawsze kibicowała Banks, zakochana w jej pasji do wrestlingu i marzeniach, które tak skrupulatnie spełniała. Teraz jednak, gdy znała całą federację od podszewki, Sasha znacząco zmalała w jej oczach. Nie rozmawiały ze sobą, Sasha nie była dla nich niemiła, nie starała się niczego udowodnić, ale jednak ukradkowe spojrzenia, wzrok który jakby wiecznie za nimi gonił był czymś bardzo nieprzyjemnym. Poza tym, nie było wątpliwości, że Sasha chce odebrać unikalną szansę Bloody Violence, na co Eve pozwolić nie mogła, co zresztą udowodniła ostatnio na SmackDown, pokonując ją po pinfallu.
- Wyjaśniam pewną sprawę - odparła Tara, a Eve wywinęła teatralnie oczyma. Boże, za co?
Eve postanowiła towarzyszyć przyjaciółce w rozmowie, w razie czego ratując je przed zerwaniem umowy. Strata pracy było ostatnim, czego teraz potrzebowała. Zaczynała już tęsknić za swoją rodziną. To było bardzo okropne uczucie. Eveline zawsze miała bardzo dobre stosunki ze swoją rodziną, która była dla niej wyjątkowo ważna. A teraz nie widziała ich już prawie miesiąc. Skype i inne tego typu programy nie oddawały jej całego kontaktu, jaki chciała uzyskać.
Do tego dochodził Roman. Pisał do niej. Często. A ona mu nie odpisywała. Uparcie trzymała swe palce daleko od klawiatury, gdy widziała wiadomości od niego. Chciał ją przeprosić. Eve jednak pamiętała Joela zbyt dobrze, żeby jeden zawód ze strony Romana był dla niej nieistotny.
Te wszystkie stresy i problemy nakładały się na siebie, oblewając ją zimnym potem. I temu wszystkiemu potrafiła wyjść na przeciw Becky i jej czekoladowe lody. Na szczęście cudowny metabolizm Eve pozwalał jej jeść tyle ile tylko chciała, nie tyjąc. W przeciwieństwie do Tary, która już po jednej gałce lodów musiała fundować sobie kurację stoma brzuszkami.
- Słucham, panno Apocalypse? - Eveline nigdy nie sądziła, że tak dwa różne słowa jak Panna i Apocalypse można złączyć w jedną całość. Słysząc jednak, jak idiotycznie brzmiał pseudonim Tary w połączeniu z tytułem grzecznościowym, aż chciało jej się nakrzyczeć na Shane'a, by nigdy więcej tego nie robił.
- Co miało znaczyć to wtargnięcie Banks w czasie naszego ostatniego promo? Nie byłyśmy na to przygotowane - zaczęła Tara, na razie potulnie. Shane odwrócił się w ich stronę, poprawiając swój i tak idealny krawat, przysłuchując się uważnie. W przeciwieństwie do swojej siostry, Shane zawsze starał się skupiać na problemach swoich pracowników, w czasie kiedy Steph wolała esemesowanie z Hunterem, niczym głupia nastolatka.
- Hmm... nie miałem pojęcia o tym, że Sasha Banks jest już w pełni gotowa by znów rywalizować w ringu po kontuzji. Musiała w takim razie zaplanować moja siostra. Stephanie nie dzieli się jednak ze mną swoimi decyzjami. Śmiem jednak twierdzić, że panna Banks miała pełne prawo wtrącić się w wasz konflikt z mistrzynią.
- Co? Jak to? Przecież to my się musiałyśmy z nią ostatnio użerać, a teraz wchodzi sobie taka Sasha i od razu wpycha się na nasze miejsce w kolejce do złota? - zbulwersowała się Tara, a Eveline pomodliła się w myślach za Shane'a. Świeć Panie nad jego duszą...
Shane spojrzał na zegar, jakby odliczając minuty do nadejścia pomocy ze strony kogokolwiek. Osaczony przez Tarę, zdążył zreflektować się już, że zbycie osoby takiej, jak Tara jest niemożliwe. Eve widząc jego błagalny wzrok próbowała odciągnąć Tarę, jednak nie zdołała tego zrobić.
Zza jednej z długich zasłon wyszła jednak Sasha. Biały, skórzany płaszcz odsłaniał jej ciekawego kroju stanik w galaktyczny wzór, a różowe włosy tym razem były idealnie wyprostowane. Na dłoniach szablonowo lśniły pierścionki z napisami Legit oraz Boss.
- Tak się składa, ty kędzierzawy awanturniku, że to wy wepchnęłyście się na moje miejsce w kolejce na moje miejsce po złoto, które należy się mi. - Ton Sashy był zawzięty, a wzrok wbity prosto w Tarę. Ochocho... trafiła kosa na kamień. Pomyślała Eve, patrząc jak dziewczyny mierzą się spojrzeniami.
- Niestety, muszę się tu zgodzić z panną Banks.
Słowa Shane'a nie zadziwiły Eveline. Sama gdzieś podświadomie wiedziała, że taka jest prawda. Ale Tara już tEvelineak miała, że nigdy nie chciała dostawać ochłapów. Zawsze musiała być tą oryginalną, limitowaną wersją, której nic nie podrobi.
- Co?! A z jakiej racji? - Tara skrzyżowała ręce na piersiach. Dzisiaj nie miały zabukowanej żadnej walki, dlatego znów została wyzwolona z jarzma okropnych strojów teamowych. Miała na sobie wysokie, czarne, zamszowe obcasy, podarte jeansy mające sprawiać efekt spłowiałych oraz swoją ulubioną, wyjątkowo obcisłą koszulkę z The Walking Dead, która, bądź co bądź, jeśli miałyby dziś wyjść na ring, byłaby niezłym lokowaniem produktu.
Eveline za to miała niepowtarzalną okazję pochwalić się swoją nową, klasyczną sukienką w kroju baby doll o pełnej, fioletowej barwie na której majaczyły kwiatowe wzory. W połączeniu z białymi, pięciocentymetrowymi szpileczkami, dawało to efekt nieziemsko długich nóg, czyli jedynego atutu, jaki, swoim zdaniem, Eveline posiadała.
- A z takiej, że zanim doznałam kontuzji, to ja byłam pretendentką do pasa Charlotte. Moja kontuzja nie trwała długo, a mimo to, zdążyłyście chamsko wepchnąć się na moje miejsce, o które tak długo walczyłam, praktycznie z ulicy. - Banks gestykulowała żywo, wymachując swoimi długimi palcami tuż przed twarzą Tary. To musi się źle skończyć. Ten dzień już nawet zaczął się nie tak jak powinien. W końcu widok Punka i Miza, rozpaczających sobie nawzajem na temat swoich okrutnych żon, to widok wyjątkowo niecodzienny.
- A no właśnie Sasha, doznałaś kontuzji. - Jak zawsze Eveline jako pierwsze zauważyła bogato zdobiony płaszcz Charlotte, a dopiero potem samą mistrzynię. - Na Extreme Rules cię z n i s z c z y ł a m. Nie podołałaś, kochanie. Tak samo nie zasługujesz na walkę ze mną na Battleground, jak te dwie znajdy.
- Nie zasługuję? To ja zabrałam ci pas mistrzyni kobiet NXT i zrobię to znów! - Banks rzuciła mistrzyni prowokujące spojrzenie.
- Znajdy?! Ja ci dam znajdy!
Eveline złapała Tarę za nadgarstki, by nie zrobiła nic głupszego niż samo wykłócanie się z szefem. Za uszkodzenie mistrza tuż przed galą PPV może im grozić nawet zawieszenie.
- Żabciu - Charlotte jakby specjalnie traktowała Bloody Violence jak powietrze. - Pokonała cię nawet ważąca dwadzieścia kilo, pracująca tu od dwóch tygodni dziewczyna. - Charlotte wskazała palcem na Eve.
- Coś w tym jest, panno Banks. W tamtym tygodni panna Crush pannę pokonała - wtrącił się w końcu Shane.
Banks postanowiła nic nie mówić. Sięgnęła jedynie pilota leżącego na jakimś ciężkim sprzęcie parę kroków od nich i kierując go w stronę wiszącego nieopodal telewizora nacisnęła parę klawiszy. Ich oczom ukazał się urywek z ostatniego meczu Sashy z Eveline. Dokładnie moment, w którym to Tara szarpie za liny, w czasie, gdy stoi na nich Banks, a różowowłosa z łoskotem uderza o ziemię. Eve zakryła twarz dłońmi. Nie miała pojęcia o interwencji Tary.
- Nieczysto. Pokonały mnie nieczysto. Tak potrafiłby każdy - Banks odłożyła z impetem pilot na brzeg telewizora.
- Co nie zmienia faktu, że... - Charlotte wyraźnie chciała znów zakpić z Sashy, wyglądało jednak na to, że doznała jakiegoś rodzaju olśnienia. - Że masz szansę na odkupienie. Chcesz udowodnić mi, że jesteś warta stanięcia ze mną w jednym ringu, pokaż mi to. Wygraj z tymi dwoma handicap match, a może zastanowię się czy nie dać ci szansy na Battleground.
- Przepraszam, panno Flair - Shane postanowił, że jest teraz potrzebny w dyskusji. - Ale to ja jestem pani szefem i to ja decyduję, z kim i kiedy będzie pani bronić mistrzostwa. I zadecydowałem. Na jutrzejszym SmackDown Sasha Banks zmierzy się przeciwko Bloody Violence w handicap matchu. Jeśli Sasha wygra, dostanie walkę o mistrzostwo na Battleground, jeśli przegra, mamy inną opcję na Battleground z udziałem Bloody Violence.
Po tych słowach opuścił backstage, zostawiając za sobą zszokowane kobiety. Tylko Tara nie stała jak zamurowana. W jej oczach zalśniły kurwiki. Niedobrze.
Seth siedział na kanapie naprzeciwko Sashy, spoglądąjąc na jej krwistoczerwone usta. Powoli, delikatnie rozcierał palcami skroń.
Ostatnio pozyskane infromacje sprawiały, że feud Sashy i Bloody Violence nabierał na sile, łącząc się z feudem jego i Ambrose'a. Nie ma co, R-Truth był genialnym informatorem.
W sumie cały roster uwielbiał za to R-Trutha. Gdy ktoś chciał się dowiedzieć jakichś nowinek ze świata swoich kolegów z pracy- szedł do niego. Truthie całodobowo robił za kamerę, obserwując uważnie wszystko co się działo. Wiele osób dziwiło się, jak to możliwe że wie nawet o sytuacjach dziejących się w dwóch różnych miejscach w tych samych momentach. Nikt jednak tego nie dociekał, bo większości było to na rękę.
I tak oto Seth znalazł haczyk na Ambrose'a, którego było mu trzeba. Ich feud nie był zbyt dynamiczny, a przecież miał być ścianą nośną całej lipcowej gali. Seth połączył więc przyjemne z porzytecznym i postanowił zarówno rozpędzić feud i zaleźć Ambrose'owi za skórę za te wszystkie nieprzyjemności, których doświadczał w jego osobie.
Teraz Seth miał jednak inny problem. Narwana Sasha, jak zawsze zrobiła to, na co miała ochotę, a nie to, co jest najlepsze dla biznesu. Seth westchnął ciężko. Jego erotyczna znajomość z Sasha ostatnio mocno przygasła. Może dlatego, że Sasha już kogoś miała? Setha to nie obchodziło. Teraz liczył się dla niego tylko biznes i to, by na zbliżającej się gali PPV federacja wyszła jak najbardziej korzystnie.
- No i po co to zrobiłaś? Musiałaś dać się sprowokować Charlotte i zgodzić się na ten handicap? - zapytał ze zrezygnowaniem i dużą dawką napastliwości.
- Miałam dać Charlotte satysfakcje i oddać rację, że nie jestem godna title shota? Nie ma mowy - odparła Banks przecząco kiwając długim, smukłym palcem.
- Miałaś się nie wtrącać. Mówiłem ci, że na dzisiejsze promo wyszykowałem coś, co zniszczy nie tylko Ambrose'a ale też te dwie!
Seth był Architektem. Wiedział, co robi. Długoterminowe plany były jego specjalnością. A Banks miała być po prostu kolejną osobą podążającą za jego słowami. Szkoda tylko, że sama Sasha nie do końca wyrażała do tego chęć.
- Ty mi nie rozkazujesz, Seth. To ja jestem tutaj szefem - odpowiedziała, wystawiając mu przed nos jeden ze swoich pierścionków.
Seth wciągnął mocno powietrze. Sasha niesamowicie go irytowała. Gdyby choć raz go posłuchała, obaj wyszliby na tym korzystnie. Ale nie! Skądże! Przecież ona jest Bossem i robi co jej się podoba. Gdyby nie ładna twarz i zgrabny tyłek, żadna erotyczna znajomość między nimi nie miałaby miejsca.
A mówiąc o erotycznych znajomościach, Seth nie próżnował. Odkąd kontakty z Banks pod tym względem się ochłodziły, przez jakiś czas był zmuszony zadowalać się ręką. Ale nie bez pomocy. Apetyczne zdjęcia półnagich fanek pozwoliły mu nie zwiędnąć przez ten czas. Ach, jakież te dziewczyny potrafiły być naiwne. Wystarczyło tylko, że raz Seth sypnął im jakimś komplementem, pochwalił idealne figury, a one były w stanie wysłać mu wszystko, o co tylko je poprosił. Teraz jednak Seth był bardziej ostrożny, wszelkie erotyczne znajomości z fankami prowadził z nieoficjalnych kont, przy okazji nie odpłacając im się żadnymi swoimi zdjęciami. Pamiętał jeszcze tę aferę z nagimi zdjęciami na portalach społecznościowych i, mimo iż nie miał czego się wstydzić, nie chciał tego powtarzać. Głównie z powodu pracy. WWE nie było przyjemnie nastawione do seks-afer. Gdyby drugi raz coś takiego mu się zdarzyło, mogliby go zawiesić.
Jego telefon zawibrował, ukazując mu kolejną fotkę od fanki pod nickiem Cathyxoxo2. Seth miał zamiar wykorzystać tę fotkę po zakończeniu dzisiejszego Raw, teraz jednak, przy Banks otwieranie takich wiadomości było stanowczo zbyt ryzykowne.
Jeszcze paręnaście minut temu, The New Day otworzyli show swoją walką z okolicznymi wrestlerami, by potem związkiem przyczynowo-skutkowym, przejść do brawlu z The Wyatt Family, od których Seth osobiście wolał trzymać się z daleka, uważając ich raczej za ludzi wyjątkowo obrzydzających. Potem jednak kamery transmitowały kłótnię Banks, Charlotte, Bloody Violence i Shane'a i wtedy plan Setha niemalże się posypał. Ale to nic, przecież ten handicap ostatecznie wiele nie znaczy. Teraz odbywała się zapchajdziura w formie Jacka Swaggera walczącego z Titusem O'Neilem. Gdy tylko walka się skończy, przyjdzie czas antenowy Setha. Czas szoków. Seth czuł, że ten odcinek Raw będzie dzięki jego występowi na długo zapamiętany.
Muzyka Swaggera zabrzmiała głośno w całej manhattańskiej arenie, kiedy to Jack zmusił Titusa do odklepania dźwignią na kostkę. Jako, że Swagger nigdy nie był traktowany poważnie, jego celebracja nie trwała długo. Seth spiął wszystkie mięśnie i spoglądając jeszcze raz na siebie w odbiciu jednej z szyb, wyszedł na rampę.
Jego muzyka była trochę zbyt dudniąca. Lubił ją, bo dawała mu charakter prawdziwego bad boy'a, ale była trochę zbyt... łupankowa. Gdy pierwszy raz ją usłyszał miał wrażenie, że chłopcy z CFO$ po prostu postanowili wyżyć się na biednej gitarze i perkusji i nagrać to wszystko na płytę.
Jak zawsze dostał niesamowity pop. Sam nie wiedział, czy powinien być z tego zadowolony. Był heelem, postacią negatywną i tak miała go odbierać publika. Tymczasem oni zdawali się go lubić. Mimo to, Triple postanowił na razie nie wszczynać żadnych zmian związanych z jego gimmickiem, bo jak sam twierdził, to chwilowa reakcja ludzi na jego powrót. Szkoda, że trwała już ponad miesiąc.
Seth stanął na ringu, starając się przybrać jak najbardziej napuszony wyraz twarzy. Chciał dać do zrozumienia wszystkim wokoło, że jest od nich ważniejszy, lepszy. W końcu był. Jako członek Dyrekcji, był równiejsi niż wszyscy równi.
- Dobra, dobra, cieszycie się, że mnie widzicie, zrozumiałem, ale teraz się zamknijcie, bo to mój czas antenowy - powiedział Seth, starając się wkurzyć nawet tych, którzy pojawili się tu w jego koszulkach, lub transparentach z napisem: Rollins na prezydenta lub Dajcie mi Rollinsa, albo dajcie mi śmierć. Seth wypatrzył nawet wielkie prześcieradło z napisem: Moja nietknięta wagina czeka na Setha Rollinsa! Gdyby nie fakt, że trzymająca go dziewczyna ważyła około stu pięćdziesięciu kilo i nawet z ringu, pomimo dzielących ich tłumów ludzi Seth był w stanie dostrzec jej wąs, może by i ją odszukał po show.
Widownia zawrzała, jakby nagle przypominając sobie, że Seth właśnie prowadzi feud z ich kochanym pupilkiem, Ambrose'em i nagle na jego widok cieszyli się już tylko ci nieliczni z jego transparentami i koszulkami. Tymczasem Rollins zauważył kątem oka, że Byron Saxton już kłóci się za stołkiem komentatorskim z JBL'em. Nie miał wątpliwości, że powodem ich kłótni był on sam.
- Jak sami wiecie, za kilka tygodni będę walczył z tą chodzącą kupą gówna, jaką jest Dean Ambrose. Choć sam nie wiem, czy mogę to w ogóle nazywać walką. Rezultat jest przecież z góry znany. Już raz wygrałem z Deanem i zrobię to jeszcze raz. - Widownia teraz wydała się już naprawdę wściekła. Obrazić Ambrose'a?! Jak tak można!? - Tak, tak, wiem, obraziłem waszego kochanego pokrzywdzonego Deano. Tylko powiedzcie mi, za co tak bardzo go kochacie? Za jego naiwność, że przez tyle lat wierzył, że dla mnie cokolwiek znaczy? Za jego ignorancję wobec wszelkiej wiedzy? A może zanik jakichkolwiek autorytetów? - Seth uśmiechnął się od ucha do ucha, wyciągając mały pilot z kieszeni marynarki, gotowy wymierzyć ostateczny cios.
Ten moment był dla niego niczym w zwolnionym tempie. Wyciągnął wysunął rękę na wprost i nacisnął klawisz uruchomienia wielkiego telebimu. Na ekranie na początku nic nie było widać, a następnie pojawiło się na nim ogromne zdjęcie. Zdjęcie ukazało się na każdym z telebimów, tak, że mógł oglądać je każdy w na sali.
Reakcja widowni była nie do opisania. Byli oni w takim szoku, że ich krzyki zdziwienie słuchać było chyba nawet na drugim końcu miasta, a zadziwienie malowało się na ich twarzach tak wyraźnie, jak to tylko było możliwe.
Zdjęcie zrobione z idealnego kadru ukazywało Deana Ambrose'a stojącego z wrednym uśmieszkiem w futrynie drzwi hotelowych jednego z pokoi. Nie byłoby w nim nic szokującego, gdyby nie to, że naprzeciwko niego, w samej bieliźnie stał nie kto inny, jak jeszcze niedawno zapoznana z widownią The Apocalypse, oddając Ambrose'owi wredny uśmieszek. Seth nie mógł być bardziej dumny z przejęcia tych zdjęć, choć R-Truth dużo kazał sobie za nie zapłacić. Ale było warto.
- Ha, ha... I co? Wasz cudowny mistrz, nie dość, że jest skończonym debilem, to jeszcze pedobearem mającym romanse z nowopoznanymi nastolatkami! Cudowna sprawa, co nie? - Seth zaśmiewał się w niebogłosy, kiedy zza backu wspierana muzyką Bloody Violence wyszła aż czerwona ze złości wyżej wspomniana dama.
Przez chwilę Rollins bał się, że dziewczyna biegnie tu, żeby się na niego rzucić, jednak metr od niego gwałtownie stanęła i wyrwała mu mikrofon z rąk.
- Ty szujo! - zawołała najpierw, nie zwracając uwagi na klaszczący jej tłum. Romans z Ambrose'em, to coś za co widownia będzie ją kochać, a pracodawcy nienawidzić. - Po pierwsze, mam dziewiętnaście lat, jestem pełnoletnia i mogę robić sobie co chcę i z kim chcę. A po drugie, naprawdę świetna robota, Rollins. Odkręciłeś jakieś zrobione w totalnie przypadkowej sytuacji zdjęcie i myślisz, że...
Seth zaśmiał się krótko, po czym przerwał dziewczynie.
- Hej, hej, hej, co ty właśnie powiedziałaś? - Seth nadstawił ucho z przerysowaniem. - Przypadkowej sytuacji? No, tak! Zapewne Ambrose przyszedł do ciebie spytać o cukier, a ty przecież z każdym witasz się w bieliźnie. Jak mogłem o tym nie pomyśleć!
- To był przypadek, debilu! Dean po prostu pomylił pokoje, a ja się przebierałam i myślałam, że to Zoe przyszła, bo zapomniała czegoś z pokoju, więc otworzyłam drzwi w samej bieliźnie. - Apocalypse dzielnie się broniła. I nawet, jeśli jej wersja wydarzeń była prawdziwa, to i tak była na przegranej pozycji, bo brzmiało to tak niewiarygodnie, że nie było mowy, by ktoś uznał jej słowa za prawdę.
- Zdajesz sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmi? - Seth jeszcze raz wybuchł prześmiewczym chichotem. - Teraz już wiemy, skąd u ciebie ta agresja, jak się daje dupy Ambrose'owi, to widać tak...
Seth nie zdołał dokończyć bo jego policzek przeszył ból. Tara, jak zwykle swą delikatnością papieru ściernego musiała pochwalić się i teraz. Zamiast wymierzyć Sethowi zwykły policzek z klasą, postanowił po prostu uderzyć go pięścią w twarz. Jej finezja po prostu Rollinsa wzruszała.
Mimo to Setha ten wybuch wkurzył. Żadna kobieta nie ma prawa podnieść ręki na tak żywą zajebistość, jaką był Seth Rollins! Seth niebezpiecznie zbliżył się do dziewczyny, i już miał oddać jej uderzenie, kiedy głośna muzyka Ambrose'a wywołała szał na widowni. Wszyscy gwizdali, wołali, wręcz wyli, widząc Deana i Apocalypse razem w ringu.
Dean nie powiedział jednak, w przeciwieństwie do Tary nic. Widać wolał stosować się do zasady, iż niewinny się nie tłumaczy. A może po prostu nie chciało mu się sprostowywać? Albo po prostu te plotki o jego romansie z Tarą były prawdziwe.
Ambrose odrzucił podarowany mu po drodze mikrofon i z całej siły wjechał w Setha z byka, zarzucając go serią niecelowanych uderzeń. Seth starał się zrzucić z siebie Ambrose'a, ale nie był w stanie tego zrobić. Ambrose za mocno przykuwał go do podłoża.
Trwało to kilka minut i pewnie kilka złamanych chrząstek w nosie Rollinsa, zanim na arenę wtargnęła rozdygotana Stephanie i wraz z ochroniarzami u boku próbowała rozdzielić dawnych Tarczowników. Apocalypse po chwili również się do tego dołączyła, ile tylko umiejąc starała się uspokoić Ambrose'a, jednak na próżno. Dopiero trójka ochroniarzy zdołała powstrzymać Deana i jego furię, i na plecach, w akompaniamencie głośnych oszczerstw ze strony Ambrose'a, wynieść go z hali.
Tymczasem, gdy kamery przestały ich nagrywać, a WWE Network zdecydowało o przerwie reklamowej, Tara pochyliła się nad przeglądanym przez medyka Sethem i szepnęła mu do ucha.
- Kiedyś się zemszczę, Rollins. Jeszcze nie teraz, nie dziś, nie w tym miesiącu, może nie w tym roku, ale pożałujesz tego. Przysięgam.
--*--
Hej, gwiazdeczki wy moje!
Obiecałam, że dodam rozdział wczoraj, wiem, ale mały sparing z moim trenerem z mma sprawił, ze cały dzień musiałam radzić sobie krwawiacym nosem, i trochę wybiło mnie to z rytmu :P Tak, wasza Sleepka jest nienormalna i leje się z trzydziestoletnimi facetami. Może kiedyś będę się lać z Deanem?
A propos Deana, ostatnio mocno was zarzucam tym shipem Dean&Tara. Chyba to nawet jakoś nazwę. Może Dara? To śmiesznie brzmi. W każdym razie, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. Jeśli chcecie, obetnę o połowę te shipowe sceny.
Chcieliście Brooksów? To macie. Zapewniam was, że ta sytuacja z Mizem, nie była zapychaczem i wątek Miza i Punka będzie kontynuowany w dalszych rozdziałach. Mam nadzieję, że podoba wam się ten pomysł, bo ostatnio, po No Mercy jestem po prostu zakochana w mic skillu Miza. To jest po prostu geniusz! Kocham go. Chociaż Dolphie z pasem też dobre :P Potrzeba mu było odbudowy.
Co ja tu jeszcze mogę powiedzieć... strasznie nie podoba mi się ten rozdział.Wydaje mi się, że strasznie chaotycznie jest napisany. Masakra. Następnym razem bardziej się postaram, obiecuję. W ogóle, bądźcie ze mnie dumni, bo piszę to opowiadanie od czerwca, napisałam już trzynaście rozdziałów i wciąż mam stuprocentową, fruwającą wenę, by dalej tworzyć.
Tak swoją drogą, to jeszcze góra trzy rozdziały do Battleground, a potem to co stanie się z Tarą, będzie dla was tak szokujące, że, nie chcę się tu przeceniać, ale nigdy się tego nie domyślicie. Ale możecie strzelać.
Dałam wam tu trochę inną twarz Setha. No, bądź co bądź, zrobiłam tu z niego konkretnego skurwiela, gdy zorientowałam się, że brakuje w tym opku dobrego heela. Uch, aż sie smutno robi na myśl, że jeszcze ze trzy dobre rozdziały bez Romka :( Co ja mu zrobiłam?
No i ostatnie, zachęcam dalej do obstawiania w zakładce Battleground i zapraszam na mojego snapa i inne media społecznościowe, które podane macie w zakładce Creative Director. Lubię mieć kontakt z ludźmi, którzy czytają moje wypociny.
Na koniec bardzo dziękuję wszystkim czytającym. Zaczynając to opowiadanie, pod pierwszymi postami miałam do dwóch komentarzy, a teraz prawie pod każdym mam ponad dziesięć. Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Sleepka :P
PS: na kolejny rozdział daję sobie trochę więcej czasu, więc spodziewajcie się go nie prędzej, niż po Hell in A Cell. Btw. #TeamRoman #TeamRollins #TeamSasha!
Jeszcze pierwsza!*0*
OdpowiedzUsuńDara jest boskie! Kupuję!
Rollins jest dobrym skurwielem ;)
Ach z Miza jest niezła żmija, ale to dobrze. Trzeba kogoś takiego. Podziwiam jego spryt.
Na Twoja konta chętnie wejdę. Tylko nie mam snapa... I niczego innego poza fb, więc poznałabyś moją sekretną torzsamość!
Brooksowie są genialni! Ach, miło się o nich czyta.
Ten pomysł z Sashą jest super! Jedyny dobry pomysł Charlotte!
Nie wiem kogo lubię bardziej: Pannę Apocalypse (pękłam :D ) czy Zoe Crush. Przyzwyczajam się do ksywek. Ale chyba jednak przewaga Tary
Po 13 rozdziałach nadal masz wenę? O rany! Ja mam 9 i już gaśnie. Co za beznadzieja.
No to żeby jeszcze lepiej Ci się pisało wysyłam wkłady do tego pasa co Ci ostatnio podesłałam. Przytulaski xoxo!
Ps. O co chodzi z tą Kokosową Wróżką?
UsuńOj, Dary moim zdaniem jest za dużo. Za parę rozdziałów wróci Romline i równowaga znów będzie niezachwiana.
UsuńMiz musi tu być! Od No Mercy po prostu gościa kocham!
Brooksów teraz będzie dużo, bo są niezłym zapychaczem, a Miz będzie stałą częścią ich wątku. Tak gdzieś do Hell in a Cell będzie przy nich trwać.
Panna Apocalypse... hmmm... mogę tylko powiedzieć, że to, co stanie się z nią po drafcie to sztos. Na pewno się nikt nie domyśla :p
Mam wenę, ale gorzej z czasem :p teraz długi weekend to nadrobię trochę. Dzięki za tę energię, bo już mi się pas rozładowywał.
Koksowa Wróżka wzięła się stąd, że chodząc na MMA i siłownię jestem najsilniejsza w klasie, co wyszło przy rzucaniu piłką lekarską (8 metrów, można lepiej :/) a pare dni potem koleżanka znalazła gif z The Rockiem w sukience, nazwali go wtedy Koksową Wróżką i wstawiła to na grupę klasy z dopiskiem, że to specjalnie dla mnie. Od tego czasu jestem Koksową Wróżką :)
Boże, ten gif. Tak.
OdpowiedzUsuń