Strony

sobota, 9 lipca 2016

004. Hidden Dragon.

   
Eveline strzepnęła z siebie resztki niepewności, biorąc parę głębokich oddechów.Nie było czasu na niepewność, nie teraz, kiedy stały przed Allstate Arena.
   Ale, czy to jej wina, że to wszystko takie było? Takie... beznadziejne? Szczerze mówiąc, nie miała ochoty wracać do tego hotelu. Sama perspektywa zobaczenia dziś Big Cassa na gali sprawiała, że robiło jej się niedobrze. Zapewne wiele dziewczyn chciałoby być na jej miejscu, ale jej w ogóle się to nie podobało. Nie była taką dziewczyną. Poza tym... dopiero co zerwała z Joelem. To nie był czas na takie przygody. Choć dla niej taki czas nigdy nie istniał. Big Cass namówił ją do czegoś, czego nigdy nie powinna była robić. Czuła się teraz winna.
   Mimowolnie wróciła wspomnieniami do dzisiejszego poranka.
   
   Słońce świeciło mocno przez chmury, oświetlając niemiłosiernie cały pokój. Eveline nie miała pojęcia, która jest godzina, lecz wiedziała, że za wczesna, by już wstawać. Poza tym, było jej tak wygodnie. Zanim jej świadomość zdążyła powrócić w całości, znów zasnęła.
   Obudził ją nagły podskok materaca, jakby trzęsienie ziemi nawiedziło jej łóżko. To wybudziło Eveline z sennej nieświadomości niemal natychmiast. Dziewczyna otworzyła szeroko swe jasnobrązowe oczy i pierwszym, co ujrzała, było wielkie, niemal nagie cielsko spoczywającej w zgonowej pozycji tuż obok niej. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Pierwszy raz poczuła, że jeden wyraz może wyrażać więcej niż tysiąc słów.
   Leżący obok mężczyzna był ogromny. Naprawdę ogromny. Miał sporo ponad dwa metry. Długie, blond włosy rozsypane w nieładzie na plecach. 
   Nie chcąc zbyt długo spoglądać na mężczyznę, Eveline rozejrzała się po miejscu, w którym się znajdowała. Ewidentnie hotel. Czyżby była aż tak kokieteryjna wczorajszej nocy, że jej kompan zdecydował się dla niej wykupić pokoju w tak drogim hotelu? Było to bardzo możliwe. Pod wpływem nawet najmniejszej dawki alkoholu z Eveline wychodziła jej prawdziwa natura, której tak bardzo się wstydziła.
   Nagle poczuła ruch. Wielkie łapsko mężczyzny przez sen osunęło się na jej udo. A jego twarz obróciła się tak, że w końcu mogła ją dostrzec. I gdy tak nagle zobaczyła twarz Colina Cassady'ego, wszystkie wspomnienia wróciły. Nie wypiła tak dużo. Pamiętała każdy szczegół. 
   I z przerażenia aż krzyknęła.
   
   No tak. Nie było co się dłużej oszukiwać i strugać z siebie dziewicy. Eveline nie przyznała się do tego nigdy przed Tarą i nie sądziła, by kiedykolwiek miała ku temu odwagę, ale... pamiętała wszystko z tamtej nocy. W przeciwieństwie do Tary, ona wypiła tylko jednego drinka.
   Najgorsze było to, że tej nocy, gdy balowała z Big Cassem miała pełną świadomość tego, co robi, w przeciwieństwie do w sztok upitych Tary i Enzo w pokoju hotelowym. I Cass również nie był nawet trochę podchmielony. Na tak wielkiego mężczyznę dwa małe drinki nie podziałały nawet trochę.
   Najgorsze było to, że pomimo początkowego, rannego zdegustowania swoim zachowaniem, teraz, mimo iż próbowała sobie wmówić, że jest inaczej, było jej dobrze. Zdegustowanie pochodziło jednak stąd, że nie zapanowała nad Tarą. Było jej dobrze z tym faktem. Czuła się wolna i w pełni niezależna, a wczorajszą noc wspominała z przyjemnością. Chicago pokazało jej część jej natury, której sama nie znała. Przełamało w niej grzeczną dziewczynkę. Czuła się cudownie na duchu z tym, że to zrobiła. Że w końcu zaszalała, popełniła z własnej woli, nie z powinności podążania za Tarą jakąś głupotę. A Tara... Eveline chciała dobrze, kiedy to razem z Cassem w Titatron wepchnęli na siebie Enzo i Tarę. 
   Gdzieś w głębi siebie Eveline była nawet z siebie dumna. Koniec oszukiwania się, Eve, chciałaś tego od samego początku. Chciałaś w końcu zostawić Tarę samą. I to było prawdą.
    
   Eveline stała przy barze, ze wstydem w oczach przyglądając się tańczącej niedaleko Tarze. Dziewczyna była już mocno podpita w czasie, kiedy Eve sączyła dopiero swój pierwszy drink. Wyginała się jak szalona na parkiecie w towarzystwie jakichś blondwłosych bliźniaków. A Eve wiedziała, że jej zadaniem jest stać i patrzeć, by nie zrobiła sobie krzywdy. Wygląda na to, że zostałam nastoletnią matką. Pomyślała ze zrezygnowaniem, upijając mały łyk niebieskiego, słodkiego drinka z kieliszka. Postanowiła wypić go jak najwolniej, gdy spojrzała na barowy cennik. Jeśli chciałaby się tu upić, zbankrutowałaby. 
   Nie miała co liczyć dziś na jakąś przedniejszą zabawę. Takie imprezy nie były w jej stylu. Zdecydowanie wolała domówki w ciasnym gronie znajomych. Nie mówiąc już o braku funduszy na ewentualnie upicie się, czy fakt obowiązku pilnowania Tary, by ta nie zrobiła nic głupiego, jak na przykład wytatuowanie sobie wizerunku Donalda Trumpa na brzuchu, albo rozpoczęcie obrządku rytualnego zarzynania zwierząt. Alkohol zazwyczaj uruchamiał w Tarze ukrytego Marylina Mansona. Tara nigdy nie poznała swojego ojca i Eveline zwykła żartować, że to właśnie Manson nim jest. Gdyby nawet okazało się to prawdą, Tara byłaby z tego faktu bardzo zadowolona. 
   - Jedną Krwawą Mary, poproszę - usłyszała blisko siebie męski głos. Ze znudzeniem odwróciła wzrok, by spojrzeć na zamawiającego. Z nudów postanowiła nawet przyglądać się innym bawiącym.
   Niemożliwe. Ledwo zdążyła ugryźć się w język, zanim powiedziała to na głos. Big Cass we własnej osobie! Cóż za niebywałe spotkanie. Ha! Tara jej nie uwierzy. I chyba wyrwie sobie wątrobę, jak dowie się, że była tak pijana, że to ominęła. 
   Eveline postanowiła jednak uszanować prywatność chłopaka i nie zdradzać się z tym, że go zna, lub, że nawet go nie zauważyła.
   - Hej, nie widziałaś tu może niskiego, ubranego w panterkę gościa z dziwną, blond fryzurą? Mógł wyglądać trochę jakby wybiegł z jakiegoś przytułku dla bezdomnych hip-hopowców. - Wzrok Cassa padł na Eveline.
   Czy on mówi o Enzo? Zapytała siebie, a uśmiech sam wykwitł na jej ustach. 
   - Eee... - zaczęła, szybko szukając wzrokiem Tarę, bojąc się, że przez krótką chwilę skupienia wzroku na Cassadym, gdzieś ją zgubi. Zamiast jej zauważyła jednak niskiego faceta, w panterkowych sindbadkach, fryzurze jak od pijanego fryzjera, skaczącego gdzieś obok konsoli DJ-a, krzyczącego wokoło tak niewyraźnym, upitym głosem, że Eve nawet nie zdołała go zrozumieć. Jego taniec przypominał trochę padaczkę połączoną z salsą. - Tam. - wskazała palcem Enzo Amore.
   Cass wypuścił powietrze z płuc ze świstem. Na jego twarzy, której teraz przyglądała się blondynka widać było ulgę. W realnym życiu miał ładniejszą twarz niż w telewizji, choć dalej nie dało się go nazwać specjalnie urodziwym. Ale miał coś co przykuło uwagę Eveline natychmiastowo. Jego oczy... były... były identyczne, jak oczy Joela. Nie chcę być z taką cnotką jak ty... słowa byłego chłopaka znów zaatakowały jej mózg. Ale nigdy więcej nie pozwoli się tak traktować. 
   I nagle, jakby w przeciągu sekundy cały jej mały, kruchy, szklany światek rozbił się na miliony małych kawałków. Coś kazało jej iść choć raz na spontan. Choć raz przestać być tą rozsądną. I patrząc tak na Cassady'ego, w głowie miała tylko jedną myśl. Ma rację. Nie jestem matką Tary, niech radzi sobie sama.
   - Też robisz za niańkę? - zagaiła od niechcenia, dostrzegając Tarę paręnaście metrów dalej, na parkiecie.
   - Że co? - Cass wydał się nieco zbity z tropu tym pytaniem. Pokapował się dopiero, gdy Eveline ostentacyjnie wskazała głową na wysuwającego do DJ-a mocno niecenzuralne argumenty, na temat jego umiejętności doboru muzyki, Enzo. - Ach, to. - Chłopak westchnął, po czym usiadł obok Eveline na krzesło barowe. - Mam już dość tego idioty. Zazwyczaj chodzimy na inne imprezy, bo ja też lubię poszaleć, ale dzisiaj... mamy jutro pewne ważne... sprawy. Nie może wyglądać jak imprezowy trup. Choć przyznam, ze jak tak na niego patrzę, to też bym się chętnie upił.
   Ważne sprawy? Dziwne było dla Eveline to, czemu Cass nie nazywał rzeczy po imieniu.
   - To jednak masz trochę lepszą sytuację - zaśmiała się Eveline. - Ja muszę jej tak pilnować za każdym razem - powiedziała ze zrezygnowaniem, wskazując palcem na tańczącą na podwyższeniu Tarę.
   - To rzeczywiście przekichane. - Cass nie silił się na bardziej finezyjny komentarz. - Tak w ogóle to mam na imię William. Ale mów mi Bill.
   Przedstawił mi się prawdziwym imieniem. Zorientowała się Eveline. Była bystrą dziewczynką i wiedziała, co to znaczy. Cass myślał, że blondynka go nie rozpoznaje i chciał pozostać anonimowy. 
   - Eveline - przedstawiła się dziewczyna, podając Cassowi rękę. 
   Nastąpiło kilka sekund ciszy, zanim Cass zabrał głos.
   - Czemu, tak właściwie? - wyleciał ni z tego, ni z owego.
   - Co czemu?
   - Czemu, tak właściwie musisz jej pilnować? Co by się stało, gdybyś przestała? Gdybyś raz sobie odpuściła, to co? Wysadziła by świat? - To pytanie było mocne, ale... bardzo Eveline potrzebne, by otrzeźwieć.
   - W sumie... to nie wiem. Tak po prostu zawsze było - odpowiedziała, sama wstydząc się swojej głupoty.
   Cass coś jej uświadomił tym pytaniem. Eveline była przyjaciółką Tary, a nie jej matką. Co jeśli raz i ona da się ponieść i zacznie w końcu korzystać z młodości? Jeśli raz powie nie samokontroli i zachowa się jak zwykła nastolatka? W końcu ona też miała dziewiętnaście lat i ten stan długo nie potrwa. Powinna korzystać z młodości, póki jeszcze może.
   - No właśnie, więc po co Ci to? Zabaw się - doradził, uśmiechając się przyjaźnie. Zabawne było to, że nawet siedząc na krześle barowym, był od niej wyższy.
   - Dobra, ale tylko pod warunkiem, że ty też się zabawisz - odparła, rozpuszczając włosy z kitka i uśmiechając się zadziornie do wielkoluda. Czuła, że tego właśnie jej brakowało. Szaleństwa. 
   - Ja? Ale... hmm... on...- wymigiwał się spoglądając niepewnie na Enzo. Eveline wpadł wtedy do głowy pewien pomysł.
   - Napchnijmy ich na siebie - rzuciła, wskazując na Enzo i Tarę. - Jeśli przyjdzie nam ich rano szukać, znajdziemy ich wtedy w jednym miejscu.
   Przez chwilę nie była pewna, czy Cass na to pójdzie. Jednak gdy jego twarz przeszedł szelmowski uśmieszek, wiedziała, że dał się namówić.

   Tak to było. Pamiętała to dokładnie. Cieszyła się. 
   Nieświadoma nawet tego, że szeroko się uśmiecha, stała dalej w wielkiej kolejce do bramek na Allstate Arena.
   - Co ty nagle taka szczęśliwa?- zdziwiła się Tara, a jej lewa brew zjechała w dół. Tara nie wyglądała na szczęśliwą. Może dlatego, że miała wyrzuty sumienia i za siebie i za Eveline. Mimo to, Eve nie uważała za dobry pomysł mówić jej, że wszystko pamięta i zawsze miała świadomość tego, co robi. Tara pewnie chciałaby wtedy usłyszeć od niej, co ona tej nocy robiła, a Eveline nie chciała psuć jej tą informacją tego pięknego wieczoru. 
   Wspominając to wszystko jeszcze raz, totalnie wyzbyła się wszystkich złych uczuć do siebie, tego wieczoru, czy nawet do Big Cassa. Oboje zrobili to, co chcieli i nie mieli czego żałować, bo ta noc niewątpliwie dostarczyła im wielu wrażeń. Poza tym, kiedyś będzie mogła się chwalić wnukom, że balowała z Big Cassem. Oczywiście, kiedy będą już starsze.
   - A nic. Rozśmieszyła mnie po prostu cała ta sytuacja - odparła, zgodnie z prawdą. Jej poranne przerażenie przerodziło się w zadowolenie, ale jak teraz patrzy na to z boku, to zachowała się niebywale zabawnie. Choć czuła się troszkę speszona tym, że tak destrukcyjnie obudziła Colina. 
   W sumie perspektywa powrotu do tego hotelu, choć na chwile, napawała ją entuzjazmem. Fajnie byłoby jakoś normalnie pożegnać się z Cassem i przeprosić za pobudkę. A potem jakby nigdy nic wrócić do swego nudnego życia w Detroit. Ale przynajmniej na chwilę wyrwała się z rutyny, a to się liczy!
   - Tak ot? Przed chwilą byłaś nią mega zdołowana! - Tarze wyraźnie nie odpowiadała tak huśtawka nastrojów koleżanki. 
   Tara zawsze była raczej prostą dziewczyną i zrozumienie pokrętnych ścieżek myślenia Deery był dla niej niemal niemożliwe. Joel często wyśmiewał się z Tary, mówiąc że jest jak facet, w skórze kobiety, lub że jest nawet bardziej męska od Kapitana Ameryki. Na pewno ma większe jaja od ciebie, tchórzu. Nie było dla Eve zagadką to, czemu Joel z nią zerwał. Bo bał się poważnego związku. 
   - Oj, daj spokój. Trzeba czerpać frajdę z takich chwil. Normalnie nawet nigdy byś nie poznała Enzo Amore - powiedziała dziewczynie z szerokim uśmiechem. Tara nie podzielała jej entuzjazmu.
   Eveline zauważyła, że mimo chęci rozruszania dziewczyny, Tara była dziś kłębkiem nerwów nie zdolnym do jakiejkolwiek współpracy. Była poirytowana od samego rana i każdy luźny komentarz odbierała jako atak. Eve była zdania, że po prostu potrzebowała seksu, albo bijatyki. To było bardzo możliwe, bo ze swoim chłopakiem, Tomem, Tara zerwała zaraz po pierwszym razie. I tak od dwóch lat była sama. 
   Eveline w sumie nie wiedziała, czy Tarze pasuje ta samotność, czy może raczej wolałaby kogoś mieć. Tara, jeśli chodzi o kwestie uczuciowe była dla Eveline enigmą. Nigdy nie była zbyt... wylewna i Tomowi okazywała czułość (i to bardzo względną) tylko, gdy byli sami. Poza tym Tara w ogóle nie potrafiła być z nikim szczera w uczuciach i blondynka miała wrażenie, że przyjaciółka nawet po tych dziewięciu latach przyjaźni nie była z nią do końca szczera.
   W końcu udało im się przedrzeć przez tłum i dotrzeć do bramek. Tam dwóch, wysokich osiłków skasowało im bilety i wpuściło do środka.
   Eve jeszcze nigdy nie widziała tak wielkiej hali. Była naprawdę ogromna, wielkości połowy jej blokowiska. A sam ring i droga do niego... poezja. Ring z Penumbry wydawał się przy tym tanią zabaweczką. Widząc tą cudowną, amortyzującą matę, Tara aż miała ochotę się na nią rzucić. Nie miała co liczyć na taką matę kiedykolwiek w dojo Linney'a. Stary trener starał się jak mógł, ale nikt nie inwestował w detroitski wrestling. A od starej, pozdzieranej maty w sali ćwiczeń Eveline nieraz wracała do domu totalnie obolała. Wielkie telebimy oświetlane były milionami ledowych diod. Wcześniej Eveline nawet nie zwracała na to uwagi, ale teraz nagle zauważyła, jak bardzo wykwalifikowanych specjalistów pirotechników musi zatrudniać Vince McMahon, by to wszystko wyglądało tak perfekcyjnie. 
   Eveline nie wiedziała skąd, ale przez gwar widowni silnym dźwiękiem przebijała się piosenka wejściowa do Monday Night Raw. A dźwięk był tak czysty, że żaden klub nie mógł się z tym równać. 
   Razem z Tarą zajęły swoje miejsca na składanych krzesełkach tuż pod barierką przy ring. Przy dobrym szczęściu, może uda im się złapać koszulkę Ceny, albo okulary Cesaro. Tara tak mówiła, gdy po ostatniej bijatyce w Penumbrze przyglądała się uważnie biletom. 
   - Możesz uwierzyć, że tu jesteśmy?! - Na widok tego wszystkiego, stary entuzjazm Tary powrócił. Eveline ulżyło na widok uśmiechniętej buzi przyjaciółki. Nie zniosłaby, gdyby całą tą galę, Tara była taka nieznośna. To prawdopodobnie jedyny moment w ich życiu, kiedy będą mogły na żywo podziwiać Cenę lub Dolpha Zigglera. 
   Poza tym, nie po to Eveline dała sobie obić mordę w Penumbrze, żeby teraz stracić ten wieczór przez fochy McTudy.
   - Też ciężko mi w to uwierzyć. - przyznała, dalej oczarowana perfekcyjnym oświetleniem. - Byłoby super kiedyś tu walczyć, co nie? - zapytała, wyobrażając sobie, jaką przyjemnością musi być każdy jeden drop kick na tym wielkim ringu. I jak cudownie jest iść i słyszeć wokoło krzyki fanów. W Detroit nigdy nie zazna czegoś takiego. Ale, jak szczęście jej dopomoże, to możliwe, że już niedługo uda jej się dostać do Dragon's Gate. Z Tarą było gorzej. Miała ogromny talent i pasję, ale rodzice nigdy nie pozwoliliby jej iść dalej w tym kierunku. Wrestling był dla nich złem wcielonym.
   Rozległy się dźwięki muzyki wejściowej i pierwsze gwiazdy zaczęły próby wejść. Raw miało zacząć się dopiero za półtorej godziny, więc teraz był dla wszystkich wrestlerów czas na przyzwyczajenie się do nowej areny i poćwiczenie drogi do ringu. 
    Najpierw przechodzili R-Truth z Goldustem. Eveline doszła do wniosku, że moc telewizji jest niebywała, bo solówki R-Trutha na żywo, były wręcz zbrodnią przeciwko rapowi. Potem Sami Zayn, jak zawsze pozytywny z głupią czapeczką na głowie. Eve oglądała to wszystko z zapartym tchem mimo iż walki nawet się jeszcze nie zaczęły. Cały ten klimat przemawiał do niej. Wciągał ją. To było coś naprawdę wielkiego i Eve oddałaby wszystko by za kilka lat być tego częścią. Będę. Zapowiedziała sobie w duchu, oglądając wejście Becky Lynch. Będę.
   Nagle rozległa się muzyka, którą od kilku minut najbardziej miała nadzieję dziś usłyszeć. Włoski klimat i panterka wokoło. To aż było bolesne. Ale weszli na scenę. Enzo Amore tym swoim śmiesznym krokiem, a za nim nowy kolega Eve, Cass. 
   Kolejne wspomnienie napadło ją gdy tak patrzyła na siedmiostopowego olbrzyma.

   - Mówiłam, że nic z tego naszego szaleństwa - westchnęła Eveline, niosąc po korytarzu hotelowym na barana ledwie żywą Tarę. Obok niej z równie niezadowoloną miną szedł Big Cass, wspierając swoim ciałem snującego się obok Enzo. Enzo, o ile to możliwe, wyglądał jeszcze gorzej od Tary, co jakiś czas podśpiewując sobie: The time is now, co w jego wykonaniu brzmiało trochę jak zdychający na szosie kocur. Jego głos ranił Eveline uszy. Sytuacja przybrała jeszcze gorszy obrót, gdy do stęków Enzo dołączyła Tara.
   - Nie przewidziałem, że nas przez nich wyrzucą z klubu - przyznał Cass, po czym zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu klucza do pokoju. Enzo wyśliznął się z niedźwiedziego uścisku jego lewej ręki i padł na hotelową wykładzinę. Cass tylko westchnął, nie przestając przeszukiwać spodni. 
   Enzo jednak okazał się prawdziwym mężczyzną i wspierając się o trzymaną w dłoni butelkę piwa chwiejnym krokiem podniósł się. Eveline jakoś nie mogła się przekonać, żeby mówić na tego czubka Eric, tak, jak przedstawił jej go Cass. Musiała jednak przyznać, że nie dużo różnił się od tego, jak zachowywał się na ringu. Był nienormalny. Doszła do tego wniosku już wcześniej, ale teraz, kiedy ściągnął z jej pleców Tarę i zaczął tańczyć z nią macarenę na środku korytarza, doszła do wniosku, że to już przesada. Albo Enzo z natury miał coś nie po kolei, albo robi sobie codzienne kąpiele w ekstrakcie z LSD. 
    Eveline aż skrzywiła się na myśl o tym, co zostałoby z Detroit, gdyby to Enzo był najlepszym przyjacielem Tary. 
    W końcu Cassowi udało się uporać z zamkiem do drzwi, co zaskutkowało wepchnięciem do pokoju Tary i Enzo. 
   - To co teraz robimy? - zapytała Eve patrząc na dwa przyszłe imprezowe zwłoki. Cass spojrzał na nią z rozterką. Też nie do końca wiedział. Na pewno nie spodziewał się takiej sytuacji. Ostatecznie Tara nie wyglądała na dziewczynę będącą w stanie wypić cysternę wódki i... będącą jeszcze w stanie rozwalić cały klub. Niepozorność Tary zgubiła Cassa, który liczył chyba na pozbycie się Enza na czas tej nocy. A teraz sprowadził sobie na głowę jeszcze Tarę.
   - Hmm... nie sądzę, żeby Enzo dał sobie teraz wyrwać swoją nową koleżankę - zauważył Cass, spoglądając na Tarę i Enzo bawiących się w rodeo. - Więc chyba będzie musiała zostać.
   - Zostać?! Ale jak to?! - perspektywa przeżycia nocy w Chicago zupełnie samej, przerażała Eveline. Przyjechała tu z Tarą i nie godziła się na podział. Nawet jakby miała wyrywać ją Enzo siłą, zrobi to.
   - Spokojnie, jak chcesz, też możesz tu zostać. - Co za typ! Eveline posłała mu wściekłe spojrzenie. Jak mógł w ogóle sądzić, że ona... - Ehh... nie chodziło mi o to, okej? będę spać na podłodze. Po prostu jak mu ją teraz zabierzemy, to całą noc będzie się darł. A ja chcę dziś pospać choć trochę. 
   - Dobra, niech Ci będzie.- Eve chciała, by zabrzmiało to jak łaska, ale tak naprawdę nie miała się gdzie podziać.
   - W takim razie chodź na dół. Do recepcji. Musimy poinformować sprzątaczki, by nie przychodziły do nas rano.
   Jak powiedzieli, tak zrobili. Zamknęli szczelnie drzwi, by Tara i Enzo nie zdołali uciec i poszli ku recepcji. Sam zjazd windą na sam dół zajął im kilka minut. Nie mówiąc już o znalezieniu recepcji. Niestety, jak na złość, recepcja była chwilowo pusta. Eveline zaczęła się już denerwować, ale Cass wszelkimi siłami starał się ją uspokoić. Jedyne o czym dziś marzyła, to o pójściu spać. Straszliwie bolały ją plecy. Droga z klubu do hotelu z Tarą na plecach zaczęła jej doskwierać.  
   Jakież było ich zdziwienie, gdy, po powrocie do pokoju zastali widok zgoła inny, niźli się spodziewali. 
   Na środku łóżka, w dziwnych pozach, słodko chrapiąc leżeli Enzo i Tara. Spodnie Enzo walały się po łóżku, za to reszta jego ciuchów rozrzucona była po całym pokoju. Eveline była nieco zszokowana widokiem Amore w slipach w panterkę, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Za to Tara leżała obok w bieliźnie, a jej włosy rozrzucone były w totalnym nieładzie. Na brzuchu widniała malinka.
   - Co oni...
   - Myślę, że obaj się domyślamy - odparł niemrawo Cass. 
   - No nieźle.
   Ach, pomimo jego wydźwięku, to było dla Eveline piękne wspomnienie. Teraz, patrząc na stojącego na ringu Cassa, nie zdecydowałaby się, by to powtòrzyć. Nie znaczyło to jednak, że go nie lubiła. Po prostu nie chciała już więcej robić tego z ludźmi, do ktòrych nic nie czuje. Ten jeden raz był po to, by w końcu sama siebie poczuła. Więcej takich przypadków mogło jednak zaskutkować utratą szacunku do siebie. A na to Eveline nie chciała pozwolić.
   Jednak przyznać musiała, że Cass w rzeczywistości był dużo mądrzejszy, niźli wydawał się w tych wszystkich programach McMahonòw.
   Big Cass razem z Enzo obròcili się w stronę trybun, gdzie siedziały dziewczyny. Na początku wszystko było w porządku. Enzo przemawiał, a Cass robił za tępego osiłka. Ale wtedy właśnie wzrok Cassa skierował się na widzòw tuż pod ringiem, a co za tym szło- ba Eveline.
   I wydało się. Teraz Cass uświadomił sobie, że Eve od początku wszystko wiedziała. Eve widziała niemałą konsternację na jego twarzy, jednak szybko otrząsnął się i zaczął literować wraz z Enzo słowo SAWFT. 
   Eveline z rozbawieniem zauważyła, że cały czas, gdy Enzo i Cass stali na ringu, Tara natarczywie wiązała sznuròwkę, walcząc z nią jak z afgańskim żołnierzem.
   Prawdziwy szok nadszedł jednak gdy swój pròbny występ rozpoczęły Charlotte i Dana Brooke. Dana jak zawsze ubrana w swòj żałosny, śwoecący stròj i potraktowana toną tapety prezentowała się świetnie w kategoriach plastic-fantastic.  Za nią, dziarskim krokiem, zabierając całe światło reflektoròw dla siebie szła Charlotte. Ubrana w zwykłą niebieską bluzkę, dżinsy, marynarkę, przepasana pasem mistrzowskim szła Charlotte. Dziś mogła prezentować się w zwykłym ubraniu, bo to Dana miała dziś walczyć. Charlotte jak na pseudo-przyjaciòłkę przystało miała jej dziś towarzyszyć. Jak zawsze zrobiła wokòł siebie wielką szopkę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby Eveline nie wypatrzyła jednego, małego drobiazgu.
   Na jej lewyn nadgarstku widniał srebrny zegarek z zieloną zapinką matki Maximus. Na świecie były tylko trzy takie. To był zegarek jeszcze sprzed wojny. Zegarek jej dziadka. Dziedzictwo rodziny Deerych.
   Ta suka zabrała mòj zegarek. Uświadomiła  sobie Eveline.
   Coś zagotowało się w niej. Wstała.

--*--

Hejka kochani! Kolejna notka za wami. Jak to się stało, że jeszcze się nie zanudziliście?
Przechodząc do konkretòw, dużo więcej Cassa i Enzo już nie będzie, nie martwcie się i żadnych więcej uczuciowych kłopotòw związanych z nimi. Staną się postaciami pobocznymi, zapewniam. Wielkimi krokami zbliżamy się do debiutu dziewczyn w Raw i do poznania Deana i Romana. Aż sama nie mogę się doczekać.
Co do rozdziału, skupiłam się w nim bardziej na retrospekcjach niż na akcji teraźniejszej, bo chciałam wam trochę bardziej naświetlić wydarzenia z poprzedniej nocy i ukazać transformację, jaka zaszła w Eveline.
Wiem, że zostawiłam was w niepewności co do poczynań Tary, ale musicie to przeżyć :P
Pozdrawiam,
Sleepka :)

9 komentarzy:

  1. Hej! <3
    Wiedziałam! Zawsze wiedziałam, że Charlotte to straszna menda. I to ona zabrała zegarek Eve. Ciekawe skąd go wzięła?
    Big Cass faktycznie robi trochę za takiego przygłupawego osiłka. Jednak fajny z niego gość.
    Natomiast Enzo... Ach ten to faktycznie krejzol na całego.
    Nie mogę się doczekać kiedy spotkają drugiego największego krejzola - Deana. W końcu puścili na Extreme Sports Money in the Bank. Aaaaa! Dean mistrzem! To było coś! Teraz to już trzeba kupić koszulkę. A ty masz jakieś fanowskie gadżety?
    Jestem też ciekawa jak ukarzesz Romana. Jak dla mnie zmienił się po tym ataku Triple H przed Wrestlemanią.
    No i oczywiście największa atrakcja bloga - Jak dziewczyny dostaną się do głównego rosteru? Coś czuję w kościach, że Eve będzie chciała odzyskać swój zegarek i to tak jak robią to wrestlerzy. Dobij ją!
    Miło, źe posłuchałaś mojej rady i wpisy będą regularnie.
    No to wszystkiego dobrego, całuski, uściski i takie tam czułości. Ciesz się WAKACJAMI! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, Enzo będzie znany w tym opo z odwalania. Romana nie zamierzam karać, lecz poddam go regularnej fabule XD Uwielbiam go mimo iż za mikrofonem to drewniak.
      Tak, mam bluzkę i nieśmiertelnik z Deanem i czapkę Johna Ceny (znalezioną w lumpeksie za 5 zl!).
      A swoją drogą, nie musisz czekać na premiery na extreme sports. Na fight-poland.com możesz wszystko oglądać za darmo, są tu nawet live streamy dlatego ja jestem zawsze na bierząco z tematem.

      Usuń
  2. Dzięki tobie już wiem, że lubię Big Cassa, bo jak go nie lubię. Za to te dwie panie... znaczy się suki, znaczy się... Och dobra! Daruję sobie. Bo poleci hejt. XD
    I lepiej niech ten zegarek oddadzą. No!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co? Jak można nie lubić tak poczciwej mordy jak Big Cass? :P

      Usuń
    2. Tfu, pokręciło mi literki. Oczywiście chciałam napisać: "Bo jak go nie lubić"". ;)

      Usuń
  3. Niech ją zleje za zegarek! Niech się poleje krew!
    Szkoda, że nie opisalas bardziej szczegółowo tego, co się wydarzyło w pokoju hotelowym. XD z chęcią bym coś takiego przeczytała. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sceny jak ta z pokoju hotelowego pojawią się jeszcze, ale uznałam, że Enzo nie jest odpowiednią osobą na tego kto przebije lody ero scen w moim opowiadaniu ^^

      Usuń
  4. Kisnę! Twoje teksty mnie zabijają 😂😂😂 przytułek dla bezdomnych hip-hopowców wygrał wszystko 😂!
    Fajnie, że skupiasz się na odczuciach dziewczyn. Lubię takie psychologiczne przemiany.
    Już nie mogę się doczekać moich kochanych ziomków ❤ jestem ciekawa, czy będzie Sethie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, będzie Sethie. Jego obecność dużo wywróci w życiu dziewczyn :)

      Usuń

Witaj wierny fanie WWE. Jeśli udało Ci się przebrnąć przez moje wypociny, tu możesz wyładować na mnie swoją frustrację za niszczenie tej pięknej dziedziny sztuki jaką jest literatura :)